Opiłki i okruszki. Tomasz Jastrun

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу OpiÅ‚ki i okruszki - Tomasz Jastrun страница 4

Opiłki i okruszki - Tomasz Jastrun

Скачать книгу

grubym białym osadem i tak pachniała, aż kręciło w nosie. Kasia zapytała, ile ma lat i do jakiej szkoły chodzi. Zawstydził się, że chodzi dopiero do pierwszej klasy. Bardzo podobała mu się ta dziewczynka, niosła na plecach złoty warkocz, a na nim czerwoną kokardkę. Miał wielką ochotę dotknąć tego warkocza. I pocałować ją w policzek. Podszedł do nich fotograf z aparatem na dużym brzuchu.

      – Może zrobić zdjęcie dzieciom? Taka ładna z nich para – powiedział. – Na jutro będzie gotowe, zakład w pobliżu grzybka z fontanną. Mama Kasi marudziła, ale babcia zapaliła się do tego pomysłu. I mama Kasi się zgodziła.

      Fotograf dał mu do ręki parasolkę i powiedział, by trzymał ją nad sobą i nad Kasią, to będzie zdjęcie przytulne. Trochę mu drżała ręka, gdy trzymał tę parasolkę.

      – Popatrzcie sobie w oczy – poprosił fotograf.

      Popatrzył, jej oczy były błękitne i tak głębokie, że poczuł, że w nich tonie. I był już pewien, że kocha tę dziewczynkę. Aparat zrobił pstryk.

      Zbudował zamek z mokrego piasku, z głęboką fosą. Zawołał do rodziców, że idzie się kąpać. Mama wstała i patrzyła, zawsze się o niego boi. W pobliżu gruba pani, piszcząc, pryskała się wodą i wołała, że jest zimna jak lód i że ona nigdy w życiu się nie zanurzy. A on zanurzył się raz i już, i wcale nie czuł, że woda jest zimna. Od roku uczył się pływać, ale nie mógł się nauczyć. Ruchy rąk i nóg do żabki już znał na pamięć, ale nie potrafił utrzymać się na powierzchni. A na plecach bał się położyć, bo czuł, że woda zaleje mu głowę i się utopi. Miał już mało nadziei, że kiedykolwiek nauczy się pływać, tak naprawdę to już w to nie wierzył. Próbował jednak udawać żabę, gapiąc się na żółtą łódkę, która płynęła przy falochronie, nad nią mewa kołysała się w powietrzu i nagle poczuł, że płynie. – Mamo ja płynę! – zawołał, a mama szła na granicy wody i piasku i uśmiechnięta klaskała w dłonie.

      Wrócił na plażę jak zwycięzca, ale fale już podstępnie zburzyły zamek.

      Tata niedawno pokazał mu w Muzeum Narodowym obraz Jana Matejki Bitwa pod Grunwaldem. Właśnie takie kłębowisko ciał jak na obrazie jest zawsze na szkolnej przerwie. Fajnie wyfruwać z klas, gdy słychać dzwonek. Udało mu się wybiec pierwszemu. Od razu przewalanie się po podłodze, jeden na drugim, taki przekładaniec, najgorzej ma ten, który jest na samym spodzie. A potem bieg, kto szybciej na drugi koniec korytarza. I nagle tępy błysk. Zderzył się głową z jakimś chłopakiem. Leży na podłodze, która pachnie podłogą.

      W gabinecie lekarskim pielęgniarka mówi:

      – Pęknięty łuk brwiowy, to się nadaje do szycia.

      Próbuje zatamować krew. Tyle tej krwi, co będzie, jak wyleci ze mnie cała krew, martwi się. Pielęgniarka jest niemiła, krzyczy, po co biegał na przerwie, był niegrzeczny i nieostrożny. Pyta:

      – To może być też wstrząs mózgu, nie chce ci się wymiotować?

      – Chyba nie – odpowiada.

      Pielęgniarka dzwoni po mamę, ona na pewno wpadnie w rozpacz, w takich sytuacjach zawsze wpada w rozpacz. Niepokoi się, co to będzie. Niepokój ma też zapach, inny niż podłoga, inny niż krew. Może znowu położą go w szpitalu? Raz był i nie chce tam iść po raz drugi. Na razie leży na łóżku na ceracie i słucha, jak szkolna pielęgniarka narzeka, że ma bardzo ciężki los, jakby to ona była ranna, a nie on, przecież może mieć nawet wstrząs mózgu. I od tego umrzeć.

