Wioska kłamców. Hanna Greń

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wioska kłamców - Hanna Greń страница 11

Wioska kłamców - Hanna Greń

Скачать книгу

że sama posprząta.

      Najpierw pokazały Dionie pokój, lecz nie pozwoliły jej długo w nim pobyć. Ledwo zdążyła otworzyć torbę, a już rozległo się pukanie do drzwi, a zaraz potem dziecięcy, lekko zdyszany głos:

      – Mama powiedziała, że mam panią zaprowadzić na dół, na kawę.

      Dziewczyna otworzyła drzwi. W korytarzu stała dwunastoletnia może dziewczynka, uderzająco podobna do matki. Takie same brązowe, przetykane złocistymi pasmami włosy, takie same niebieskoszare oczy pod łukami delikatnie zarysowanych brwi.

      – W takim razie chodźmy. Jak masz na imię?

      Dziewczynka zdążyła już zbiec na półpiętro. Tam się zatrzymała i obejrzała na schodzącą Dionę.

      – Aniela.

      W jej głosie wyczuwało się głęboką niechęć i Diona stłumiła śmiech. W tym wieku rzadko która dziewczynka jest zadowolona ze swojego imienia, lecz w tym konkretnym przypadku naprawdę nie było czego się wstydzić.

      – Bardzo ładne imię – stwierdziła z przekonaniem. – Zazdroszczę.

      – Naprawdę? – Mała spojrzała uważnie, jakby oceniając, czy może uwierzyć w prawdziwość deklaracji. Znów ruszyła w dół, tym razem wolniej. – Moja siostra ma na imię Emilia. Mówimy na nią Mila.

      – Też ładnie.

      – E tam. – Dziewczynka wykrzywiła się do Diony. – Inne dziewczyny w szkole mają takie ładne imiona. Dżesika, Vanessa, Ginewra… A my wszystkie z wioski przygłupów mamy same starocie.

      – Chyba przesadzasz. Aniela i Emilia to bardzo ładne imiona.

      – Nie są najgorsze – przyznała dziewczynka po namyśle. – Ale dzieci cioci Ewy to już straszna siara. Jadwiga, Urszula i Wanda, wyobraża pani sobie? A wujek Leszek nazwał swoją córkę Janina. Biedne dziecko! – użaliła się tak szczerze, że Diona nie wytrzymała i parsknęła śmiechem.

      Wchodziły akurat do pomieszczenia będącego czymś w rodzaju skrzyżowania salonu z gabinetem i siedzące tam kobiety spojrzały zdumione na zaśmiewającą się dziewczynę. Aniela z kolei popatrzyła na nią z wyrzutem.

      – Aniela, nie męcz pani – zwróciła jej uwagę matka, lecz dziewczynka to zlekceważyła, znów zwracając się do Diony.

      – Dobrze się pani śmiać – stwierdziła z goryczą. – Bo nie musi się pani męczyć z takim głupim imieniem.

      – Z takim rzeczywiście nie. A tak w ogóle to nie powinnaś mówić do mnie „pani”. Jesteśmy przecież rodziną. – Posłała starszym kobietom porozumiewawcze spojrzenie. – Wprawdzie rodziną dość daleką, ale zawsze. Mam na imię Diona.

      Aniela rozdziawiła usta, oniemiała z zachwytu. Jej matka natomiast wychwyciła ton rezygnacji, z jakim imię zostało wypowiedziane, i uniosła brwi.

      – A jak naprawdę?

      – Dioniza. – Diona zerknęła na dziewczynkę. – Przy tym imieniu Aniela czy Emilia to szczyt piękności. Chciałabyś się zamienić, gdybyś w dodatku musiała nosić nazwisko Kicek? A tak właśnie się nazywałam, kiedy byłam mężatką. Piękne połączenie, prawda?

      – Noo.

      Aniela zagryzła wargi, widać było, że walczy ze śmiechem. Jej młodsza siostra, która od jakiegoś czasu stała w progu, nie miała takich oporów i głośno zachichotała. Agata zawtórowała córce, po czym spytała z ciekawością:

      – Naprawdę Kicek?

