Kryminał pod psem. Marta Matyszczak

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kryminał pod psem - Marta Matyszczak страница 4

Kryminał pod psem - Marta Matyszczak Kryminał pod psem

Скачать книгу

po jej myśli. Z zakałapućkania myślowego wytrącił ją wreszcie Szymon.

      – Mam zlecenie – powiedział i poczochrał się po zaroście.

      Róża od razu zrozumiała, że nie chodzi o zwykłe śledzenie jakiegoś męża-zdrajcy. Ton detektywa – niepewny, a jednocześnie pełen ekscytacji – zwiastował grubą rzecz.

      Najwyraźniej morderstwo.

      Sprawa pojawiła się we właściwym czasie. Szymon Solański od dawna planował zabrać Różę na narty. W szkole średniej, do której razem chodzili, wszystkie klasy zaliczały zimowe obozy na Rysiance, każdy absolwent Słowaka śmigał więc na dwóch deskach. Szymon już dawno nie miał swoich starych nart na nogach. Zatęsknił za tym pędem powietrza i poczuciem wolności. Całymi dniami szaleliby na stoku, a wieczorem szli na basen i do sauny. Pełny relaks!

      Solański nie był jednak dobry w organizowaniu czegokolwiek. Nie potrafił zebrać się w sobie, znaleźć odpowiednich ofert, wybrać tej najlepszej i zarezerwować. Takie manewry go przerastały.

      A tu proszę.

      Właściciel wyciągu na szczawnickiej Palenicy chciał go wynająć do odnalezienia mordercy jakiegoś biznesmena, którego ciało znaleziono przy dolnej stacji kolejki.

      – Takie cholerne ekscesy nie są dobre dla biznesu, panie Smolański – powiedział facet. – Sam pan rozumiesz. Im prędzej sprawa się wyjaśni, tym lepiej. Sezon w pełni, nie mogę sobie pozwolić, żeby te cholerne cepry hurtem mi powyjeżdżały do tej jeszcze bardziej cholernej Bukowiny. Na cholerną do kwadratu Kotelnicę, panie! W Pieninach niech trzymają dupska! Nam się dudki po prostu należą!

      Szymon dudkami również nie gardził. A te zaproponowane przez Zbigniewa Bielę były cholernie przyzwoite. Mogli więc z Różą zająć się poszukiwaniem mordercy, a w wolnym czasie poszusować. I jeszcze napić się tych prozdrowotnych wód, które tam czerpano.

      Nie wiedzieć czemu Kwiatkowska nie podzieliła entuzjazmu detektywa.

      – Na narty? – zapytała.

      – Jeśli nie masz sprzętu, to wypożyczymy. Będzie super! Ten cały Biela opłacił nam noclegi w willi Martyna – relacjonował Solański. – I Gucia też możemy wziąć.

      – Co za Martyna? – Róża chwyciła gar z zupą i udała się z nim do łazienki.

      – Willa. Przecież mówię. Podobno wypasiona. Jedziemy jutro.

      – A moja praca? – wyjęczała Kwiatkowska.

      Jej dalszą wypowiedź zagłuszył chlupot cieczy przelewanej do klozetu. A potem szum spuszczanej wody. Solański odetchnął z ulgą.

      – Przecież możesz nadawać skądkolwiek – przypomniał.

      Po licznych, mniej lub bardziej udanych, przygodach z prasą Róża Kwiatkowska obwieściła śmierć mediów drukowanych i przeniosła swoją dziennikarską działalność do Internetu. Założyła kanał w serwisie YouTube, na którym waliła prawdą prosto z mostu. Nazywało się to Kolcem między oczy i Róża nie przyjmowała do wiadomości, że nie istnieje taki związek frazeologiczny. W każdym razie jej followersom takie niuanse nie przeszkadzały. Ku zdziwieniu Szymona Kwiatkowska szybko zyskała sobie szerokie grono odbiorców i odnosiła spore sukcesy. Także finansowe. Zgłaszali się do niej reklamodawcy pragnący, by Róża opowiadała o ich produkcie. Branże reprezentowali przeróżne, bo i Kwiatkowska nie ograniczała tematycznie swoich poczynań. Brała się więc za bary zarówno z nowościami książkowymi, jak i najnowszymi trendami w kosmetyce.

