Doczesne szczątki. Donna Leon

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Doczesne szczątki - Donna Leon страница 13

Doczesne szczątki - Donna  Leon Komisarz Brunetti

Скачать книгу

świadomie niedramatycznym pożegnaniu z Paolą Brunetti popłynął jedynką z San Silvestro do Ca’ d’Oro i przeszedł ku Fondamente Nove, docierając tam w samą porę, by zdążyć na prom odpływający o dziesiątej dwadzieścia pięć. Ponieważ był środek tygodnia, to mimo lipca na pokładzie olbrzymiej trzynastki znajdowało się niewiele osób; w nielicznych tylko rozpoznał turystów. Miał na sobie spłowiałe bawełniane spodnie i jedną z dwóch bawełnianych koszul, która zaczęła mu się kleić do grzbietu, zanim dotarł na nabrzeże. Zadzwonił pod podany przez Paolę numer do Davide, który nosił nazwisko Casati, i powiedział mu, że na przystań Capannone na Sant’Erasmo przypłynie o dziesiątej pięćdziesiąt trzy. Zakładał, że chrząknięcie, którego doczekał się w odpowiedzi, obejmuje obietnicę, iż dozorca powita go na przystani. Myśl o pokonaniu pieszo na wyspie jakiegokolwiek dystansu z walizką w ręku nie pociągała go ani trochę.

      Pierwszy przystanek wypadł w Murano Faro, gdzie komisarz bezczynnie przyglądał się wysiadającym i wsiadającym ludziom. Jego uwagę zwróciła jedna kobieta: wysoka, białowłosa, bardzo krzepka, pchająca wielki wózek z zakupami i równocześnie trzymająca za ręce dwie jasnowłose dziewczynki, chyba trzy- i pięcioletnią. Wyższa wyrwała się kobiecie i ruszyła ku drzwiom z tyłu vaporetto, które prowadziły do foteli na zewnątrz kabiny.

      – Regina! – krzyknęła kobieta i Brunetti usłyszał w jej głosie strach. Wahadłowe drzwi prowadziły do foteli, ale i do relingu, a potem za burtę i do wody.

      W chwili gdy dziewczynka go mijała, Brunetti przechylił się i poderwał ją z pokładu, mówiąc:

      – Ciao, Reginetta. Nie chcesz chyba uciec od swojej babci, prawda? – Posłużywszy się odruchowo dialektem weneckim, powiedział to na tyle głośno, by usłyszała go kobieta. Uważał też, żeby trzymać małą pod pachami i w należytej odległości od siebie, zdając sobie sprawę z obaw – bezpodstawnych bądź nie – rodziców i dziadków.

      Postawił Reginę z powrotem na pokładzie i puścił, zgarbiwszy się w swoim fotelu, żeby nie patrzeć na nią z góry. Spojrzała na niego zaskoczona, a on zrobił zeza, po czym poruszył uszami w górę i w dół, wykonując sztuczkę, która kiedyś wywoływała u jego córki Chiary histeryczny chichot. Regina roześmiała się głośno i klasnęła w dłonie z zachwytem. Odwracając się do kobiety, krzyknęła przeszywającym głosem przepełnionym dziecięcą radością:

      – Nonna, nonna, chodź i popatrz na tego zabawnego pana. – Ona również posługiwała się dialektem, zamiast mówić po włosku.

      Komisarz wstał i odwrócił się do kobiety, a ona zawołała:

      – Guido Brunetti, to ty?

      Zaskoczenie odebrało mu mowę, ale wykorzystał czas, którego potrzebował, by ochłonąć, na wyobrażenie sobie jej z ciemniejszymi i dłuższymi włosami, szczuplejszej o piętnaście kilogramów, i wygładzenie zmarszczek na czole i wokół oczu. Tak, to była Lucia Zanotto, która siedziała w ławce przed nim przez cztery lata szkoły podstawowej.

      – Lucia – rzekł, zachwycony.

      W ciągu z górą trzydziestu lat widział ją tylko raz – nie, dwa razy – a mimo to poznał ją błyskawicznie. Łagodna, zabawna, wielkoduszna Lucia, która wyszła za swojego Giuliana Sandiego, będąc jeszcze nastolatką, i urodziła trójkę dzieci. I oto stała teraz na promie płynącym na Sant’Erasmo.

