Wioska kłamców. Hanna Greń
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Wioska kłamców - Hanna Greń страница 7
– Chyba nie mówisz poważnie! – wykrzyknęła Diona, wysłuchawszy opowiadania. – Wkręcasz mnie, prawda?
Ojczym wytrzymał jej nieufne spojrzenie i zaprzeczył ruchem głowy. Dalej nie wierzyła, więc podsunął jej pomysł.
– Na pewno nadal masz w firmie kogoś, z kim się kumplujesz i komu możesz zaufać. Poproś, żeby sprawdził wyrywkowo kilku mieszkańców Strzygomia w rejestrze skazanych – zaproponował całkiem poważnie. – O dwóch już wiemy. Drawicz i Kotlarski. Obaj mieli za sobą odsiadkę, kiedy trafili do tej wioski. A pani Mira Belka zarzekała się, że wszystko, co mówiła, to święta prawda, dlatego strzygomianie nie chcą rozmawiać z obcymi o przeszłości, a jeśli już nie mają innego wyjścia, po prostu kłamią. To z tego powodu mieszkańcy okolicznych wsi mówią o Strzygomiu „wioska kłamców”.
Rozdział 2
Wśród kłamców
Diona zamierzała pojechać do Strzygomia już w następnym tygodniu po rozmowie z ojczymem, niestety jej plany musiały ulec modyfikacji. Dzień przed wyjazdem zadzwoniła do niej nieznajoma kobieta i przedstawiwszy się jako Agata Drawicz, przeprosiła w imieniu matki, że wizyta chwilowo nie może dojść do skutku. Pani Mirosława Belka poważnie zachorowała i właśnie tego dnia wprost z przychodni została przewieziona do szpitala. Więc pani Remańska chyba rozumie, że w tej sytuacji jej przyjazd jest niemożliwy?
Pani Remańska oczywiście rozumiała, jednak to, co poczuła, trudno byłoby nazwać zachwytem. Współczuła, rzecz jasna, chorej kobiecie, ale czy los doprawdy nie mógłby choć raz stanąć po jej stronie? Jeśli już pani Belka koniecznie musiała się rozchorować, nie mogła tego uczynić w innym terminie? Skoro jednak tak się stało, Diona nie miała innego wyjścia jak z rezygnacją pogodzić się ze zmianą planów.
Postanowiła wykorzystać ten czas na poszukiwanie pracy i zabrała się do tego ze zdwojoną energią. Niestety efekty jej starań okazały się, delikatnie mówiąc, nieszczególne. „Proszę złożyć CV i aplikację i czekać. Pani rozumie, sezon urlopowy…” Po pewnym czasie znała już ten tekst na pamięć, a gdy kolejny raz usłyszała sakramentalne „pani rozumie”, miała ochotę krzyczeć. Niby dlaczego ja mam wszystkich zrozumieć, a w drugą stronę w ogóle to nie działa? – rozmyślała z goryczą, wracając z kolejnego nieudanego spotkania z potencjalnym pracodawcą. – Niedługo bankomat też nie będzie chciał ze mną rozmawiać – dodała w przypływie czarnego humoru.
Stan jej konta rzeczywiście zbliżał się niebezpiecznie do zera i dziewczyna martwiła się coraz bardziej. Wprawdzie rodzice twierdzili, że niepotrzebnie panikuje, ale nie zamierzała żyć na ich garnuszku. To już lepiej sprzedać samochód. Na szczęście zdążyła go w całości spłacić i powinna uzyskać za niego niezłą kwotę. Tylko że renault captur był jej pierwszym samochodem i na myśl, że miałaby się go pozbyć, chciało jej się płakać. Ostatecznie postanowiła, że decyzję o ewentualnej sprzedaży podejmie dopiero po powrocie ze Strzygomia. Przecież musiała jakoś się tam dostać, a nie zamierzała pozbawiać rodziców ich jedynego środka transportu.
W połowie sierpnia wreszcie los się do niej uśmiechnął. Zadzwonił do niej właściciel prywatnej strzelnicy, gdzie nieraz doskonaliła swoje umiejętności, i niemal błagał, by poratowała go i zastąpiła jednego z instruktorów, który z przyczyn rodzinnych musiał niespodziewanie wziąć urlop. Diona miała odpowiednie uprawnienia, więc oczywiście natychmiast się zgodziła. Dwa tygodnie pracy na zastępstwie nie rozwiązywało może jej problemów, ale lepsze to niż nic.
