Doczesne szczątki. Donna Leon
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Doczesne szczątki - Donna Leon страница 13
Pierwszy przystanek wypadł w Murano Faro, gdzie komisarz bezczynnie przyglądał się wysiadającym i wsiadającym ludziom. Jego uwagę zwróciła jedna kobieta: wysoka, białowłosa, bardzo krzepka, pchająca wielki wózek z zakupami i równocześnie trzymająca za ręce dwie jasnowłose dziewczynki, chyba trzy- i pięcioletnią. Wyższa wyrwała się kobiecie i ruszyła ku drzwiom z tyłu vaporetto, które prowadziły do foteli na zewnątrz kabiny.
– Regina! – krzyknęła kobieta i Brunetti usłyszał w jej głosie strach. Wahadłowe drzwi prowadziły do foteli, ale i do relingu, a potem za burtę i do wody.
W chwili gdy dziewczynka go mijała, Brunetti przechylił się i poderwał ją z pokładu, mówiąc:
– Ciao, Reginetta. Nie chcesz chyba uciec od swojej babci, prawda? – Posłużywszy się odruchowo dialektem weneckim, powiedział to na tyle głośno, by usłyszała go kobieta. Uważał też, żeby trzymać małą pod pachami i w należytej odległości od siebie, zdając sobie sprawę z obaw – bezpodstawnych bądź nie – rodziców i dziadków.
Postawił Reginę z powrotem na pokładzie i puścił, zgarbiwszy się w swoim fotelu, żeby nie patrzeć na nią z góry. Spojrzała na niego zaskoczona, a on zrobił zeza, po czym poruszył uszami w górę i w dół, wykonując sztuczkę, która kiedyś wywoływała u jego córki Chiary histeryczny chichot. Regina roześmiała się głośno i klasnęła w dłonie z zachwytem. Odwracając się do kobiety, krzyknęła przeszywającym głosem przepełnionym dziecięcą radością:
– Nonna, nonna, chodź i popatrz na tego zabawnego pana. – Ona również posługiwała się dialektem, zamiast mówić po włosku.
Komisarz wstał i odwrócił się do kobiety, a ona zawołała:
– Guido Brunetti, to ty?
Zaskoczenie odebrało mu mowę, ale wykorzystał czas, którego potrzebował, by ochłonąć, na wyobrażenie sobie jej z ciemniejszymi i dłuższymi włosami, szczuplejszej o piętnaście kilogramów, i wygładzenie zmarszczek na czole i wokół oczu. Tak, to była Lucia Zanotto, która siedziała w ławce przed nim przez cztery lata szkoły podstawowej.
– Lucia – rzekł, zachwycony.
W ciągu z górą trzydziestu lat widział ją tylko raz – nie, dwa razy – a mimo to poznał ją błyskawicznie. Łagodna, zabawna, wielkoduszna Lucia, która wyszła za swojego Giuliana Sandiego, będąc jeszcze nastolatką, i urodziła trójkę dzieci. I oto stała teraz na promie płynącym na Sant’Erasmo.
Objęli się, cofnęli, żeby lepiej się sobie przyjrzeć, po czym znowu padli sobie w objęcia. Następnie dwa pocałunki w policzek i bezwarunkowy zachwyt z odnalezienia dawnego przyjaciela.
– Wszędzie bym cię poznał/a. Wyglądasz tak samo jak dawniej – powiedzieli równocześnie. W ich przypadku było to prawdą, mimo że lata zmieniły ich oboje.
Lucia zawołała do siebie dziewczynki, córki jej syna Luki, i przedstawiła je – Reginę i Cinzię – „wujkowi Guido”. Wyciągnęły swoje maleńkie ręce i uścisnęły dłoń Brunettiemu. Regina poprosiła, by znowu poruszył uszami, żeby Cinzia mogła to zobaczyć, a gdy to zrobił, obie zaklaskały.
Mieli niewiele czasu na rozmowę, ale Lucia zdołała wyjaśnić, że wraca do domu z zakupów na Murano, a on zdążył jej powiedzieć, dokąd się wybiera i kto, zgodnie z jego rachubami, odbierze go na przystani; zapytał, czy zna Casatiego.
– Wszyscy na Sant’Erasmo znają się nawzajem – odpowiedziała.
– I wiedzą, co kto jadł na kolację?
– Oraz gdzie to złowił – dokończyła Lucia i zaśmiała się głośno. Następnie, już poważniej, dodała: – Skoro Davide powiedział, że tam będzie, to będzie.
– Cóż, kiedy powiedziałem, że przypłynę o dziesiątej pięćdziesiąt trzy, tylko chrząknął w odpowiedzi.
Lucia znów się roześmiała, tym samym głośnym śmiechem, który Brunetti zapamiętał z lat szkolnych.
– U Davide chrząknięcie jest równoznaczne z potwierdzeniem, a potwierdzenie pewne jak w banku.
– Prawdziwy gaduła, co? – podpowiedział Brunetti.
– Naprawdę dobry człowiek – poprawiła go Lucia. – Nie mógłbyś trafić tutaj w lepsze ręce. On i jego córka dbają o ten dom jak o swoją własność. Falierowie mają szczęście, że ich zatrudniają.
Brunetti przyjął to do wiadomości, ale powrócił do tematu Davide.
– Ile ma lat?
– Co najmniej siedemdziesiąt – odparła – ale patrząc na niego lub widząc, jak pracuje, nigdy byś się nie domyślił. Jak człowiek dwa razy młodszy. – Wyjrzała przez okno promu, szukając mężczyzny, o którym rozmawiali. Po czym, głosem, jakiego się używa, przekazując smutne wieści, powiedziała: – Jego żona Franca zmarła przed czterema laty i od tego czasu bardzo się zmienił. Zabrała ze sobą jego serce. – Lucia zniżyła głos do poziomu stosownego dla opisu tragedii, gdy dodała: – Umierała długo. To był jeden z tych paskudnych przypadków.
Brunetti usłyszał, że silniki zmniejszają obroty, i sięgnął po walizkę. Siedząca obok Lucia wstała.
– My też tutaj wysiadamy – oznajmiła.
Dziewczynki podniosły się z foteli; Cinzia wzięła za rękę swoją babcię, Regina – Brunettiego.
Komisarz wysiadł razem z małą. Spojrzał na tę krainę i stwierdził, że jest żyzna i przyjemna dla oka. Drzewa i pola atakowały go swą zielenią, przypominając, że nie tylko kamień i świat człowieka mogą być piękne. Na lewo od niego posłusznie stały równe rzędy winorośli, obwisłe stożki owoców różowiły się w porannym świetle. Pola z prawej strony były w opłakanym stanie: niesforna trawa zdeptana na ścieżkach prowadzących do drzew morelowych tak mocno obciążonych owocami, że nawet złodzieje nie mogliby wywieźć wszystkich. Pamiętał, że razem z przyjaciółmi przyjeżdżał tutaj podczas szkolnych wakacji i wspólnie wytyczali własne szlaki do przodków tych drzew.
– Signor Brunetti? – zapytał męski głos.
Komisarz odwrócił się i zobaczył mocno zbudowanego mężczyznę