Podejrzany. Fiona Barton
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Podejrzany - Fiona Barton страница 10
– Chce tu przyjechać. – Odpowiedzi nie udaje mi się dosłyszeć, ale już po chwili Lesley mówi: – Dobrze. Masz adres?
Prowadzi Mick Murray. Tak woli.
– Mam w bagażniku aparat i cały sprzęt, wygodniej wziąć moje auto. Poza tym ty beznadziejnie jeździsz.
Siadam na fotelu pasażera, butem spychając na bok puste butelki po coli i szczątki starożytnych opakowań po żarciu na wynos, staram się zignorować przepełnioną popielniczkę. Ale fotograf zauważa moje spojrzenie.
– Wybacz, w tym tygodniu nie robiłem generalnych porządków.
– W tym tygodniu? Chyba w tym wieku! Masz tu pudełka po Big Macach starsze od moich dzieci.
– Trochę chlew, ale przytulny – mówi ze śmiechem i zapala papierosa.
– Tak że tego… Terry się uparł, żeby to walnąć na czołówkę. Moim zdaniem trochę to kulawe, no ale mamy sierpień.
– My w zdjęciach też jesteśmy zdesperowani. Coś z tego ukręcimy. Ładne dziewczyny, na tej stronie założonej przez brata jednej z nich jest parę zdjęć przed jakąś świątynią, ale konta na Facebooku mają dostępne tylko dla znajomych.
– Miejmy nadzieję, że rodzice nam jakieś dadzą. Biedni ludzie. Brzmieli sympatycznie. To będzie kulturalna rozmowa.
Mick przytakuje, wyrzuca peta przez okno i wygrzebuje następnego papierosa z paczki na desce rozdzielczej. Zapala i zaciąga się głęboko.
– Niech to szlag, Mick, otwórz chociaż okno. Palę te fajki razem z tobą.
Wybucha śmiechem i zanosi się takim kaszlem, jakby miał wypluć płuca.
– Nawróceni palacze są najgorsi. Korzystaj. Masz jednego za darmo…
Otwieram okno i zaczynam myśleć o wywiadzie.
Parkujemy pod wskazanym adresem, przed szeregowcem z czerwonej cegły na obrzeżach zamożnego miasta targowego, a kiedy wysiadam z samochodu, dzwoni mój telefon. To Steve, ale ledwie go słyszę przez uliczny szum.
– Przepraszam, kochanie, stoję na chodniku i zaraz wchodzę na wywiad. Możemy pogadać później?
– Chciałem ci tylko przypomnieć, że idziemy wieczorem na tapasy z Henrym i Deepiką. Pamiętasz?! – krzyczy.
– Tak, tak. – Zapomniałam. Steve pewnie by uznał, że to celowo, ale mam po prostu dużo na głowie. Poza tym nie znoszę Henry’ego. Może i jest kolegą Steve’a ze szpitala, ale jest też strasznym dupkiem. To taki typ, któremu wydaje się zabawne krytykować żonę w towarzystwie, a potem ryczeć: „Żartuję!”, kiedy zapada krępująca cisza. Deepika, partnerka w kancelarii prawnej, chyba nie ma nic przeciwko. Wtóruje mu, kiedy on z rechotem nazywa ją „tą, której nie wolno się sprzeciwić” i porównuje ich małżeństwo do wyroku dożywocia, ale dla mnie to jest nie do przełknięcia.
Kiedy ostatni raz wyskoczył z czymś takim, zamówiłam kolejną lampkę wina, mimo że Steve posłał mi spojrzenie pod tytułem „już ci wystarczy”.
– Przekaż mu, że jeśli dziś znowu wyjdzie z niego neandertalczyk, to wepchnę mu do nosa grillowaną papryczkę! – odkrzykuję.
– Katie, będziesz się zachowywała, prawda? – pyta Steve ze śmiechem, ale słyszę napięcie w jego głosie.
– Być może. Kocham cię, pa.
– Kogo zamierzasz zaatakować chili? – pyta Mick, zarzucając sobie na ramię torbę z aparatami.
– Nie twoja sprawa. No, chodź, nie ma na co czekać.
Piątek, 15 sierpnia 2014 roku
Reporterka
Droga przez salon O’Connorów przypomina tor przeszkód najeżony meblami i bibelotami – żeby dostać się do fotela wskazanego przez Lesley, muszę wyminąć wyściełany podnóżek, duży trzęsący się storczyk i stolik kawowy o ostrych kantach. Na kanapie siedzi już jakaś kobieta z kubkiem herbaty w ręku.
– To Jenny, mama Rosie. Zadzwoniliśmy, że przyjeżdżacie, i chciała dołączyć – tłumaczy Lesley szybko.
„Ale ty nie wyglądasz na zachwyconą tym pomysłem – myślę. – Ciekawe czemu?”
Jenny kłania mi się bez słowa i upija łyk herbaty.
– Dzień dobry, ja jestem Kate, a to Mick, mój…
Mick ucisza mnie wzrokiem.
– Jestem fotografem, współpracuję z Kate przy tym artykule – mówi.
Ostatnimi czasy coraz bardziej się wścieka, kiedy się zapomnę i nazwę go „moim fotografem”.
– Nie jestem twoją tresowaną małpką, kurwa – syczy. Mogę się założyć, że Lesley O’Connor to słyszy, ale udaje, że nic nie zauważyła.
– Herbatki? – rzuca, przerywając nagłą ciszę.
Kiwam głową z wdzięcznością.
– Jeszcze dwie herbaty, Malcolm! – woła w stronę drzwi. Lesley jest mniej więcej w moim wieku, na oko trochę po pięćdziesiątce. Ma na sobie dżinsy z supermarketu z wysokim stanem, sandały w kolorze plastra opatrunkowego i długi T-shirt. Zero makijażu. Żadnych kolczyków. W pełni naturalna.
Rozpinam żakiet i szybko zsuwam go z ramion. Nie chcę wyglądać jak urzędniczka.
– Lesley… – zaczynam, ale wchodzi mi w słowo.
– Trafiliście bez problemu?
„Odsuwa ten okropny moment, kiedy trzeba będzie zacząć o tym mówić”.
– Tak, żadnych trudności. Bardzo dziękujemy, że zgodziliście się z nami spotkać.
Nachylam się do przodu, żeby złapać kontakt wzrokowy.
– Możesz mi trochę opowiedzieć o Alex? Na pewno strasznie się cieszyła na wyjazd.
Lesley uśmiecha się z wdzięcznością. Wspomina szczęśliwe czasy sprzed ostatniego tygodnia, właśnie do nich chciałaby wrócić.
– Tak, bardzo. Obie się cieszyły, prawda, Jenny?
Jenny Shaw nie podnosi wzroku znad kubka. Czuję, że atmosfera nieco się zagęszcza. Ale Lesley najwyraźniej nic nie zauważyła i nadaje dalej.
– O niczym innym nie mówiła. Na początku miała jechać z Mags, swoją najlepszą przyjaciółką, ale nic z tego nie wyszło i w końcu Rosie się zdecydowała. Alex godzinami siedziała w internecie, oglądała różne wyspy, sprawdzała, jak się tam dostać, no wiesz, rozkłady autobusów, promy, zakwaterowanie. Wszystko zaplanowała.