Tydzień później ponownie zadzwoniła Agata Drawicz i w imieniu matki oraz swoim zaprosiła dziewczynę do Strzygomia, dodając, że Diona może przyjechać nawet następnego dnia. To w obecnej sytuacji nie wchodziło w grę, umówiły się więc na początek września, gdy zobowiązania dziewczyny ustaną.
W ostatnim dniu pracy właściciel strzelnicy, Patryk Gartowski, zrobił jej miłą niespodziankę, dokładając do umówionego wynagrodzenia wysoką premię, a po chwili zaskoczył ją jeszcze bardziej, gdy przy pożegnaniu rzucił jakby mimochodem:
– Od nowego roku będę potrzebować instruktora na pełny etat. Ale ty pewnie masz na oku coś lepszego, więc nawet nie proponuję.
Starała się nie okazać, jak bardzo się mylił, i zmuszając się do obojętnego tonu, odparła ze zmarszczeniem brwi mającym znamionować namysł:
– Kurde, Garrett, zaskoczyłeś mnie. Musiałabym się zastanowić… Warunki pracy takie jak teraz? – Mężczyzna, z racji personaliów i zajęcia nazywany przez znajomków Patem Garrettem, przytaknął. – Ile płacisz?
Wymienił kwotę, która wprawdzie nie powalała, ale znacznie przewyższała płacę minimalną. Dziewczyna zastanawiała się, jak powinna odpowiedzieć, żeby nie domyślił się, iż to jej zależy bardziej niż jemu. Mężczyzna prawdopodobnie odebrał ten namysł inaczej, gdyż szybko dorzucił:
– Mówię o pensji netto. Brutto nikogo nie obchodzi, bo każdy chce wiedzieć, ile konkretnie dostanie na rękę.
Teraz już nie miała żadnych wątpliwości, że los postanowił interweniować w jej sprawie. Bez wahania zawróciła do biura, gdzie omówili szczegóły i podpisali umowę, żeby, według słów Patryka, mieć gwarancję.
– Może to racja – przyznała po namyśle. – Znajomość znajomością, a papier zawsze warto mieć.
– Żona mnie tego nauczyła. Jest księgową w biurze rachunkowym i trochę się już napatrzyła na różne sytuacje. Ponoć nawet w rodzinie potrafią dziać się cuda, gdy w grę wchodzi kasa, a umowa jest zawarta na gębę.
– Zapomniałeś, Garrett, gdzie jeszcze niedawno pracowałam? – roześmiała się Diona. – Przedziwne rzeczy nieraz przyszło nam oglądać. – Wstała. – To jesteśmy dogadani. Zgłoszę się w połowie grudnia, żeby dograć resztę formalności, a jakbyś znowu potrzebował zastępstwa, to dzwoń.
– Jasne. – Uścisnął jej rękę. – Dzięki, Dionka. Ratujesz mi życie. Nie myślałem, że się zgodzisz. Zrobię wszystko, żebyś nie żałowała.
– Ty i ja nadajemy na tych samych częstotliwościach, więc powinno się udać. – Nagle się roześmiała. – Nieraz wbijałam na spontana na imprezę, ale żeby do roboty?
Pokręciła głową z udanym ubolewaniem. Popatrzył na nią, zaskoczony konkluzją, i też się roześmiał.
– A ja jeszcze nigdy na spontana nie przyjmowałem nikogo do pracy. Moim zdaniem to znak, że nam się uda.
Dzięki jednej niepozornie wyglądającej kartce papieru z nagłówkiem „Umowa o pracę” pojechała do Strzygomia z lekkim sercem. W drodze podśpiewywała do wtóru piosenkarzom, a że najczęściej nie znała tekstu, zamiast słów z jej gardła wydobywało się wesołe „la la la”. Do sąsiadującego ze Strzygomiem Jodłowca dotarła wczesnym popołudniem. Przejechała wolno przez wieś będącą siedzibą władz gminnych, bacznie obserwując mijane obiekty. Nieduży kościół, opodal szkoła, kawałek dalej restauracja… No tak, tradycji i tutaj musiało stać się zadość, pomyślała nieco zgryźliwie. Kościół, knajpa i szkoła zawsze muszą stać w kupie, żeby potem mieszkańcy mogli sobie ponarzekać na kłopotliwe sąsiedztwo. Po prawej stronie zobaczyła coś na kształt rynku, więc