Z dala od świateł. Samantha Young
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Z dala od Å›wiateÅ‚ - Samantha Young страница 7
Siedzieliśmy w ciszy, a ja nie umiałam nic wybrać z tego nadmiaru propozycji.
– Nie zamawiaj za dużo – odezwał się nagle. – Jesteś za chuda i domyślam się, że nie nawykłaś do dużych porcji. Możesz się pochorować.
Niestety miał rację, więc kiedy zjawił się kelner, zrezygnowana zamówiłam tylko porcję ryby, a nie skrzydełka z kurczaka, nadziewane łódki ziemniaczane, nachos i żeberka, na które również miałam ochotę. Ślina napływała mi do ust.
– Może chcesz się wysuszyć, zanim przyniosą zamówienie? – zapytał nieznajomy, kiedy kelner już odszedł.
Natychmiast przeniosłam wzrok na swoją drogą gitarę.
– Nie jestem złodziejem – burknął.
– A kim właściwie jesteś? Czego chcesz?
– Najpierw się wysusz.
Skinęłam głową, ale wychodząc z boksu, zarzuciłam plecak na ramię i wzięłam gitarę. Nie ufałam nikomu. Zrozumiał, o co mi chodzi, i patrzył na mnie niemal z rozbawieniem. Teraz jeszcze mocniej ssało mnie w żołądku i czułam jeszcze większą irytację, więc prawie na niego zawarczałam, zanim skierowałam się ku toaletom.
Panika wywołana groźbą głodu mnie opuściła i wreszcie zaczęłam myśleć jaśniej. Przypomniałam sobie, że mam w plecaku suche ubranie, które dziś rano uprałam w pralni samoobsługowej. To zadziwiające, co strach potrafi zrobić z człowiekiem. Jeszcze przed chwilą zupełnie o tym nie pamiętałam. Czując ulgę, chwyciłam plik papierowych ręczników i weszłam do kabiny. Zdjęłam mokre ubranie i osuszyłam się ręcznikami. Rozkoszując się dotykiem suchych ubrań, włożyłam świeżą bieliznę, dżinsy, skarpety, T-shirt i bluzę z kapturem. Zawinęłam mokre ciuchy w płaszcz przeciwdeszczowy. Nie chciałam wkładać ich do plecaka, żeby nie zamoczyły reszty moich skarpetek i bielizny oraz książek. Chociaż bez kapelusza czułam się naga, wsunęłam go do kieszeni plecaka.
Kiedy wróciłam na salę, umieściłam złożone mokre ubrania obok siebie na ławce, uważając, żeby bielizna nie leżała na widoku.
Unikając wzroku nieznajomego, sięgnęłam po zamówioną niskokaloryczną colę i napawałam się jej smakiem. W trasie potrzebowałam wiele energii, więc dobrze się odżywiałam i piłam dużo wody. Napoje gazowane były nieczęstym przysmakiem. Coli nie piłam od wielu miesięcy, więc teraz smakowała wspaniale.
– Przepraszam – usłyszałam głos swojego towarzysza i podniosłam wzrok. Gestem ręki wzywał przechodzącą kelnerkę. – Znajdzie pani może jakąś torbę?
– Torbę? – zdziwiła się.
– Tak. Papierową. Albo plastikową. Reklamówkę.
– Yyy… Zaraz sprawdzę.
Teraz z kolei ja spojrzałam na niego pytająco, ale nie zwrócił na to uwagi. Sączył wodę i rozglądał się po restauracji, jakby ta sytuacja nie była dziwna i niezręczna. Miał niewielki garbek na nosie, wysokie kości policzkowe, szczękę wyraźnie zarysowaną i kanciastą. Ogólnie rzecz biorąc, z profilu przypominał jastrzębia, był bardzo męski, surowy i onieśmielający. A ja czułam się jak ofiara, która w idiotyczny sposób dała się upolować.
Mimo wszystko miałam poczucie, że naprawdę nie ma wobec mnie seksualnych zamiarów.
Spojrzałam na niego śmiało, oczekując wyjaśnień.
Siedział niewzruszony i mnie ignorował, dopóki kelnerka nie przyniosła nam plastikowej torby.
– Czy taka wystarczy? – zapytała.
– Tak. Dziękuję – odparł.
Podał mi ją, patrząc na mnie tymi swoimi oczami, które bardziej pasowałyby do uroczego uwodziciela.
– Na twoje ubrania.
Aha.
To był miły gest, zupełnie niepasujący do reszty jego zachowania, więc moja podejrzliwość wzrosła. Wzięłam jednak torbę, włożyłam do niej mokre ciuchy i schowałam w niewidoczne miejsce.
– Czego ty, u diabła, chcesz? – zapytałam z rezygnacją.
– Najpierw jedzenie.
– Bo najedzona i zadowolona będę bardziej uległa i zrobię to, czego ode mnie chcesz, cokolwiek to jest?
Spojrzał na mnie, tym razem naprawdę. Kącik ust lekko mu drgnął.
– Właśnie tak.
– Wiesz, że prawdziwy złoczyńca nie zdradza swoich zamiarów?
– Nie jestem złoczyńcą.
– A kim?
– Najpierw…
– Wiem, wiem. Najpierw jedzenie – powiedziałam zrezygnowana.
Siedzieliśmy więc w ciszy, dopóki nie przyniesiono nam zamówionych dań. Kiedy poczułam zapach mojego okonia morskiego, głośno zaburczało mi w żołądku. Jakiś czas temu spaliłabym się ze wstydu. Teraz miałam to gdzieś. Obchodziła mnie tylko ta ryba na talerzu.
Zaczęłam jeść, z rozkoszy przymykając oczy.
Kiedy je otworzyłam, żeby nabrać na widelec trochę ziemniaczanego purée doprawionego masłem, poczułam na sobie wzrok mego towarzysza.
Zesztywniałam, widząc niepokój w jego oczach i czoło zmarszczone w zadumie. Jednak po chwili znów przybrał beznamiętną minę i wrócił do swojego burgera, jakbym nie istniała.
Rozkoszowałam się każdym kęsem tego posiłku, włącznie z zamówionym na deser wielkim kawałkiem czekoladowego ciasta na ciepło z lodami waniliowymi, polanego sosem czekoladowo-karmelowym.
Najedzona i usatysfakcjonowana poczułam zmęczenie i senność. Powieki same mi opadały.
Wiedziałam też, że nadszedł czas rozrachunku.
– A więc – zaczęłam, odsuwając od siebie pusty talerz deserowy. Z zaczepną miną usadowiłam się wygodniej za stołem. – Czego, do cholery, ode mnie chcesz?
W odpowiedzi sięgnął do portfela, wyjął służbową wizytówkę i mi ją podał.
Kiedy na nią spojrzałam, nie dowierzałam własnym oczom.
4
Killian O’Dea
dyrektor artystyczny
Skyscraper Records
100 Stobcross Road
Glasgow
07878568562