Kryminał pod psem. Marta Matyszczak

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kryminał pod psem - Marta Matyszczak страница 3

Kryminał pod psem - Marta Matyszczak Kryminał pod psem

Скачать книгу

mnie niecichnące krzyki na naszej ulicy. Nie zdążyliśmy wysiąść z samochodu, a już wiedziałem, co jest grane.

      Grana była Róża.

      Róża Kwiatkowska.

      – Jestem zaręczona! – wydzierała się dziennikarka, wychylając się przez otwarte na oścież okno swojego mieszkania na pierwszym piętrze familoka. – Z Szymonem Solańskim! Zaręczona! Ja jestem! Ja! Słyszycie?!

      – Umrziki we grobie cie, dziołcha, słyszą – poinformowała Różę Brygida Buchta, której nawet przenikliwy styczniowy ziąb nie przekonał do porzucenia rytuału.

      Polegał on na wysiadywaniu w oknie z pinczerkiem pod pachą. Świątek, piątek. Przy czym oboje, tak Buchtowa, jak i jej mało urodziwy pies, opierali się na kołdrze przywleczonej na parapet z sypialni. Obserwowali okolicę z uwagą i rejestrowali każde zdarzenie (począwszy od tego, że synek Michalików zaś nacharał na zol, a skończywszy na tym, że limuzyna z farorzem pędzi na pełnej pecie do pobliskiej Józefki na mszę w zacnej intencji, żeby pajac w czerwonych okularach znowu nie nazbierał więcej na chore dzieci niż kościelna organizacja).

      Gospodyni dysponowała pamięcią, której mogłyby jej pozazdrościć komputery NASA. Gdyby przedstawiciele miejscowej policji mieli więcej oleju w głowie, regularnie konsultowaliby się z Brygidą Buchtą. Wykrywalność przestępstw na Cwajce, czyli w drugiej dzielnicy Chorzowa, wzrosłaby znacząco.

      – Pierona! – ryknęła znowu, bo Kwiatkowska dalej informowała świat o rychłej zmianie swego statusu prawnego. – Ty mosz chyba ipi! Wajoć tak i wajoć. Już wszystkie chachary u nos wiedzą, że sie chajtasz!

      – Zaręczona! – Róża spróbowała raz jeszcze.

      Choć do wspomnianych oświadczyn doszło parę miesięcy temu, dziennikarka wciąż nie mogła uwierzyć, że to prawda. I w ogóle (no może prawie wcale) nie przeszkadzał jej fakt, że to ona poprosiła Solańskiego o rękę. Ba! Nawet sama kupiła pierścionek. Wprawdzie z rozmiarem było coś nie tak i cholerstwo non stop zsuwało jej się z palca (nawet z kciuka), ale to nieistotne. Po prostu schowała klejnot do szuflady, żeby się nie zgubił. Ważne, że już wkrótce mieli sobie z Szymonem powiedzieć tak.

      Pozostawała kwestia określenia, co znaczy to „wkrótce”. Jeśli chodzi o Różę, to najchętniej zaciągnęłaby Solańskiego przed oblicze urzędnika stanu cywilnego jeszcze dziś. Detektyw jednak się ociągał. Twierdził, że co nagle, to po diable, i że Róża zasługuje na specjalną uroczystość, a nie jakieś tam hop-siup i po rosole.

      Z jednej strony Kwiatkowską wzruszała taka dbałość o ceremoniał, z drugiej jednak z tygodnia na tydzień stawała się coraz bardziej podejrzliwa. No bo skoro Solańskiemu nie jest do ożenku śpieszno tak jak jej, to może chce się wymigać?

      Jego niedoczekanie!

      Po tym wszystkim, co razem przeżyli, innego niż happy endu nie przewidywała.

      Radość ją rozsadzała. I po prostu musiała dawać jej upust z regularnością godną szwajcarskich wyrobów zegarmistrzowskich. Dzień w dzień. Miała się w końcu czym chwalić. Wychodziła za mąż za swoją wielką, jedyną i prawdziwą miłość. Dlaczego więc nie miałby się o tym dowiedzieć cały Chorzów? A przy dobrych wiatrach, odrobinie szczęścia i odpowiednim nadwyrężeniu strun głosowych – może i obrzeża Świętochłowic oraz Bytomia? Nadmiar wiedzy jeszcze nikomu nie zaszkodził.

