Wioska kłamców. Hanna Greń

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wioska kłamców - Hanna Greń страница 9

Wioska kłamców - Hanna Greń

Скачать книгу

Tylko to, że właśnie tam zmierzam, więc jeśli pan chce, może pojechać ze mną. – Spojrzał tak nieufnie, że musiała się uśmiechnąć. – Spokojnie, ja naprawdę nie stanowię zagrożenia. Nie jestem zboczeńcem wabiącym niewinnych mężczyzn do samochodu, żeby ich potem wywieźć do lasu i tam okrutnie zgwałcić. Ale jak pan chce.

      Wzruszyła ramionami i już bez oglądania się wyszła z lokalu. Nie to nie. Postanowiła zawrócić do mijanej restauracji, lecz najpierw wstąpiła do sklepu, by uzupełnić zapas papierosów. Tam wdała się z ekspedientką w krótką pogawędkę i po chwili już wiedziała, że restaurację należy omijać szerokim łukiem.

      – Drogo tam jak cholera, więc przy stolikach pusto, bo nikogo tu nie stać, żeby płacić za posiłek pięćdziesiąt zeta, jak w sąsiedniej wiosce można kupić smaczniejszy za niecałe dwie dychy. Babka gotuje bosko i wszystko świeżutkie, nie to, co tutaj. W restauracji nie mają zbyt wielu klientów, więc pewnie dlatego wszystko smakuje tak, jakby już z pięć razy wcześniej to odgrzewali.

      Diona podziękowała serdecznie, wdzięczna za cenną informację. Gdyby nie ekspedientka, z pewnością pojechałaby tam i wydała pieniądze na niejadalny posiłek. Niestety głośne burczenie w brzuchu przypomniało, że właściwie nie bardzo ma się z czego cieszyć. Uratowanymi pieniędzmi głodu nie zaspokoi.

      – Mówiła pani o sąsiedniej wiosce – przypomniała ekspedientce. – Że tam można smacznie i tanio zjeść. To daleko stąd?

      – Przyjechała pani samochodem? – spytała kobieta, a uzyskawszy potwierdzenie, machnęła ręką. – Autem to będzie jakieś dziesięć minut. No, o tej porze może trochę więcej, bo jedni wracają z zakupów, a inni z sobotniego wypadu nad wodę. Tam w Strzygomiu jest piękny duży staw, czyściutki i w dodatku pod samym lasem. Dużo ludzi tam jeździ, dlatego Mirabelka zdecydowała się otworzyć jadłodajnię.

      – Kto? – spytała Diona słabym głosem.

      Obdarzając przyszłą gospodynię mianem Mirabelki, nie spodziewała się, że kobieta rzeczywiście nosi takie przezwisko. Wprawdzie skojarzenie było oczywiste, ale i tak uznała to za omen. Nie wiedziała tylko, czy dobry, czy zły.

      – Tak ją nazywamy, bo ma na imię Mirosława. Kiedyś wszyscy mówili do niej Mira. Potem wyszła za mąż za faceta nazwiskiem Belka i została Mirabelką.

      Diona podziękowała grzecznie i zawróciła do samochodu. Humor znacznie jej się poprawił, cały czas bowiem zastanawiała się, w jaki sposób zorganizować sobie wyżywienie. Gotować nie umiała i nie lubiła, lubiła natomiast dobrze zjeść i zawsze popadała w zły humor, gdy z jakichś względów musiała zrezygnować z gorącego posiłku. Koledzy z komisariatu nie mogli się nadziwić, gdzie ona to mieści, gdy po zjedzeniu powiększonego zestawu hot wings z podwójnymi frytkami zaczynała narzekać, że KFC schodzi na psy, serwując coraz mniejsze porcje, po czym dokupywała jeszcze trzy skrzydełka i porcję frytek, by porządnie „doładować akumulatory”.

      Dochodziła już do samochodu, gdy usłyszała za sobą męski głos:

      – Proszę pani! Halo, proszę zaczekać!

