Wioska kłamców. Hanna Greń

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wioska kłamców - Hanna Greń страница 8

Wioska kłamców - Hanna Greń

Скачать книгу

jak projektował”.

      Z ciekawości podeszła bliżej i ze zdumieniem wpatrzyła się w tablicę informującą, iż mieści się tam komisariat policji. Stała dość długo, z fascynacją przyglądając się potworkowi, i dopiero po jakimś czasie odkryła, że zachowuje się dokładnie tak samo jak ci, których zawsze wykpiwała, a którzy mimo odczuwanej odrazy z uporem wpatrują się w jakieś obrzydlistwo, nie mogąc oderwać od niego wzroku.

      – Przepraszam bardzo – usłyszała za sobą męski głos. – Może w czymś pomóc? Bo pani chyba do nas? Zapraszam.

      Odwróciła się i zobaczyła przed sobą policjanta z gwiazdkami starszego aspiranta na pagonach. Zaskoczona, przez dobrą chwilę nie była w stanie sformułować żadnej odpowiedzi. Pierwszy raz spotkała się z sytuacją, żeby policjant przejawiał tak wielkie zainteresowanie obywatelami, że aż zagadywał ich na ulicy. Może wraz z trzecią gwiazdką dostaje się w pakiecie niespotykaną na co dzień uprzejmość?

      – Nie potrzebuję żadnej pomocy – odparła niezbyt grzecznie. Zorientowała się, jak to zabrzmiało, czym prędzej złagodziła więc ton. – Przepraszam pana, na ogół jestem jako tako obyta i nie warczę na ludzi. To z powodu szoku. Jak pan myśli, czy jest szansa, że po jakimś czasie to odzobaczę?

      Policjant roześmiał się serdecznie, przeniósł wzrok z jej oblicza na budynek, potem z powrotem na twarz Diony i pokręcił głową z ubolewaniem.

      – Obawiam się, że ten obraz na zawsze zostanie pod powiekami. Kto raz go ujrzał, nigdy nie zapomni – orzekł uroczyście. – Pani tu przejazdem…?

      – Marcin! Marcin, chodź szybko!

      W drzwiach komisariatu stał inny policjant i okrzykami oraz machaniem ręki przyzywał rozmówcę Diony. Ten przerwał w pół zdania, przeprosił i pospieszył w stronę budynku.

      – Pierwsze spotkanie z lokalsami zaliczone – zamruczała dziewczyna pod nosem.

      Zdołała wreszcie oderwać spojrzenie od jodłowieckiego koszmarka i teraz, idąc wolno w przeciwnym kierunku, notowała w pamięci usytuowanie innych obiektów. Siedziba władz gminnych, tuż obok ośrodek zdrowia, nieco dalej budynek Ochotniczej Straży Pożarnej z przylegającymi do niego garażami. Przeszła na drugą stronę trapezu i tam dojrzała Gminny Ośrodek Kultury, bibliotekę i pocztę. Na tym najwyraźniej wykaz budynków użyteczności publicznej się wyczerpywał, gdyż z pocztą sąsiadowała pizzeria. Ten widok uprzytomnił Dionie, że od śniadania minęło już wiele godzin.

      – Czemu nie? – mruknęła i zdecydowanym krokiem podeszła do drzwi, na których widniał wydrukowany na atramentówce napis: „Pizzeria u Baby-Jagi”.

      Wnętrze tonęło w półmroku. Zsunięte żaluzje przepuszczały tylko wąskie smugi światła, drgające i falujące, gdy lekki podmuch wiatru poruszał długimi pasmami tkaniny. Kompletna cisza zaskoczyła dziewczynę, podobnie jak fakt, że lokal był całkowicie pusty. Żadnego gościa, nikogo z obsługi. Pewnie pożerają właśnie na zapleczu jakiegoś nieszczęśnika, który zlekceważył wiele mówiącą nazwę i niebacznie się tu zapuścił, pomyślała i zanuciła pod nosem: „My jesteśmy dzieci drwala, tata jeść nas nie pozwala”.

      – Dlatego naszym klientom będziemy serwować pizzę, a nie pieczone dzieci.

      Diona podskoczyła ze strachu, wyćwiczonym ruchem sięgając do biodra. Dłoń napotkała tylko materiał dżinsów i dziewczyna miała ochotę głośno zakląć, zła na siebie, że nadal nie pozbyła się nawyków policjantki.