      – Róża… – mruknął Solański, który wrócił z Guciem od doktora Dłutki. – Bo się przeziębisz.

      I jeszcze martwił się o jej zdrowie! Miała szczęście, bez dwóch zdań!

      – Ugotowałam ci zupę, kochanie! – oznajmiła i wreszcie schowała się w mieszkaniu.

      Detektyw zajmował lokal położony bezpośrednio nad jej czterema kątami. Kwiatkowska najpierw sądziła, że po ślubie przeprowadzą się do wspólnego większego mieszkania, ale potem wpadła na lepszy pomysł.

      Wyryją dziurę!

      A konkretnie: przebiją dzielący ich strop, dobudują schody i tym prostym sposobem zyskają apartament dwupoziomowy. Remont musiał jednak zaczekać. Po pierwsze, nie za bardzo mieli na niego pieniądze, a po drugie – trzeba było działać krok po kroku. Najpierw więc ślub.

      – Zupę? – zapytał od progu Solański.

      I się uśmiechnął. Gdyby Róża nie była tak zaślepiona miłością, dostrzegłaby, że zrobił to niezbyt szczerze. A nawet z lekko zarysowanym w kącikach ust cierpieniem.

      – Jarzynową – przyznała. – Sama zrobiłam. Przepis znalazłam na takiej jednej stronie. Wprawdzie nie było w lodówce wszystkich wymienionych składników, ale nie ma jak improwizacja, prawda?

      – Aha.

      – Pachnie trochę dziwnie. Dlatego, że to kuchnia fusion – wyjaśniła. I nalała ukochanemu chochlę wywaru w oryginalnym kolorze błota, z niewielkimi bąbelkami buzującymi na powierzchni. Dodała drugą, a potem trzecią, aż ciecz sięgnęła brzegu talerza. Solański musiał być przecież głodny, biedaczek. – Dla ciebie też coś mam, Guciu – zwróciła się do psa.

      Wyjęła z szafki saszetkę z psim żarciem i przełożyła jej zawartość do miski. Solański odprowadził naczynie tęsknym wzrokiem. Pewnie kiszki marsza grały chudzinie.

      – Jedz, jedz, to ci dołożę – zachęciła narzeczonego.

      Szymon z ociąganiem sięgnął po łyżkę i umoczył jej czubek w zupie.

      I wtedy zadzwonił jego telefon.

      – Muszę odebrać! – usprawiedliwił się i zniknął w przedpokoju.

      Róża westchnęła i nałożyła też sobie. Nabrała solidną łychę specjału i zagarażowała ją w ustach.

      W pierwszej chwili ją zatkało. Chwila ta jednak nie trwała długo. Ułamek sekundy wystarczył, by kubki smakowe Kwiatkowskiej w pełni doceniły jakość produktu spożywczego. A ta była zatrważająca! Róża prychnęła, rozbryzgując nieprzetrawioną zupę na swój biust, stół, ścianę oraz podłogę. Była się w stanie założyć, że część doleciała także do firanki.

      Czyżby zrobiła coś nie tak? Może dodanie tego czegoś, co zalegało w dolnej szafce, odkąd Solański podarował jej toto pod choinkę, nie było dobrym pomysłem?

      Pewnie sprzedano jej nieświeże warzywa. Albo woda z kranu była zanieczyszczona. W dzisiejszych czasach już nikomu nie można ufać. Ani handlarom na bazarze, ani tym jełopom z wod.-kan.

      Zaskrzypiały drzwi. Solański stanął w progu. Minę miał nieprzeniknioną. Za nic w świecie nie może zjeść tego cholernego zupska! Jeszcze gotowy zrezygnować ze ślubu! Wprawdzie był człowiekiem rozsądnym i raczej nie oczekiwał od niej żadnych wyczynów przy garach, ale to ona sama pragnęła mu zaimponować. A tu porażka na całej linii! A jeśli Szymon uzna, że chciała go otruć?! Te pomyje – teraz już mogła być ze sobą szczera – smakowały dokładnie tak, jak jej wyobrażenie walorów konsumpcyjnych środka do deratyzacji.

      – Zupa

Скачать книгу