Opiłki i okruszki. Tomasz Jastrun
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу OpiÅ‚ki i okruszki - Tomasz Jastrun страница 7
Buro, szaro i brudno, mróz, wszystko zmrożone, też smutek. Już kilkakrotnie żegnał tu na Dworcu Gdańskim znajomych, te pożegnania stały się częścią warszawskiego krajobrazu i przypominały pogrzeby.
Rozmawiał dzisiaj z matką, nie wiedział, że jej ojciec, jego już nieżyjący dziadek, w czasie okupacji ukrywał Żydów. Groziła za to kara śmierci. Matka powiedziała, że więcej Polaków wydawało Żydów, niż im pomagało, to pierwsze było o wiele łatwiejsze i przynosiło czasami zyski. Teraz z Polski wyjeżdżają ci cudem ocaleni i ich dzieci.
Z Markiem znał się od trzech lat. To jego pierwsza i wielka młodzieńcza przyjaźń. Potem mężczyźni już nie mają takich przyjaźni, stygną i kostnieją. Nawet nie wiedział, że Marek jest Żydem, nikt wtedy się tym za bardzo nie interesował, teraz wszyscy się tym interesują. Jak to właściwie jest być Żydem? Osobliwe. Od tego, co piszą gazety, co mówią w telewizji, chce się rzygać. Do tej pory nie wiedział, że coś może być takie podłe i tak wiele ważyć.
Szedł obok przyjaciela. Milczeli. Chciał mu powiedzieć, że to wielki błąd, że wyjeżdża, ale nie był to czas, by mówić takie rzeczy. I czy byłoby to szczere? Czuł żal, że go opuszcza, ale też skrycie mu zazdrościł kolorowego świata, do którego jedzie, szans i możliwości, których nie ma w tym smutnym, nadwiślańskim kraju, w burej prowincji sowieckiego imperium. Przodem szli rodzice Marka, zgarbieni, jakby nieśli na plecach wielki ciężar. Marek był w modnym kożuchu ze skłębionym, jasnym kołnierzem koloru pszenicy.
– Jak się czujesz? – zapytał, by cokolwiek powiedzieć.
– A jak ci się wydaje, jak ja mogę się czuć?
To nie było mądre pytanie. Tylko milczenie zdawało się na miejscu. Ale ono męczyło i bolało.
Pocałunki, uściski, przyjaciel żegnał się ze wszystkimi, a wszystkich było wielu. Czuł się zmarginalizowany przez ten tłum znajomych, był tylko jednym z wielu i odjeżdżający nie tylko jego pocałował na pożegnanie.
Zabrzmiał sygnał, że pociąg zaraz rusza. Marek wsiadł pośpiesznie z rodzicami do wagonu, nie mieli wiele bagażu przy sobie, to co mogło być wywiezione, jechało wozem dostawczym. Stanął w oknie. Pociąg westchnął, drgnął i ruszył. Szedł obok okna, potem biegł, jak na filmach. Dopiero gdy w dali zamajaczyły plecy ostatniego wagonu, a stukot kół zacichł, poczuł, że stało się.
Szedł zmrożoną ulicą, językiem dotykał pustego miejsca po zębie, wyrwano mu go dwa dni temu. Pierwszy stały ząb utracony na zawsze. Nieodwracalność tej straty uświadomiła mu, że właśnie zaczął się starzeć.
Poprosił ją do tańca. Tango już wyszło z mody, ale zdarzało się na prywatkach. Zamienili kilka słów, miała ładny, ciepły głos. Pił wcześniej wino, pewnie za dużo, i to go ośmielało, zwykle nieśmiałego. Przytulił policzek do jej policzka. Przylgnęła do niego. Pachniała winem i perfumami, od których kręciło mu się w głowie. Była ładna, była świeża, studiowała psychologię.
