Kryminał pod psem. Marta Matyszczak

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kryminał pod psem - Marta Matyszczak страница 5

Kryminał pod psem - Marta Matyszczak Kryminał pod psem

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      Oraz kijki. Dwie pary!

      Miałem ochotę wetknąć je ludzinie w ich cztery litery, ale przypomniałem sobie w porę, że się brzydzę przemocą.

      Solański i Kwiatkowska nie zdawali sobie chyba sprawy z tego, na jakie niebezpieczeństwo się narażają. Widziałem kiedyś w telewizji kilku śmiałków, którzy zjeżdżali slalomem na tej boazerii, i powiem jedno: nie skończyło się to pięknie. Karetka. Szpital. Liczne złamania. Z przemieszczeniami!

      Ale skoro człowieki są mądrzejsze… Nie zastanowili się tylko nad jednym: co ja zrobię, gdy oni wylądują na OIOM-ie? Bo raczej prędzej niż później wylądują. Znam ich. Można o nich powiedzieć wiele dobrego, ale nie to, że są świetnymi sportowcami. Zaryzykowałbym wręcz stwierdzenie, że są fatalnymi. Mogłem sobie jednak gdakać do woli. Mną nikt się nie przejmował.

      – Piłem w Spale, spałem w Pile, heeej, o hej!

      Na domiar złego Róża darła się z przedniego siedzenia. Wokal też nie był jej najmocniejszą stroną.

      – Piłem w Szczawnicy – kontynuowała własną wersję piosenki. – Szcz…

      – Róża! – oburzył się Solański.

      Raczej na formę, nie na treść.

      – …w piwnicy – dokończyła wers.

      A nie mówiłem?

      – No co? Nudzi mi się! – poskarżyła się. – Poza tym rzeczywiście muszę do kibelka.

      – I gdzie mam, twoim zdaniem, się zatrzymać? – zainteresował się Solański. – Przecież tu nie ma pobocza.

      – Ale są krzaki – zauważyła youtuberka. – Gucio też pewnie chętnie skorzysta. Wysiądziemy, a potem cię dogonimy. Przecież wleczesz się jak własny pradziadek.

      Moja przyjaciółka prawiła całkiem słusznie. Korek wciąż rósł. Szymon wzruszył ramionami i odblokował centralny zamek. Róża wyskoczyła na ulicę, naciągając na grzbiet swoją puchową kurtkę w kolorze napromieniowanego kurczaka. Poszedłem w jej ślady. Byłem w ciut lepszej sytuacji, bo nie musiałem się martwić o żaden przyodziewek, natura obdarzyła mnie bowiem pięknym czarnym, rudo podpalanym futerkiem, które grzało lepiej niż piece w zamkniętej już na cztery spusty chorzowskiej hucie Kościuszko.

      Na marginesie mej wypowiedzi chciałem zaznaczyć, że zawsze – ale to zawsze – takie naturalne futerko wygląda lepiej na żywym zwierzęciu niż na jakiejś pustej pannie, która kupuje je w designerskim sklepie, przyczyniając się tym samym do rzezi moich pobratymców lisów czy gronostajów.

      Tyle pouczeń.

      Udaliśmy się na stronę. Ja nie miałem problemu, bo tylko uniosłem kikut, który pozostał po mojej tylnej lewej łapie, i dałem z fontanny.

      Gorzej z Kwiatkowską.

      Zanim załatwiła sprawę tak, jak to niewiasty mają w zwyczaju, usłyszeliśmy chór klaksonów, a potem zobaczyliśmy, że kolumna ruszyła.

      Siłą rzeczy Solański też.

      – Stać! – wydarła się Róża i podciągając gacie, pobiegła za oddalającym się białoszarym pojazdem.

      Niestety, akurat w tym momencie panowie drogowcy musieli zaprzestać udawania, że pracują, i odblokowali przejazd. Rozpoczęliśmy więc z Kwiatkowską pogoń. Gnaliśmy przed siebie, co rusz uskakując przed próbującymi nas przejechać na śmierć uczestnikami bajzlu drogowego.

      – Bo jak ja ci titnę! – zdenerwowała się Róża na jakiegoś wyjątkowo natarczywego kierowcę.