      – Naprawdę. Wiesz, ile razy koledzy w pracy mnie pytali, czy Sucha Beskidzka to moje rodzinne miasto?

      – Kurczę, tępa jestem… – Agata spojrzała bezradnie. – Nie rozumiem. Dlaczego Sucha Beskidzka?

      – Nie słyszałaś tej opowieści? – zdziwiła się Diona. – Podobno dawno temu ta miejscowość nazywała się Sucha, gdyż mieszkał w niej smok imieniem Kicek, który wypijał wszystką wodę. Wreszcie zdesperowani mieszkańcy zatłukli smoka kłonicami i od tej pory używano nazwy Sucha bez Kicka.

      Duże i małe kobietki z rodu Mirabelki roześmiały się serdecznie, a dziewczynki zaczęły wypytywać Dionę o szczegóły. Interesowało ich zwłaszcza, co to jest kłonica, co dało dziewczynie jasny obraz zmian, jakie dokonały się na wsi na przestrzeni ostatniego dwudziestolecia. Stare obyczaje i stare sprzęty powoli odchodziły w niebyt.

      – No dobra, pośmiałyśmy się, ale teraz dosyć tego dobrego. Dziewczynki, zmykać do nauki. A my sobie siądziemy przy kawie – zarządziła po chwili Mirabelka.

      Aniela otworzyła usta, by zaoponować, lecz spojrzawszy na minę matki, wywróciła tylko oczami i wyszła. Kobieta popatrzyła na drzwi, za którymi zniknęły dzieci, i westchnęła.

      – Ciężko im bez ojca. Ale wiedzą, że mnie też nielekko, dlatego się nie buntują.

      Diona dopiero teraz uświadomiła sobie, że obie żony skazanych zostały same z dziećmi i nikogo nie obchodziło, jak żyją i czy w ogóle mają z czego się utrzymać.

      – Jak sobie pani radzi? Mam na myśli kwestie finansowe. Pewnie nie jest łatwo?

      – Teraz już nie mam problemów. Dzięki mamie. – Drawiczowa posłała Belce spojrzenie pełne czułości. – Ale na początku, jak Mariusza zabrali, było niewesoło. On i Bogdan naprawdę harowali w tym warsztacie, więc mieli spore dochody. Ja nie pracowałam, Ewka też nie. Byłyśmy, jak to się czasem mówi, przy mężach.

      – Tak mówią tylko idioci, którzy nigdy nie skalali się w domu żadną pracą – oburzyła się Belka.

      – To prawda – poparła ją Diona, nienawidząca typowych domowych czynności. – To ciągłe sprzątanie i gotowanie. – Przy ostatnim słowie aż się wzdrygnęła. – I dwoje dzieci do ogarnięcia. A Kotlarska troje, prawda?

      – Tak, trzy dziewczynki. W naszej wiosce kłamców zawsze rodziły się głównie dziewczyny. Podobno taka jest natura strzyg, że mogą rodzić tylko córki.

      Mirosława powiedziała to poważnie, lecz ton głosu został złagodzony uśmiechem, przez co Diona nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić, czy kobieta żartuje, czy może jednak wierzy w legendę, strzygi i klątwę.

      – Nagle z dnia na dzień zostałyśmy bez środków do życia, a o pójściu do pracy nie było co marzyć – kontynuowała Agata. – Wykształceni ludzie nie mogą znaleźć roboty, a co dopiero my. Obie po ogólniaku, bez zawodu, bez stażu… Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby nie mama.

      Diona skinęła głową. Dobrze wiedziała, jak wygląda rynek pracy, sama wszakże dopiero co przeszła tę drogę przez mękę. A przecież mieszkała w mieście, gdzie zakładów nie brakowało. Tu, w wiejskim środowisku, na pewno było jeszcze gorzej.

      – Wiem, jak to jest – mruknęła. – Mnie też rodzice pomogli. Ale to nie rozwiązywało problemu, bo ileż

Скачать книгу