Rynek i ratusz. Niall Ferguson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Rynek i ratusz - Niall Ferguson страница 4
A jednak lwia część z nas należy do większej liczby sieci niż struktur hierarchicznych. I wcale nie mam tu na myśli tego, że niemal wszyscy z lubością spotykamy się na Facebooku, Twitterze czy na forach jednej z wielu innych internetowych społeczności, które rozpowszechniły się tak bardzo w ostatnich kilkunastu latach. Należymy do sieci rodzinnych (dziś już bardzo niewiele rodzin w świecie zachodnim ma wciąż charakter hierarchiczny), koleżeńskich, sąsiedzkich czy do sieci osób o podobnych zainteresowaniach. Jesteśmy absolwentami rozmaitych instytucji edukacyjnych. Jesteśmy kibicami różnych drużyn sportowych. Jesteśmy członkami klubów i stowarzyszeń albo wspieramy różnorodne przedsięwzięcia dobroczynne. Nawet nasze uczestnictwo w życiu niektórych struktur o charakterze niewątpliwie hierarchicznym, choćby takich jak Kościoły czy partie polityczne, bliższe jest działalności w sieci aniżeli klasycznemu „podleganiu”, gdyż funkcjonujemy tam na zasadzie dobrowolności, nie oczekując za swoje zaangażowanie żadnego wynagrodzenia finansowego.
Rzeczywistości hierarchiczna i sieciowa wciąż się spotykają i przenikają. Nawet wewnątrz klasycznej wielkiej korporacji istnieją obszary „usieciowione”, wyraźnie różniące się od oficjalnego „schematu organizacyjnego”. Kiedy część pracowników oskarża swojego szefa o faworyzowanie któregoś z nich, tak naprawdę zgłaszają oni przecież zarzut o to, że przedkłada on jakieś względy nieformalne nad oficjalne zasady awansu zawodowego ściśle nadzorowane przez dział kadr na piątym piętrze. A kiedy pracownicy z różnych firm spotykają się po godzinach „na drinka”, oni również opuszczają wówczas hierarchiczną WIEŻĘ swoich korporacji, wkraczając na zorganizowany poziomo RYNEK sieci międzyludzkich[4*]. Co ważne, w każdej takiej sytuacji, w której spotyka się jakaś grupa ludzi sprawujących władzę w odrębnych strukturach hierarchicznych, ich wejście w poziomą sytuację „sieciową” może mieć dalekosiężne konsekwencje. Tę różnicę między światem oficjalnej władzy a rzeczywistością nieformalnych wpływów zauważał już Anthony Trollope, który w swoim cyklu o rodzinie Palliserów z rozkoszą opisywał, jak ci sami wiktoriańscy politycy najpierw oskarżają się nawzajem o całe zło w Izbie Gmin, by już po chwili, w zaciszu londyńskich klubów – a wszyscy do nich należeli – pozwalać sobie na dużą dozę poufałości i zażyłości. W niniejszej książce pragnę wykazać, że takie właśnie nieformalne i skrywające się w cieniu sieci różnych powiązań możemy odnaleźć niemal w każdym okresie ludzkich dziejów oraz że odgrywały one znacznie ważniejszą rolę, niż są to w stanie przyznać autorzy większości podręczników do historii.