      Wszyscy są ustawieni na boisku. Kilka dziewczyn i kilku chłopaków z klasy urosło, on tylko trochę, za mało, mniej niż inni. Martwi go to. Przemawia dyrektor, ględzi jak zawsze, że 1 września ,39 roku, kiedy dzieci rozpoczynały rok szkolny, nadleciały hitlerowskie samoloty i zrzucały na dzieci bomby. I że on to pamięta. Ale dzisiaj już szczęśliwie nie ma wojny i jesteśmy bezpieczni, dzięki przyjaźni z potężnym Związkiem Radzieckim. Tata mówi, że ten Związek Radziecki wcale nie jest szlachetny, że to po Niemcach nasz kolejny ciemiężca. Dyrektor sepleni i z jego słów: „Pierwsi w sporcie, pierwsi w nauce”, wychodzą „Piersi w sporcie, piersi w nauce”, więc wszyscy pękają ze śmiechu. Potem idzie się do szkoły, do klas, potem stać trzeba w kolejce po nowe podręczniki, to znaczy używane, ale w pewnym sensie nowe. Te jego pachną używaniem, ale to nie jest brzydki zapach. Potem znowu w klasie z tą samą co zawsze panią wychowawczynią, ona też ględzi, jak to miło, że znowu się spotykamy i zaczynamy naukę, jakie to ważne, żeby być dobrym uczniem. Dzięki szkole wszyscy zdobędą wykształcenie i w dorosłym życiu dostaną dobrą pracę. Kiedy był mały, chciał zostać sportowcem lub prezydentem, teraz chce być naukowcem, ale pewnie nie będzie, bo nie jest zbyt zdolny. Patrzy przez okno, drzewa kołyszą się na wietrze, są wolne, a on uwięziony w szkole kołysze się z nudów.

      Szedł ze szkoły do domu, powłócząc nogami i ze zwieszoną głową, na plecach niósł garb tornistra. Był listopad, gniły liście. Dostał dobrą ocenę z polskiego i starał się tylko o tym myśleć, a nie o pogrzebie babci, który miał być w piątek. Nie pójdzie wtedy do szkoły. Jak to możliwe, że babci nie ma, a była, nie ma, jakby nigdy nie było. W szafie wiszą jej ubrania, jakby miała po nie zaraz wrócić. On też umrze, ale to będzie nie wiadomo kiedy, tak daleko stąd, że może nigdy się nie wydarzy.

      Podeszło do niego dwóch starszych chłopców, mieli jakieś straszne twarze, niby dziecinne, a już dorosłe, powiedzieli, żeby oddał im zegarek. Ten zegarek dostał od ojca na urodziny, ale nie wyglądali na takich, których by to przekonało. Jednego uderzył pięścią w nos, drugiego w brzuch i zaczął uciekać. Biegał najlepiej w całej klasie, wiedział, że go nie dogonią.

      Zadyszany szedł po schodach, o których tata kiedyś powiedział, że są przyjazne. I zdawały mu się przyjazne, oddychał ciężko, ale czuł w sobie moc.

      Ojciec miał taką minę, jakby jadł zupę pomidorową, której nie znosi. Zamknął drzwi.

      – Usiądź – powiedział.

      Nigdy nie mówił tak sztywno i stanowczo. Od dawna rodzice rozmawiali ze sobą podniesionymi głosami, czuł, że w domu dzieje się coś złego, w powietrzu było napięcie. Kiedyś, gdy mama przyszła i nie zastała ojca w domu, cisnęła o ścianę kluczami. I nic nie powiedziała.

      Usiadł, jak go proszono, naprzeciw ojca, ten westchnął.

      – Między mną i twoją mamą nie jest dobrze.

      Kiwnął głową, jakby o tym wiedział. Ojciec zdawał się zbierać w sobie słowa. Jego gęste brwi się nastroszyły.

      – Postanowiliśmy z mamą, że się rozstaniemy, to się nazywa rozwód.

      – Wiem,

Скачать книгу