      Zaryzykowała opóźnienie pościgu. Zatrzymała się i kopnęła dziadowi w przedni zderzak.

      Z perspektywy czasu muszę przyznać, że to samobójcze posunięcie koniec końców okazało się dla nas zbawienne. Nic tak bowiem nie dodaje skrzydeł jak wymierzona w cię saperka. A takie właśnie narzędzie dobył z bagażnika szturchnięty przez youtuberkę właściciel pojazdu mechanicznego. Zaczął nas gonić z tą miniłopatą w ręce oraz z głośno wypowiadaną obietnicą naszej – mojej i Róży – rychłej śmierci.

      Dostaliśmy takiego speeda, że raz, dwa, osiem dogoniliśmy Solańskiego i skryliśmy się we wnętrzu fabiszona. A saperkowy musiał zawrócić, ponieważ decydując się na ten iście ułański zryw, zatarasował drogę swoim bmw. To z kolei wywołało gniew kolejnych kierowców. Nie zdziwiłbym się, gdyby o tym incydencie mówili potem w wiadomościach. Rzadko jednak – mimo tego, co sobie wcześniej przyrzekłem – oglądam telewizję, bo tam same pierdoły nadają, więc nie wiem, jak było.

      Kłamliwe mapy internetowe zapewniały nas, że z Chorzowa do tej osikanej miejscowości dotrzemy w dwie i pół godziny. Pomnóżcie to sobie przez dwa i wyślijcie mi wyrazy współczucia.

      Zajechaliśmy pod willę Martyna.

      Już wkrótce mieliśmy rozpocząć śledztwo.

      Dawniej. Przed aferą

      Kalendarium wydarzeń. Polska, 1927 rok

      • 4 stycznia do portu w Gdyni wszedł pierwszy polski statek handlowy SS Wilno.

      • 9 stycznia podjęło działalność Ministerstwo Poczt i Telegrafów. Pierwszym ministrem został Bogusław Miedziński.

      • 15 lutego rozpoczęła nadawanie rozgłośnia Polskiego Radia w Krakowie.

      Jagoda Węglarz ma po dziurki w nosie gości willi Martyna.

      Nazywam się Jagoda Węglarz i mam przekichane. Urodziłam się dwadzieścia pięć lat temu, czyli w roku tysiąc dziewięćset drugim. Już wtedy mogłam sobie darować, bo co to za życie? Jestem kucharką, trochę też sprzątam u państwa. Tatuś załatwił mi tę pracę. Choć prawda taka, że nic mnie to gotowanie ani porządki nie obchodzą. Chciałabym być naukowcem. Chemikiem albo fizykiem. Jak Maria Skłodowska. Trochę eksperymentuję przy potrawach, które serwuję gościom willi Martyna. Jeszcze się nikt nie pochorował! Jeśli coś szkodzi tej rozwydrzonej bandzie, to wódka i narkotyki, którymi się hojnie raczy.

      Artyści.

      Bohema.

      Koń by się uśmiał.

      Jestem dziwna. Przynajmniej jak na pienińską dziewuchę. Przyszłam na świat, tak jak mamusia, w Szczawnicy, tatuś zaś pochodzi ze wsi Maniowy. Oprócz nauk ścisłych interesuję się też literaturą. Może dlatego jakoś znoszę tę robotę, bo do Martyny zjeżdżają na wypoczynek różni pisarze. Stałym gościem jest na przykład Józef Maria Boryczko. Przystojna z niego bestia. Z naciskiem na „bestia”. Nigdy nie wiadomo, co palnie i komu przy okazji nadepnie na odcisk. Dziwak. Ma swoją piętę achillesową. Choć raczej trzeba by powiedzieć: policzek achillesowy. Mowa o znamieniu na lewej stronie twarzy. Boryczko się go wstydzi. Gdy przyjeżdża na turnus do Martyny, właściwie rzadko wychodzi z domu. Mówi, że się boi przestrzeni. Siedzi więc i smaruje te swoje wiersze. Najczęściej wredne. Tylko czekamy, komu tym razem się dostanie. Obiecał

Скачать книгу