      Wolno zwróciła się w stronę rogu sali, skąd dobiegł ją rozbawiony głos. Stał tam stolik z dwoma krzesłami, z których jedno zajmował mężczyzna w kremowej koszuli, zlewającej się idealnie z kolorem ścian. Pewnie dlatego przedtem w ogóle go nie zauważyła. W ręce nie trzymał żadnego groźnego przedmiotu, tylko zwyczajny tani długopis, jeden z tych, jakie można kupić właściwie wszędzie, nawet w sklepie spożywczym. Rozłożone na stoliku papiery i leżący obok kalkulator świadczyły, że mężczyzna dokonywał jakichś obrachunków. Jeśli zawsze ma tylu klientów co teraz, to długo sobie nie policzy, oceniła Diona, na powrót zdolna do logicznego myślenia. Głośno zaś powiedziała:

      – Dzień dobry. Czy ten lokal jest czynny?

      Mężczyzna zrobił minę, jakby miał zamiar odpowiedzieć: „A wygląda na taki?”. Wykonał nieokreślony gest, coś pomiędzy machnięciem ręką a uniesieniem dłoni na powitanie, uniósł się nieco z krzesła, po czym znów na nie opadł.

      – Niestety jeszcze nie. Przykro mi bardzo. Planuję otwarcie dopiero za dwa tygodnie.

      Dziewczyna z żalem pożegnała się ze wspaniałym smakiem gorącej pizzy, który wcześniej już niemal czuła w ustach.

      – Szkoda. – Odwróciła się, by odejść. – A może jest tu jakaś inna pizzeria? Widziałam jakiś lokal koło kościoła…

      Zawiesiła głos, licząc, że mężczyzna odpowie, lecz w tej samej chwili drzwi zostały otwarte tak gwałtownie, że uderzyły w ścianę, a do wnętrza wparowała bardzo ładna, modnie ubrana kobieta ze sztucznie wzburzonymi blond lokami. Przemknęła obok Diony, wionąc intensywnym zapachem perfum, i zatrzymała się przed stolikiem w rogu.

      – No jasne, mogłam się tego domyślić – wysyczała z furią. – To ja się staram, załatwiam, umawiam spotkanie, a ty jak zwykle masz wszystko w dupie!

      – Justyna, uspokój się. Nigdzie nie pojadę, i ty też nie. Zabraniam ci, słyszysz? Powiedziałem wyraźnie, że nie życzę sobie pomocy twoich znajomych.

      Słowo „znajomych” wymówił tonem sugerującym, że ma na myśli więcej niż ogólnie przyjęte znaczenie. Diona przysłuchiwała się wymianie zdań z nieskrywaną ciekawością. Przyzwoitość oraz dobre wychowanie nakazywały oddalić się, by nie zostać świadkiem kłótni, ale z drugiej strony… skoro oni się nie krępowali obecnością obcej osoby? Dziewczyna porzuciła skrupuły i pozostała na miejscu.

      – Pewnie! – wrzasnęła nowo przybyła, wyraźnie tracąc resztki opanowania. – Lepiej być dziadem, ale honorowym, tak? Liczysz, że ci pomogą twoi kumple od mariasza? Żebyś się nie zdziwił! Wiesz co? Mam gdzieś twoje zakazy. Załatwię to sama, a ty wracaj sobie pieszo do tej pierdolonej wioski kryminalistów!

      Blondwłose tornado znów przeleciało obok Diony, tak blisko, że ta poczuła na odsłoniętych ramionach pęd powietrza, a w nozdrza ponownie uderzył ją duszący zapach zbyt słodkich perfum. Gwałtownie pociągnięte drzwi zatrzasnęły się z hukiem i w pustym lokalu nastała taka cisza, że westchnienie mężczyzny zabrzmiało wyjątkowo głośno.

      – Przepraszam panią za tę atrakcję. Niestety moja żona nie przejmuje się tym, że ma audytorium niekoniecznie życzące sobie wysłuchiwania jej wrzasków.

      – Za to ma niezłe wejścia i jeszcze lepsze wyjścia – mruknęła dziewczyna. – Ja też już sobie pójdę, skoro pizzeria jeszcze nie działa. Do widzenia.

      – Do widzenia – odparł mężczyzna, wychodząc z cienia. – Do zobaczenia po otwarciu. Ale pani jest tu pewnie tylko przejazdem, więc nie będzie okazji.

      Nie zamierzała tłumaczyć, skąd się tutaj wzięła i jak długo planuje zostać,

Скачать книгу