Doczesne szczątki. Donna Leon
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Doczesne szczątki - Donna Leon страница 14
– Davide Casati – rzekł mężczyzna mrukliwym głosem, który komisarz słyszał wcześniej przez telefon.
Odwracając się od Brunettiego, Casati przyklęknął i pocałował Reginę w oba policzki, po czym zrobił to samo, gdy Cinzia przybiegła się z nim przywitać.
– Wujku Davide, kiedy możemy znowu popływać łódką? – zapytała błagalnie starsza siostra.
Casati podniósł się z łatwością i odparł:
– To wasza babcia o tym decyduje, ragazze, nie ja.
Brunetti z radością stwierdził, że on także posługuje się dialektem weneckim. Casati spojrzał na babcię dziewczynek, która właśnie do nich dołączyła. Lucia skinęła głową na znak zgody.
– Ale to ty jesteś mężczyzną – powiedziała Regina, wydłużając ostatnie słowo.
– Nie jestem pewien, czy to tak bardzo się liczy – odparł Casati. – Kobiety są o wiele mądrzejsze od nas, więc zawsze staram się robić, co mi każą.
Dziewczynki spojrzały na swoją babcię, ale ona milczała, pozwalając drugiemu mężczyźnie rozwikłać tę tajemnicę. Niczym dwie maleńkie sowy odwróciły główki w stronę Brunettiego, który popatrzył na nie i rzekł:
– Wasz wujek ma rację. My tak naprawdę nie jesteśmy zbyt mądrzy. Będzie dla was lepiej, gdy posłuchacie swojej babci.
Słysząc to, Lucia uśmiechnęła się do szkolnego kolegi i powiedziała:
– Nie mogę się doczekać chwili, kiedy zapytają o to Giuliana przy obiedzie.
– Cóż on może powiedzieć? – zapytał Brunetti.
– Jeżeli wie, co dla niego dobre, zgodzi się z wami – odparła, po czym zaczęła się śmiać z tego, co powiedziała.
Spojrzała na zegarek, pospiesznie oznajmiła Brunettiemu, że ich numer jest w książce telefonicznej, pod Sandi, oraz że powinien zadzwonić i wpaść któregoś wieczoru na kolację. Potem, przywołując dziewczynki do siebie, obróciła swój wózek i ruszyła w kierunku drugiego końca wąskiej wyspy.
W żadnym momencie ich krótkiej rozmowy nie zapytała, dlaczego przypłynął na wyspę sam. Być może małżonkowie nie mieli odwagi zadawać tego pytania innym małżonkom.
Kiedy Brunetti znów spojrzał na Casatiego, spostrzegł, że tamten odchodzi nabrzeżem z jego walizką w ręku. Krzyknął „do widzenia” do dziewczynek i Lucii. Siostry odwróciły się i pomachały mu na pożegnanie; Lucia podniosła rękę, ale nie spojrzała za siebie.
Ruszył w pośpiechu za Casatim, który szedł w stronę liny przywiązanej do jednego z pachołków. Gdy dotarł do dozorcy, spojrzał w dół i zobaczył puparìn unoszącą się na wodzie metr poniżej nabrzeża; drewniany kadłub błyszczał w słońcu. Puparìn, najbliższa krewniaczka gondoli, trochę od niej krótsza, była ulubioną łodzią wiosłową Brunettiego, lekką i zwrotną; nigdy dotąd nie widział ładniejszej niż ta. Nawet ławka błyszczała w słońcu, jakby właściciel ją wypolerował, zanim wysiadł na brzeg.
Casati postawił walizkę na nabrzeżu i przykucnął nad samą wodą. Przez chwilę Brunettiemu wydawało się, że mężczyzna chce z miejsca wskoczyć na pokład, jakby ten młodzieńczy kaskaderski wyczyn miał mu pokazać, kto tu jest prawdziwym przewoźnikiem. Tymczasem Casati usiadł, ułożył dłoń płasko na bruku i dopiero zsunął się do łodzi. Przytrzymał się nabrzeża, po czym sięgnął po walizkę. Komisarz szybkim ruchem wręczył mu ją, usiadł na riva, ocenił odległość i stanął na ławce.
