Stracony. Jane Harper
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Stracony - Jane Harper страница 3
Bub miał zaczerwienione oczy, wczorajszy zarost i twarz zastygłą w szoku – Nathan przypuszczał, że sam musi wyglądać podobnie. Było między nimi również pewne, choć nikłe, rodzinne podobieństwo. To, że byli braćmi, bardziej rzucało się w oczy, kiedy był z nimi Cameron, mający cechy wspólne z każdym z nich. Bub wyglądał na zmęczonego i, jak zawsze od pewnego czasu, na starszego, niż Nathan pamiętał. Dzieliło ich dwanaście lat i Nathan nadal nie mógł oprzeć się zdumieniu, że jego najmłodszy brat nie tylko dawno wyrósł z powijaków, ale i dobiegał trzydziestki.
Nathan przykucnął przy tarpie, którego materiał był spłowiały i zawinięty pod spód, jakby to było prześcieradło.
– Patrzyłeś?
– Nie. Powiedzieli mi, żebym niczego nie ruszał.
Nathan nie uwierzył mu nawet na chwilę. Może zdradził go ton głosu, a może to, jak tarp był podwinięty na jednym z końców. Kiedy Nathan wyciągnął rękę, Bub wydał dziwny dźwięk.
– Nie rób tego, Nate. Nie jest dobrze.
Bub nigdy nie potrafił kłamać. Nathan cofnął rękę i wstał.
– Co mu się stało?
– Nie wiem. To, co powiedzieli przez radio.
– No tak, niewiele z tego usłyszałem. – Nathan starał się nie patrzeć bratu w oczy.
Bub przestąpił z nogi na nogę.
– Wydawało mi się, stary, że obiecałeś mamie mieć włączone radio.
Nathan nie odpowiedział, a Bub nie naciskał. Nathan obejrzał się za siebie, za ogrodzeniem rozciągała się jego ziemia. W samochodzie Xander nie mógł usiedzieć spokojnie. Przez ostatni tydzień przemieszczali się wzdłuż południowej granicy, pracując w dzień i biwakując nocą. Zeszłego wieczoru już mieli odłożyć narzędzia, kiedy powietrze wokół nich zadrżało i na niebie pojawił się helikopter. Czarny ptak w ostatnich przebłyskach konającego dnia.
– Dlaczego leci tak późno? – zapytał Xander, zadzierając głowę. Nathan nie odpowiedział. Nocny lot. Ryzykowna decyzja lub złowieszczy znak. Coś było nie w porządku. Włączyli radio, ale dla Camerona było już za późno.
Nathan patrzył na Buba.
– Usłyszałem, co było trzeba. Co nie znaczy, że coś z tego rozumiem.
Nieogolona twarz Buba drgnęła. Witaj w klubie.
– Nie mam pojęcia, co się tutaj stało, stary – powtórzył.
– W porządku, powiedz mi tylko to, co wiesz. – Nathan starał się zapanować nad zniecierpliwieniem. Poprzedniego wieczoru rozmawiał krótko z Bubem przez radio, żeby powiedzieć mu, że przyjedzie na miejsce o świcie. Cisnęły mu się setki pytań, ale nie zadał żadnego z nich. Nie na otwartej częstotliwości, gdzie każdy mógł ich usłyszeć. – Kiedy Cam wyruszył z domu? – zadał pytanie pomocnicze, widząc, że brat nie wie nawet, jak zacząć.
– Harry powiedział, że przedwczoraj rano. Koło ósmej.
– Czyli w środę.
– No, chyba tak. Ja go nie widziałem, bo wyjechałem we wtorek.
– Dokąd?
– Sprawdzić sytuację z wodą na północnym polu. Plan był taki, że tam przenocuję i w środę pojadę na Lehmann’s Hill spotkać się z Camem.
– Po co?
– Żeby naprawić regenerator sygnału.
Cameron potrafił zrobić to sam, pomyślał Nathan. Rola Buba miała się sprowadzać do podawania kluczy. No i we dwóch było bezpieczniej. Lehmann’s Hill znajdowało się na zachodnim krańcu posiadłości, cztery godziny jazdy od domu. Awaria masztu oznaczała brak komunikacji radiowej dalekiego zasięgu.
– Co poszło nie tak? – zapytał.
Bub wpatrywał się w tarp.
– Przyjechałem na miejsce spóźniony. Mieliśmy się spotkać około pierwszej, ale utknąłem po drodze. Do celu dotarłem kilka godzin później.
Nathan czekał.
– Cama nie było – mówił dalej Bub. – Myślałem, że może naprawił maszt sam i wrócił do domu, ale urządzenie nadal nie działało. Spróbowałem wywołać go przez radio, ale bez skutku. Trochę na niego czekałem, a później pomyślałem, że wyjadę mu na spotkanie.
– Ale on się nie zjawił.
– Właśnie. Cały czas szukałem go przez radio, ale bez skutku. Jechałem godzinę, ale i tak nie dotarłem do drogi, więc musiałem się zatrzymać. Robiło się ciemno, wiesz?
Bub spojrzał spod kapelusza na starszego brata, jakby chciał się upewnić. Nathan skinął głową.
– Nic więcej nie mogłeś zrobić.
To prawda. W Lehmann’s Hill noc oznaczała zupełną ciemność. Jazda w takich warunkach oznaczała niechybne zderzenie ze skałą lub krową i wtedy Nathan miałby dwóch braci leżących pod tarpem.
– Zaniepokoiłeś się? – zapytał Nathan, choć wiedział, jaka będzie odpowiedź.
– I tak, i nie. Wiesz, jak jest.
– No tak. – Oczywiście, że wiedział. Żyli w końcu w krainie skrajności: ludziom albo nic nie dolegało, albo było z nimi bardzo źle. Nic pośredniego. A Cam nie był przecież turystą, umiał się o siebie zatroszczyć. Dlatego można było założyć, że jakieś pół godziny od Buba zatrzymała go noc, i chociaż znajdował się poza zasięgiem radia, siedział sobie bezpiecznie w aucie z zimnym piwem wyciągniętym z lodówki w bagażniku. Mogło tak być, ale równie dobrze mogło być inaczej.
– Nikt nie odzywał się przez radio – mówił Bub. – Nikogo nigdy tu nie ma o tej porze roku, a jeszcze do tego popsuty maszt. – W jego głosie pobrzmiewała frustracja.
– No i co zrobiłeś?
– O świcie ruszyłem w drogę, ale i tak minęły całe wieki, zanim ktoś się zgłosił.
– Ile dokładnie?
– Nie wiem – zawahał się Bub. – Pewnie pół godziny zajęło mi dotarcie do drogi, a później jeszcze drugie tyle. A nawet potem złapałem tylko tych idiotów z Atherton. Minęło mnóstwo czasu, zanim znaleźli zarządcę.
– W Atherton zawsze zatrudniają tępaków – odpowiedział Nathan, myśląc o sąsiedniej posesji usytuowanej na północnym wschodzie. Rozciągała się na powierzchni wielkości Sydney. Jak słusznie zauważył, nie było tam nikogo mądrego, ale tylko na nich można było liczyć w razie problemów. – Wszczęli alarm?
– No tak, ale