Doczesne szczątki. Donna Leon
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Doczesne szczątki - Donna Leon страница 8
Komisarz przerwał jej, żeby zapytać:
– To lepiej czy gorzej, dottoressa?
– Ani lepiej, ani gorzej, signore. – Dała mu czas na przetrawienie tej informacji, po czym dodała: – Zrobiłam kopie wyników badań. Może je pan pokazać swojemu lekarzowi. Według mnie pańskie zdrowie jest zagrożone z powodu stresu i powinien pan coś zrobić, żeby obniżyć jego poziom.
– Na znalezienie nowej pracy jestem już za stary, dottoressa.
Lekarka w końcu się uśmiechnęła.
– Ośmielam się twierdzić, że również za młody, żeby przejść na emeryturę.
– Obawiam się, że tak.
– Myślę, że mimo to i niezależnie od pańskiego wieku musi pan się uwolnić na jakiś czas od wpływu okoliczności, które są powodem tego stresu. Wskazałam na to w wypisie, gdzie stwierdzam, że cierpi pan wskutek wyczerpania wywołanego pracą, która może mieć niepożądane konsekwencje dla pańskiego serca.
– Czy to oznacza to, co mi się wydaje? – zapytał Brunetti.
– Napisałam, że zalecam dwutygodniową... z możliwością przedłużenia do trzech tygodni... nieobecność w miejscu pracy. Nikt nie powinien się z panem kontaktować w jakichkolwiek sprawach związanych z pańskimi normalnymi obowiązkami. Jedynie w nadzwyczajnych sytuacjach. – W tym momencie Sanmartini spojrzała wprost na niego i komisarz zauważył, że nos lekarki jest przesunięty odrobinę w lewo, jakby kiedyś doznała urazu, który nie został odpowiednio wyleczony. – Bez względu na ich charakter. I nikt nie powinien zawracać panu głowy zwyczajnymi problemami urzędowymi.
Brunetti zaryzykował i rzekł:
– Mówi pani jak osoba, która pracowała w urzędach, dottoressa.
– Za swoje grzechy – odparła lekarka i znowu się uśmiechnęła.
– A kiedy mogę wrócić do domu?
– Jeżeli pańska żona zechce panu towarzyszyć, może pan wyjść już teraz.
– To bardzo uprzejme z pani strony, dottoressa – rzekł Brunetti, starając się zamaskować ulgę.
Sanmartini skinęła głową i powiedziała:
– I bardzo pragmatyczne.
– Nie bardzo rozumiem.
– Brakuje nam wolnych łóżek.
Rozdział 4
Za drzwiami gabinetu Brunetti zastał Paolę, a w korytarzu, gdzie leżał, czekając na kontakt z lekarzem, odnalazł swoje buty. Jakiś czas później oboje wyszli pod rękę na rażące światło i jeszcze gorszy skwar późnego lipcowego popołudnia. Opuszczając chłód ogromnego holu Ospedale, Brunetti miał wrażenie, że ktoś najpierw wylał mu wiadro gorącej wody na głowę, a następnie owinął podgrzewanym kocem. W pokoju przesłuchań, w którym zainscenizował swoją zapaść, było gorąco, ale nie do tego stopnia.
Odwracając się do Paoli, rzekł:
– Powinienem był zarezerwować bilet powrotny na karetkę.
– I wrócić do komendy? – zapytała, otwierając torebkę w poszukiwaniu okularów przeciwsłonecznych. Nie znalazłszy ich od razu, wycofała się do cienia, po czym wyłoniła się z niego już w okularach.
– Chodźmy do domu – zaproponował Brunetti. – To jest nie do zniesienia.
Szli powoli, najkrótszą drogą, rozmyślnie przecinając Campo della Fava, żeby uniknąć tłumów na Calle della Bisa. Kiedy dotarli do stóp Rialto, spojrzeli na most przerażeni. Mrowisko, termity, osy. Zignorowawszy to spostrzeżenie, wzięli się pod ręce i patrząc pod nogi, ruszyli naprzód. W górę, w górę, w górę, gdy zbliżały się ku nim stopy schodzących, nie zważali jednak na nie i nie zatrzymywali się. W górę, w górę, w górę i dalej przez szczyt przęsła, przepychając się wśród nieruchomych turystów, głusi na ich okrzyki podziwu. Potem w dół, w dół, w dół, rozpęd sprawiał, że teraz budzili większe onieśmielenie. Widzieli, jak stopy idących w górę odskakują przed nimi w bok, stali się nieczuli na protesty i parli naprzód. Potem w lewo i do podziemnego przejścia, w którym przystanęli. Serce Brunettiego biło szybciej; Paola wsparła się bezsilnie na jego ramieniu.
– Dłużej tego nie zniosę – wyznała i przycisnęła czoło do jego piersi. – Chcę, żeby w „Il Gazzettino” zamieścili nagłówek z informacją, że w mieście wykryto cholerę. Albo dżumę.
Komisarz pocałował ją w czubek głowy i zapytał:
– Mam się modlić o tsunami?
Poczuł poruszenie chichoczącej Paoli. Odsunęła się od niego i powiedziała zupełnie spokojnie:
– Nie chcę niczego, co uszkodziłoby budynki.
Zanim dotarli do drzwi domu, on miał przepoconą koszulę i marynarkę, a na czoło Paoli opadały kosmyki mokrych włosów. Weszli bez słowa po schodach, pragnąc jedynie dotrzeć na ich szczyt i znaleźć się w strumieniu powietrza, który przepływał przez ich mieszkanie.
Za jego progiem Brunetti zdjął marynarkę, przekonany, że słyszy, jak ta odkleja się od koszuli. Przeniósł się do salonu i dostał w strumień ciepłego zaledwie powietrza niesionego z północy na południe. Rozpiął koszulę i załopotał połami. Kiedy odwrócił się do żony, rozczesywała palcami włosy, żeby osuszyć je na tym samym wietrze.
Bez namysłu powiedział:
– la pastorella alpestra et cruda
posta a bagnar un leggiadretto velo,
ch’a l’aura il vago et biondo capel chiuda.
Paola pozwoliła opaść włosom na ramiona i uśmiechnęła się do męża.
– Skoro możesz się przyglądać pasterce, jak pierze rąbek, który osłania jej złotawe sploty przed wiatrem, to mam nadzieję, że choć dla niej niebo w krąg gorzało, chłód miłosny wskroś udręczył twe ciało[1] – powiedziała, kończąc wiersz.
– Czy kiedyś uda mi się zacytować coś, czego nie rozpoznasz? – jęknął Brunetti.
– Będziesz musiał spróbować z kimś mniej znanym niż Petrarka – odparła uprzejmie Paola, po czym zaproponowała: – Może weźmiesz prysznic jako pierwszy? To ty spędziłeś całe przedpołudnie w szpitalu.
– Przez własną głupotę – rzekł i poszedł do sypialni, żeby znaleźć świeże ubranie.
Stał pod strumieniem wody tak gorącej, jaką tylko mógł wytrzymać, a potem przełączył na zimną i dalej stał ze stoickim spokojem, tyle że znacznie krócej. Wyłonił się spod prysznica jako nowy człowiek.