– Mój Boże, jest piękna – wyrwało mu się. Nie mógł się powstrzymać i prawą ręką przesunął po rancie burty, delektując się chłodną gładkością drewna. Spojrzawszy na Casatiego, zapytał: – Kto ją zbudował?
– Ja – odparł dozorca. – Ale to było dawno temu.
Brunetti milczał, zajęty oglądaniem uszczelnionych w niewidoczny sposób desek poszycia, łagodnych łuków dziobu oraz poszycia klepkowego dna, na którym nie było śladu wilgoci ani brudu.
– Complimenti – rzekł w końcu, odwracając się twarzą ku dziobowi.
Usłyszał za sobą jakieś dźwięki, po czym Casati poprosił go o wciągnięcie na pokład parabordo, który służył jako osłona zabezpieczająca burtę przed uderzeniami w kamienną ścianę nabrzeża. Kiedy Brunetti znowu się odwrócił, zobaczył, że Casati wciąga na pokład drugi odbijacz i kładzie go na dnie łodzi, obok żelaznej kraty stojącej pionowo przy burcie. Spojrzawszy jeszcze raz przed siebie, usłyszał plaśnięcie cumy rzuconej na dno łodzi, a następnie delikatny odgłos wiosła wsuwającego się do fórcola. Nagły ruch sprawił, że odsunęli się od nabrzeża, a potem Brunettiemu wydawało się, że słyszy, jak wiosło Casatiego wślizguje się do wody. Ruszyli.
Potem słyszał jedynie ciche skrzypienie wiosła w widełkach fórcoli, szum wody opływającej burty łodzi oraz od czasu do czasu pisk butów Casatiego, gdy ten przenosił ciężar ciała do przodu i do tyłu. Brunetti poddał się temu ruchowi, ciesząc się, że przelotna bryza łagodzi brutalną siłę upału. Nie pomyślał, żeby wziąć kapelusz, i wykpił uporczywe prośby Paoli, aby zabrał krem z filtrem. Prawdziwi mężczyźni?
Brunetti wiosłował od dzieciństwa i wiedział, że płyną w niemal idealnym rytmie. Nie było najmniejszych szarpnięć, momentów, w których pchnięcia wiosłem zmieniały dynamikę: łódź poruszała się nieprzerwanie naprzód niczym ptak szybujący we wznoszących prądach powietrza bądź narty sunące w dół stoku. Towarzyszył temu szelest lub szmer, który nawet w panującej na lagunie ciszy równie trudno było usłyszeć, jak opisać.
Brunetti skierował głowę w jedną stronę, potem w drugą, ale dotarł do niego jedynie delikatny cichy szum. Miał ochotę odwrócić się i popatrzeć na Casatiego, jakby dzięki obserwacji mógł zachować wspomnienie ruchów wioślarza i później je naśladować, nie chciał jednak zmieniać pozycji i tym samym naruszyć, choćby w minimalnym stopniu, równowagi łodzi.
Na riva stał jakiś wędkarz wyglądający na znudzonego i zarazem zniecierpliwionego. Kiedy zobaczył puparìn, podniósł wędkę na powitanie, ale upał sprawił, że był niemy jak głaz.
Dotarli do końca wyspy i skręcili na wschód, podążając wzdłuż brzegu obok domów i opuszczonych pól. Nawet manewr skręcania był swobodny. Brunetti przyglądał się przemykającym domom oraz drzewom i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, jak szybko się poruszają. Potem odwrócił się, żeby obserwować, jak Casati wiosłuje.
Widząc doskonałą harmonię jego ruchów, w tył i w przód, w tył i w przód, ręce panujące bez wysiłku nad wiosłem, Brunetti pomyślał, że żaden człowiek w jego wieku ani młodszy nie byłby w stanie tak wiosłować, bo zepsułby efekt, popisując się. Krople spadające z pióra trafiały do wody w niemal niewidoczny dla oka sposób, zanim wiosło zanurzyło się w niej i przesunęło w kierunku rufy. Jego ojciec wiosłował podobnie.
Uświadomił sobie, że ma do czynienia z doskonałością, czymś równie