      Objęli się, cofnęli, żeby lepiej się sobie przyjrzeć, po czym znowu padli sobie w objęcia. Następnie dwa pocałunki w policzek i bezwarunkowy zachwyt z odnalezienia dawnego przyjaciela.

      – Wszędzie bym cię poznał/a. Wyglądasz tak samo jak dawniej – powiedzieli równocześnie. W ich przypadku było to prawdą, mimo że lata zmieniły ich oboje.

      Lucia zawołała do siebie dziewczynki, córki jej syna Luki, i przedstawiła je – Reginę i Cinzię – „wujkowi Guido”. Wyciągnęły swoje maleńkie ręce i uścisnęły dłoń Brunettiemu. Regina poprosiła, by znowu poruszył uszami, żeby Cinzia mogła to zobaczyć, a gdy to zrobił, obie zaklaskały.

      Mieli niewiele czasu na rozmowę, ale Lucia zdołała wyjaśnić, że wraca do domu z zakupów na Murano, a on zdążył jej powiedzieć, dokąd się wybiera i kto, zgodnie z jego rachubami, odbierze go na przystani; zapytał, czy zna Casatiego.

      – Wszyscy na Sant’Erasmo znają się nawzajem – odpowiedziała.

      – I wiedzą, co kto jadł na kolację?

      – Oraz gdzie to złowił – dokończyła Lucia i zaśmiała się głośno. Następnie, już poważniej, dodała: – Skoro Davide powiedział, że tam będzie, to będzie.

      – Cóż, kiedy powiedziałem, że przypłynę o dziesiątej pięćdziesiąt trzy, tylko chrząknął w odpowiedzi.

      Lucia znów się roześmiała, tym samym głośnym śmiechem, który Brunetti zapamiętał z lat szkolnych.

      – U Davide chrząknięcie jest równoznaczne z potwierdzeniem, a potwierdzenie pewne jak w banku.

      – Prawdziwy gaduła, co? – podpowiedział Brunetti.

      – Naprawdę dobry człowiek – poprawiła go Lucia. – Nie mógłbyś trafić tutaj w lepsze ręce. On i jego córka dbają o ten dom jak o swoją własność. Falierowie mają szczęście, że ich zatrudniają.

      Brunetti przyjął to do wiadomości, ale powrócił do tematu Davide.

      – Ile ma lat?

      – Co najmniej siedemdziesiąt – odparła – ale patrząc na niego lub widząc, jak pracuje, nigdy byś się nie domyślił. Jak człowiek dwa razy młodszy. – Wyjrzała przez okno promu, szukając mężczyzny, o którym rozmawiali. Po czym, głosem, jakiego się używa, przekazując smutne wieści, powiedziała: – Jego żona Franca zmarła przed czterema laty i od tego czasu bardzo się zmienił. Zabrała ze sobą jego serce. – Lucia zniżyła głos do poziomu stosownego dla opisu tragedii, gdy dodała: – Umierała długo. To był jeden z tych paskudnych przypadków.

      Brunetti usłyszał, że silniki zmniejszają obroty, i sięgnął po walizkę. Siedząca obok Lucia wstała.

      – My też tutaj wysiadamy – oznajmiła.

      Dziewczynki podniosły się z foteli; Cinzia wzięła za rękę swoją babcię, Regina – Brunettiego.

      Komisarz wysiadł razem z małą. Spojrzał na tę krainę i stwierdził, że jest żyzna i przyjemna dla oka. Drzewa i pola atakowały go swą zielenią, przypominając, że nie tylko kamień i świat człowieka mogą być piękne. Na lewo od niego posłusznie stały równe rzędy winorośli, obwisłe stożki owoców różowiły się w porannym świetle. Pola z prawej strony były w opłakanym stanie: niesforna trawa zdeptana na ścieżkach prowadzących do drzew morelowych tak mocno obciążonych owocami, że nawet złodzieje nie mogliby wywieźć wszystkich. Pamiętał, że razem z przyjaciółmi przyjeżdżał tutaj podczas szkolnych wakacji i wspólnie wytyczali własne szlaki do przodków tych drzew.

      – Signor Brunetti? – zapytał męski głos.

      Komisarz odwrócił się i zobaczył mocno zbudowanego mężczyznę

Скачать книгу