Poszli do jej akademika, koleżanki wyjechały. Nie chciało mu się wierzyć, że zaprasza go do siebie tak po prostu, bez flirtu, zabiegania. A to historia, myślał i drżał z ekscytacji. W pokoju były trzy łóżka i wielki bałagan, na biurkach rozrzucone zeszyty i długopisy, na krzesłach ubrania.
– Nie patrz, koleżanki tak mają, robią śmietnik z pokoju.
Rzucił się do jej ust, a potem jak głodne dziecko ustami do piersi.
– Poczekaj, zdejmę majtki – powiedziała. Jakoś tak dziwnie rzeczowo, nieromantycznie.
To się dzieje naprawdę, myślał, rozbierając się gorączkowo i niezgrabnie.
Leżeli potem obok siebie. Potem znowu się kochali. I jeszcze raz. I tak całą noc.
– Musisz już iść – powiedziała o świcie.
– Kiedy się znowu spotkamy? – zapytał.
– Nigdy – powiedziała, nie patrząc mu w oczy.
– Nie rozumiem.
– To proste, nigdy.
Myślał, że się przesłyszał, czuł, że ją kocha i że jej pragnie. Przesiąknięty był jej zapachem i smakiem, wiedział, że ona też nim pachnie, byli więc skazani na siebie.
– Mój facet zdradził mnie z koleżanką, to była zemsta – wytłumaczyła. W jej spojrzeniu nie było teraz czułości, była obojętność.
Szedł ulicami miasta, które budziło się ze snu, na wózkach brzęczało mleko w butelkach, gotowe do roznoszenia, samochody dostawcze krążyły pracowicie między sklepami, ruszyły pierwsze tramwaje, dzwoniąc wesoło na nowy dzień. Była w nim rozkosz tej nocy i smutek rozstania. I lęk, że to rzeczywiście jest rozstanie na zawsze. Był szczęśliwy i nieszczęśliwy, a to wszystko ledwie się w nim mieściło.
Witek mieszkał na warszawskiej Pradze, w jednej z wielu tamtejszych kamienic obdartych ze skóry. Czerwona cegła fasady kruszyła się, podwórko-studnia pachniało moczem, na podwórku kapliczka z Matką Boską, pamiątka po lękach okupacji, to wtedy je stawiano. Oblicza mieszkańców, których w myślach nazywał tubylcami, były nabrzmiałe, przesiąknięte alkoholem. Mieszkanie zostało zrobione z dużej piwnicy bez okna. Zimne i wilgotne. Ta piwniczna izba była jednak urządzona ze smakiem. Kontrast był intrygujący. Zastał już Elżbietę i Ninę, chodził z nimi do jednej grupy, po chwili zjawili się Marcin i Romek, studenci z innych wydziałów, znał ich tylko z widzenia. Było wino i piwo. Nie wolno było palić, chociaż Witek palił fajkę, ale uważał, że papierosy zrobiłyby z tego pomieszczenia komorę gazową.
Rozmowa się nie kleiła, mówili o strajkach w Łodzi, pogłos grudniowej rewolty, reakcja na podwyżkę cen żywności.
– Moglibyśmy wydawać podziemne pismo – zaproponowała Nina. – Odbijane na powielaczu lub na czymś podobnym, polityczno-kulturalne, kilka stron, takie pisemka wychodziły w czasie niemieckiej okupacji.
– Ale jak zorganizować kolportaż? – zapytał jeden ze studentów. – Od razu wykryliby źródło.
Nikt nie miał pomysłu, co innego można by robić, jaką formę konspiracji zawiązać. Kraj ma kilkanaście milionów mieszkańców, a nikt nie konspiruje, upadek ducha w narodzie. Aż się prosi o jakąś konspirację. Jak słodko jest pleść spisek, ale bali się i brakowało dobrego pomysłu. Wypili dwie butelki wina i pożegnali się w poczuciu, że przynajmniej mieli dobre chęci i próbowali.
Szedł pustą ulicą. Noc była bezchmurna. Nie można się godzić na zło, myślał. Blask gwiazd przenikał przez światło latarni.