Jak już wspomniałem, dotychczas historycy niespecjalnie sobie radzili z rekonstruowaniem takich istniejących w przeszłości sieci. Zaniedbanie to po części brało się z faktu, że tradycyjna metoda badań historycznych opiera się w dużej mierze na materiałach źródłowych pozyskiwanych przez przeglądanie dokumentów wytwarzanych przez instytucje o charakterze hierarchicznym, takie jak państwa. Sieci również prowadzą zapisy swojej działalności, ale zdecydowanie trudniej do nich dotrzeć. Przypominam sobie moment, w którym jeszcze jako nieopierzony doktorant zjawiłem się w gmachu Archiwów Państwowych w Hamburgu, gdzie najpierw skierowano mnie do niesamowitej sali pełnej Findbücher – olbrzymich oprawnych w skórę rękopiśmiennych woluminów, w których trudnym do odczytania pismem staroniemieckim opisano katalogi całego archiwum. One z kolei prowadziły mnie do niezliczonych raportów, sprawozdań i listów powstałych z inicjatywy rozmaitych „poselstw” delegowanych przez rozbudowany, acz z lekka przestarzały, aparat biurokratyczny tego hanzeatyckiego państwa-miasta. Wciąż doskonale pamiętam, jak przeglądałem opasłe tomy z okresu, który mnie interesował, i z rosnącym przerażeniem stwierdzałem, że ani jedna strona w nich zawarta nie przynosi mi nic, ale to nic ciekawego. Z tym większą ulgą odetchnąłem, kiedy po kilku tygodniach tej beznadziejnej kwerendy trafiłem do niewielkiej, wyłożonej dębowym drewnem salki, w której mieściły się prywatne papiery Maxa Warburga. A znalazłem się tam dzięki łutowi szczęścia, bowiem syn owego bankiera, Eric, przypadkiem zjawił się na przyjęciu w konsulacie brytyjskim, na które zaproszono także i mnie. Wystarczyło mi zaledwie kilka godzin, by zorientować się, że korespondencja Warburga z członkami jego własnej sieci może mi powiedzieć więcej o naturze i przyczynach hiperinflacji w Niemczech w początkach lat dwudziestych XX wieku (a to właśnie był temat moich badań), niż wszystkie pozostałe dokumenty zebrane w Staatsarchiv.
A mimo to, podobnie jak większość historyków, także i ja przez długie lata miałem raczej swobodne podejście do postrzegania i opisywania sieci. W tym wypadku miałem wprawdzie oględną wiedzę o rodzinnych, biznesowych czy wynikających z szeroko pojmowanej „wspólnoty interesów” powiązaniach między Warburgiem a innymi członkami niemiecko-żydowskiej elity finansowej. Ale nie przyszło mi do głowy, by powiązania te traktować wprost jako sieć. Wystarczało mi dosyć płytkie myślenie o nich jako o zwykłych „kręgach” społecznych, co zdecydowanie nie dość dokładnie oddawało ich naturę. Obawiam się też, że równie mało systemowo podszedłem do tego zagadnienia, kiedy kilka lat później przyszło mi opisywać historię wzajemnych powiązań między bankami Rothschildów. Skupiłem się wówczas nadmiernie na mocno skomplikowanej genealogii tej rodziny, charakteryzującej się dość niezwykłym systemem ożenków między kuzynami, a zbyt mało uwagi poświęciłem szeroko pojętej sieci pośredników i banków stowarzyszonych, która była równie istotna w procesie dochodzenia tej familii do pozycji najbogatszego rodu w całym dziewiętnastowiecznym świecie. Patrząc na to z dzisiejszego punktu widzenia, powinienem był bardziej wnikliwie przyjrzeć się pracom tych historyków z połowy XX wieku, którzy – jak Lewis Namier czy Ronald Syme – jako pierwsi zapuścili się na dziewicze dotąd tereny prozopografii (biografii zbiorczej), badając między innymi pomniejszenie roli ideologii jako pełnoprawnego czynnika sprawczego w wydarzeniach historycznych. Nawet jednak ich wysiłków nie sposób uznać za jakąkolwiek próbę formalnej analizy zjawiska sieci. Co więcej, wkrótce po nich do głosu doszło całe pokolenie historyków społecznych (a może nawet wprost socjalistycznych), których głównym celem było udowadnianie, że za kolejnymi zmianami w dziejach stały tak naprawdę to wzrastające w siłę, to znów słabnące grupy i klasy społeczne. Dzięki temu dotarło do mnie, że postulowane przez Vilfreda Pareta elity – począwszy od „notabli” z czasów rewolucji francuskiej po Honoratioren w wilhelmińskich Niemczech – ogólnie rzecz biorąc, miały większe znaczenie w procesie historycznym niż klasy Karola Marksa, za to nie dowiedziałem się wcale, w jaki sposób można analizować tego rodzaju elitarne struktury.
Moja książka jest próbą zadośćuczynienia za dotychczasowe grzechy zaniechania. Skupiam się w niej na interakcjach między sieciami a hierarchiami, począwszy od czasów starożytnych aż po całkiem niedawną przeszłość. Łączę rozmaite podejścia teoretyczne, zaczerpnięte z całej gamy różnych dyscyplin naukowych, od ekonomii po socjologię i od nauk neurologicznych po teorię zarządzania. Głównym założeniem tej książki jest stwierdzenie,