      – W sumie tak. – Influencerka przyznała rację Solańskiemu, pojawiając się w progu z pustym garnkiem.

      – Róża? – Szymon od dłuższego czasu przyglądał się stojącemu na kuchennym blacie pojemnikowi. – Dlaczego trzymasz między garami sól do kąpieli, którą ci podarowałem na Gwiazdkę?

      Zapadła cisza.

      Przedłużająca się.

      Nieznośnie.

      – No niech ci będzie! – zgodziła się łaskawie Kwiatkowska. – No już jedźmy na te narty.

      – Hau! – dodał swoje trzy grosze Gucio.

      Zatem ustalone.

      Wybierali się do Szczawnicy.

      Głupie pomysły! Kto to widział, żeby jechać do miejscowości, która już samą nazwą wzbudza podejrzliwość. A przynajmniej niesmak.

      Szczawnica.

      Znaczy, że co oni tam robią? Najprawdopodobniej po piwnicach… Nie chciałbym się mądrzyć, ale już sama semantyka nie wróży niczego dobrego. I po co Róża i Szymon się tam pchają? Mało im złoczyńców do wytropienia? Nie zrozumcie mnie źle. Nie mam nic przeciwko dalekim podróżom, jednak muszą mieć jakiś sensowny cel. Proszę pozwolić, że wymienię kilka: spacery z psem po egzotycznej plaży, głaskanie psa na takiejże, karmienie psa rzadko spotykanymi przekąskami.

      Ale nie!

      Solański i Kwiatkowska wybrali się w tę durną podróż głównie po to, żeby jeździć na nartach! A czy kto widział kiedy psa jeżdżącego na nartach? Przypuszczam, że wątpię. Ergo: oni będą się zabawiać całymi dniami, a ja ten czas spędzę w pokoju. Sam!

      Na razie tkwiłem obrażony na tylnej kanapie skody fabii i wyglądałem przez okno. Było przez nie widać tak zwane gówno. Białe do tego. Śnieg naparzał nieustannie. Oblepiał wszystko, co spotkał na swej drodze. Nasza karoseria wyglądała tak, jakby ją lakiernik pociągnął kolorem typowym dla bałwana. I nie pominął przy tym szyb. Wycieraczki można było sobie o kant tyłka potłuc. Nie wydalały. Sprawę utrudniał mróz, który chyba zwariował, racząc nas temperaturami niczym z jakiejś Alaski. Do tego wpakowaliśmy się na zakopiankę. Każdy, kto się kiedyś wpakował na zakopiankę, wie, o jakim dramacie mówię.

      Jechałem tędy pierwszy raz w mym dziesięcioletnim życiu. I mam nadzieję, że ostatni. Już bym wolał iść do tej Szczawnicy pieszo przez łąki i pola, zamiast cisnąć się w sznurku podobnych nam nieszczęśników, którzy umyślili sobie ferie w górach. To tak, jakbyście spróbowali w tłusty czwartek kupić pączki u Stoksona na chorzowskiej Wolce, gdy jeszcze istniał. Słowem: armagedon!

      Zakrętów było co niemiara, więc ciągle musiałem uruchamiać wspomaganie kierownicy i przechylać się całym ciężarem ciała to w lewo, to w prawo – inaczej Solański już dawno wpakowałby nas do rowu.

      Źle mówię.

      O żadnym rowie mowy być nie mogło. Właściciele posesji ulokowanych wzdłuż najbardziej znienawidzonej w Polsce dwupasmówki przyjęli sobie chyba za punkt honoru wybudowanie płotów jak najbliżej jezdni. Aż dziw, że co parę metrów nie mijaliśmy wbitego w parkan samochodu. Widocznie przemieszczali się tędy sami Kubice.

      Świat zewnętrzny, jak widać, nie prezentował się zbyt różowo. Co nie znaczy, że wewnątrz

Скачать книгу