Doczesne szczątki. Donna Leon
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Doczesne szczątki - Donna Leon страница 4
– Myślałem, że mnie zaatakuje – zaczął wyjaśniać Ruggieri – ale wtedy wstał i upadł na niego.
Brunetti zdał sobie sprawę, że porucznik raczej nie zrozumie tej niejasnej relacji, więc zamknął oczy i zaczął cicho dyszeć w rytm uciśnięć „reanimującego”.
Usłyszał, że ktoś podchodzi do brzegu stołu i zbliża się do niego.
– Miał wcześniej kłopoty z sercem? – zapytał porucznik.
– Nie wiem, poruczniku. Może Vianello by wiedział.
Po długiej chwili ciszy Scarpa rzekł:
– Mam cię zmienić?
Brunetti cieszył się, że ma zamknięte oczy. Nie przestawał dyszeć.
– Nie, panie poruczniku. Złapałem rytm.
– W porządku.
Zbliżający się dwutaktowy dźwięk syreny karetki wkradł się do świadomości komisarza. Dobry Boże, co on narobił? Liczył na to, że na moment odwróci uwagę Pucettiego, żeby go powstrzymać przed zaatakowaniem prawnika, ale sytuacja wymknęła się całkowicie spod kontroli i teraz on sam leżał na podłodze, Pucetti udawał, że go reanimuje, a porucznik Scarpa proponował pomoc.
Czy będą próbowali znaleźć Vianella? Albo zadzwonią do Paoli? Kiedy wychodził tego ranka z domu, spała, więc nie rozmawiali ze sobą.
Nie rozważył konsekwencji swojego zachowania, zrobił pierwszą rzecz, która, jak mu się wydawało, ocali Pucettiego. Mógł się usprawiedliwiać tym, że nie spał zeszłej nocy albo że spał zbyt długo, tym, że coś zjadł lub czegoś nie zjadł. Że wypił za dużo kawy albo w ogóle jej nie pił. Posunął się jednak za daleko. No i skończyło się przybyciem pogotowia.
Kroki, hałas, znikający Pucetti, inne dłonie, maska na nosie i ustach, chwyt za kostki i ramiona, nosze, ambulans, syrena, uspokajające kołysanie w ruchu po wodzie, powolny dryf do nabrzeża, telepanie, przeniesienie na twardszą powierzchnię, odgłos kół na marmurowej posadzce, gdy wieziono go przez szpital. Zerknął spod zmrużonych powiek i zobaczył automatyczne drzwi i wielki czerwony krzyż Pronto Soccorso.
W środku przewieźli go szybko obok recepcji i ustawili nosze przy ścianie korytarza. Po pewnym czasie usłyszał czyjeś zbliżające się kroki. Ktoś wsunął mu poduszkę pod głowę, gdy jakaś inna osoba założyła coś na nadgarstek, został przykryty kocem podciągniętym do pasa, po czym ich kroki się oddaliły.
Przez wiele minut leżał nieruchomo z zaciśniętymi powiekami, aż przypomniał sobie, że musi wymyślić sposób zakończenia tej historii. Nie mógł się zerwać na równe nogi i udawać, że jest Łazarzem, nie mógł też odsunąć koca i zejść z noszy, mówiąc, że musi wracać do pracy. Leżał nieruchomo i czekał. Zapadł w coś na kształt snu. Obudził go jakiś ruch. Otworzył oczy i zobaczył, że jest w małym gabinecie i pielęgniarka w białym stroju opuszcza boczne ścianki łóżka na kółkach. Zanim zdążył o cokolwiek zapytać, wyszła z pokoju.
Wkrótce potem w gabinecie zjawiła się kobieta w białym żakiecie i bez słowa podeszła do łóżka. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, skinęła głową. Brunetti zauważył, że lekarka trzyma w dłoniach plastikową teczkę. Sięgnęła ręką i dotknęła jego dłoni, obróciła ją i sprawdziła puls. Spojrzała na zegarek, odnotowała coś w karcie badań, po czym odchyliła komisarzowi dolną powiekę, nadal nic nie mówiąc. Brunetti patrzył przed siebie.
– Słyszy mnie pan? – zapytała.
Pomyślał, że rozsądniej będzie skinąć głową niż odpowiedzieć.
– Czuje pan ból?
Spojrzał na kobietę, dostrzegł plakietkę z nazwiskiem, ale nie był w stanie odczytać go pod tym kątem.
– Trochę – odparł szeptem.
Była ciemnowłosa, mniej więcej w jego wieku. Miała suchą skórę, w oczach znużenie i nieufność.
– Gdzie?
– W ręce – odparł, pamiętając niewyraźnie, że jedną z oznak ataku serca jest ból w ręce, chyba w lewej.
Kobieta zapisała coś w karcie badań. Po chwili odwróciła się od pacjenta i wsunęła ją do przezroczystej plastikowej koszulki przymocowanej do górnej poręczy łóżka.
– Może mi pani powiedzieć, co się stało, dottoressa? – zapytał, sądząc, że należy o coś takiego zapytać, jeżeli się trafiło do szpitala nieprzytomnym.
Odwróciła się z powrotem do niego i teraz zobaczył jej nazwisko: Sanmartini. Wyraz twarzy lekarki był tak obojętny, że Brunetti zastanawiał się, czy ona wie, że rozmawia z ludzką istotą.
– Parametry pańskich czynności życiowych – zaczęła wyjaśniać, wskazując na zawieszoną na łóżku kartę badań – pozwalają na szeroki zakres interpretacji. – Zamknęła na chwilę oczy i westchnęła głęboko.
Po czym spojrzała na Brunettiego, tym razem sprawiając wrażenie, że go zauważa.
– Czym się pan zajmuje?
– Jestem komisarzem policji.
– Aha – wyrwało się jej z ust. Wyjęła kartę badań, otworzyła ją i zapisała coś na pierwszej stronie.
– Chyba czuję się lepiej – rzekł nerwowo Brunetti, pomyślawszy, że czas z tym wszystkim skończyć i wydostać się stąd.
– Musimy przeprowadzić jeszcze pewne badania – przerwała mu, po czym, być może na widok jego miny, dodała: – Niech się pan nie martwi, signor... – zajrzała do karty badań – ...Brunetti. Sprawdzimy kilka rzeczy, żeby wiedzieć na pewno, co się dzieje.
– Nie sądzę, by cokolwiek się działo – rzekł spokojnie, mając nadzieję, że pewność pobrzmiewająca w jego głosie przekona lekarkę.
– Chyba będzie lepiej, jeżeli pozostawi pan to naszemu uznaniu, signore – odparła dość uprzejmie, utwierdzając Brunettiego w przekonaniu, że będzie musiał zapłacić za swoją nierozwagę.
Zamknął oczy z rezygnacją. Sam to uruchomił; teraz mógł jedynie odegrać swą rolę do końca.
Gdy lekarka mówiła dalej, jej głos nagle stał się ożywiony i rzeczowy.
– Pobierzemy krew i zrobimy dalsze badania. Chciałabym wykluczyć niektóre możliwości.
Przyszło mu do głowy, żeby zapytać, co takiego chce wykluczyć, ale zdał sobie sprawę, że sprzeciwianie się lekarzom jest niemądre.
– Dobrze – rzekł na przekór swej woli.
Kroki kolejnej podchodzącej osoby i wypowiedziane męskim głosem słowa: