Doczesne szczątki. Donna Leon
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Doczesne szczątki - Donna Leon страница 10
– Maria Antonina?
Paola była na tyle uprzejma, że się roześmiała. Otworzyła oczy i spojrzała na męża.
– Chyba tak. Chciał, żebym zobaczyła, jak żyją i pracują zwykli ludzie.
– I zobaczyłaś?
– Cóż – zawahała się – karczochy właściwie nie wymagały opieki i same rosły.
– Co w takim razie tam robiłaś?
– Och, pływałam, leżałam na kanapie i czytałam.
– A potem?
– A potem zaczynał się rok szkolny. – Paola przyłożyła dłoń do czoła, jakby właśnie coś sobie przypomniała. – To było ponad trzydzieści lat temu. – Pokręciła głową, najwyraźniej chcąc pozbyć się tego wspomnienia. – Dobry Boże, wydaje się, że minęły całe wieki.
– Byłaś tam później?
– Raz. Pojechałam na tydzień latem po trzecim roku studiów.
– Żeby co robić? – zapytał.
Paola odwróciła głowę i spojrzała na niego.
– Coś takiego, co sam chcesz robić teraz: patrzeć na wodę i mieć spokój.
– Pomogło?
Patrzyła na niego długo, zanim odpowiedziała na pytanie.
– Nie tak bardzo jak poznanie ciebie w bibliotece uniwersyteckiej kilka miesięcy później.
W odpowiedzi Brunetti pozwolił sobie tylko na krótkie „Ach”.
Kiedy już oboje, niewątpliwie z odmiennych powodów, pozwolili, by to „Ach” odeszło w nicość, powrócili do kwestii letniej rezydencji ciotki Constanzy. Paola wyjaśniła, że należy ona do najstarszych na wyspie i została wybudowana w osiemnastym wieku przez tę część rodziny Falierów jako schronienie przed okropnym upałem i morowym powietrzem Wenecji w porze lata.
Powódź 1966 roku pokazała jednak, że nie ma schronienia przed wodą, która podniosła się do poziomu pierwszego piętra, niszcząc wszystko oprócz murów i dachu. Dowodząc, że posiadła sztukę tracenia, ciotka Constanza pozbyła się tego, co obróciło się w ruinę, wysprzątała to, co ocalało, i poczekała do wiosny, żeby osuszyć budynek. Restauracja trwała dwa lata, rezydencja z zewnątrz pozostała nienaruszona, a wnętrze przeobraziło się w wygodny dom, w którym młoda Paola miała się uczyć życia na wsi. Od tamtej pory posiadłość była udostępniana latem członkom wielopokoleniowej rodziny.
– Ktoś tam teraz przebywa? – zapytał Brunetti.
– Nie, jest tylko dozorca. Żyje tam od lat, chociaż nie było go, kiedy przyjeżdżałam jako dziecko. Spotkałam go tylko raz. Wydawał się groźny, ale słyszałam, że można na nim całkowicie polegać. Mieszka w domku ogrodnika z tyłu posiadłości ze swoją córką i jej rodziną.
– Twoja ciotka ma teraz pewnie dziewięćdziesiąt parę lat – zauważył Brunetti.
Paola roześmiała się.
– Ta gałąź naszej rodziny jest niezniszczalna. Constanza skończyła dziewięćdziesiąt sześć lat i mieszka w Treviso z synem Emiliem, który sam jest już po siedemdziesiątce. Emilio mówił mi, że ciotka codziennie chodzi na spacer, sama. Nosi laskę, ale twierdzi, że tylko po to, żeby przeganiać nią psy, które za blisko podchodzą.
– Opiekują się rezydencją, chociaż jest niezamieszkana?
– Tak mi powiedział Emilio. Davide mieszka tam od około dwudziestu lat – odparła Paola, po czym, zanim Brunetti zdążył coś powiedzieć, dodała: – Emilio dzwoni do mnie każdego lata, żeby zapytać, czy chciałabym z niej skorzystać. Nie znosi myśli, że dom stoi przez cały czas pusty.
– Myślisz, że nie żartuje? – zapytał Brunetti, zawsze skrępowany myślą o jakimkolwiek długu wdzięczności wobec jej rodziny.
– Czytam książki, nie w myślach, Guido. Nie mogę powiedzieć, że mnie błagał, ale pytał już, czy chciałabym pojechać tam z tobą i dziećmi, więcej razy, niż mogę spamiętać. A ilekroć mówię, że jesteśmy zajęci, tylekroć odpowiada, że znowu mnie zapyta. I robi to.
– Wygląda więc na to, że chce, byśmy pojechali tam wszyscy.
Paola zamknęła oczy i znów ułożyła głowę na oparciu kanapy na dostatecznie długi czas, by głęboko westchnąć, po czym pochyliwszy się do przodu, powiedziała:
– Podejrzewam, że gdybym wyrecytowała ci słowa z ceremonii ślubnej, to i tak by nie pomogło.
– O tym, że stanowimy jedno serce i jedną duszę?
– Zgadza się.
– Jeżeli dobrze pamiętam, podczas ceremonii nie wspomniano ani słowem o tym, że mąż może spędzać czas w domu, w którym proponuje się gościnę jego żonie – zauważył Brunetti. Ten temat zawsze był dla niego tak kłopotliwy, że mógł go poruszać tylko żartem.
– Guido – zaczęła Paola głosem, w którym rozpoznał ton, jakiego używała, odnosząc się do jego nieporadności w relacjach z ludźmi. – Nawet jeśli zapomnimy na chwilę o tych poetyckich słowach ceremonii, wiąże nas przecież także umowa prawna o współwłasności. Wszystkiego. Przestań więc, proszę, się przejmować i przyjmij propozycję Emilia. – Spojrzała na zegarek i zmieniając temat, zapytała: – Nie sądzisz, że mielibyśmy większe szanse przetrwać ten upał, gdybyśmy zjedli na tarasie?
Dzieci jadły tego dnia u dziadków, dzięki czemu łatwiej było Paoli uznać, że jest za gorąco na gotowanie, więc posilili się insalata caprese z oliwą z oliwek, którą przywieźli jesienią z Toskanii. Brunetti narzekał, że w mieście nie da się już znaleźć porządnego chleba, podczas gdy Paola dziobała bez celu w liściach basilico, które zerwała z doniczki na tarasie. Wreszcie odłożyła widelec, mówiąc:
– Nigdy nie przypuszczałam, że do tego dojdzie, ale jest za gorąco na jedzenie. – Spojrzała na jego talerz, na którym pocąc się w płytkich kałużach oliwy, leżały plastry mozzarella di bufala.
Potem, bardziej zdecydowanie, zapytała:
– Mam zadzwonić do Emilia? – Nie doczekawszy się odpowiedzi, dodała: – Nie musisz słuchać. – Odsunęła krzesło i weszła do mieszkania, pozwalając mężowi dalej narzekać przy niechcianym obiedzie.
Po kilku chwilach Brunetti usłyszał głos Paoli dobiegający z otwartego okna jej gabinetu. Poskładał talerze i zaniósł je do kuchni, zostawił na blacie i wrócił do sypialni, żeby zabrać egzemplarz Historii naturalnej Pliniusza Starszego, książkę, którą od dawien dawna chciał przeczytać.
Właśnie zbliżał