      Nikt jej tutaj nie znał, toteż zlekceważyła wołanie i szła dalej, nie oglądając się. Przy aucie przystanęła, przegrzebując torebkę w poszukiwaniu kluczyków. Zaklęła, stwierdziwszy, że złośliwie wsunęły się pod rozerwaną podszewkę, którą od miesiąca planowała zaszyć, lecz ciągle o tym zapominała. Wydobyła je w końcu i chwyciła tak niezgrabnie, że już w następnej chwili upuściła je wprost na stopy. Kucnęła, podniosła wykazujący zadziwiającą ruchliwość przedmiot i w tej samej chwili zahaczyła wzrokiem o zbliżającego się szybko mężczyznę, w którym rozpoznała właściciela nieczynnej pizzerii.

      – Ależ pani szybko chodzi – wydyszał. – Już myślałem, że pani nie dogonię. Wołałem kilka razy, ale…

      – Nie sądziłam, że to było do mnie – odparła, otwierając samochód. – O co chodzi?

      – Jeśli propozycja podwózki jest aktualna, to chętnie bym się z panią zabrał.

      – Czemu nie? – Diona wzruszyła ramionami. – Proszę.

      Po chwili wyjechała z trapezowatego rynku. Miała tylko dwie możliwości – albo wybrać kierunek, z którego niedawno przyjechała, albo przeciwny. Wracać nie zamierzała, skręciła więc w prawo i dopiero po kilku minutach, dojeżdżając do jakiegoś skrzyżowania, uprzytomniła sobie, że zapomniała ponownie uruchomić nawigację. Mężczyzna domyślił się powodów nagłego zmniejszenia prędkości i rzucił krótko:

      – Do Strzygomia prosto. – Po chwili zaś zapytał: – Naprawdę pani tam jedzie?

      – A co, znowu się pan boi, że coś panu zrobię? Muszę na moment gdzieś się zatrzymać, żeby włączyć nawigację.

      – Nie trzeba, popilotuję panią. Dojazd do Strzygomia to żadna filozofia. Trzeba cały czas trzymać się tej drogi i wjedzie się wprost do wioski.

      – Tak mi się wydawało, ale nie byłam pewna, czy dobrze zapamiętałam.

      Diona zauważyła, że mężczyzna kilka razy zrobił minę, jakby chciał o coś zapytać, lecz ostatecznie powstrzymał się i tylko popatrywał na nią z nieskrywaną ciekawością. Domyśliła się, że intrygowało go, kogo zamierzała odwiedzić, ale postanowiła nie zdradzać tego, dopóki nie rozmówi się z Mirą Belką. Nie miała pojęcia, jaką legendę gospodyni przygotowała, by wytłumaczyć obecność gościa.

      Od dłuższego czasu jechali przez las, gęsty, ciemny i ponury, i gdy wreszcie wydostali się z niego, aż zmrużyła oczy, oślepiona słońcem. Zwolniła, wjeżdżając w ostry zakręt, a po chwili na wprost ujrzała nieliczne zabudowania.

      – To już Strzygom – odezwał się mężczyzna.

      – Niewielki – oceniła po liczbie widzianych domostw. – Chyba że nie widać stąd wszystkich zabudowań.

      – Nie no, bez przesady, aż tak mały to nie jest. Za tym laskiem znajdują się następne domy. Wioska kończy się dopiero za stawem.

      – A ten staw ma jakąś nazwę? – spytała bez większego zainteresowania.

      – Po prostu staw w Strzygomiu – odparł, a Diona pokiwała głową.

      – Tak myślałam. Ile tu jest mieszkańców?

      – W tej chwili stu siedemdziesięciu siedmiu, włącznie z tymi, którzy nie z własnej woli przebywają poza domem.

      Zaskoczona Diona oderwała wzrok od drogi, by spojrzeć na rozmówcę. Nie wyglądał na kogoś, kto żartuje.

      – Jak to możliwe…? – Urwała, zastanawiając się, czy pytanie nie wyda mu się zbyt wścibskie.

      Mężczyzna nie wyglądał na urażonego jej ciekawością, przeciwnie, natychmiast rozjaśnił twarz w uśmiechu.

      – Za nami został Jodłowiec, przylegający do Strzygomia od północy i zachodu. Od wschodu wioska graniczy ze Świercznicą, a od południa z Kaletami. Wszystkie te wioski są dużo większe, zwłaszcza

Скачать книгу