Podejrzany. Fiona Barton
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Podejrzany - Fiona Barton страница 9
Rosie zrobiła wielkie oczy.
– Strach pomyśleć, jak wygląda łazienka. Pewnie jest pełna karaluchów.
– Nigdy nie widziałam karalucha – skwitowała Alex. – Kolejne nowe doświadczenie.
Nagle zauważyły, że w oknie stoją dwie Tajki, które zaglądają przez zasłony, śledząc każdy ich ruch.
– Prysznic? – Alex otworzyła drzwi i odegrała pantomimę, udając, że woda jej pada na głowę.
Bez słowa wskazały na koniec korytarza.
Dziewczyny przepchnęły się obok nich i obadały malutkie pomieszczenie wyłożone kafelkami, z odpływem i prychającą główką prysznicową. Na haczyku wisiały cienkie, sprane ręczniki.
– Okej, wchodzę – powiedziała Alex, naśladując amerykański akcent z filmów. – Jeśli za pięć minut nie wrócę, wezwij hydraulika.
Rosie parsknęła śmiechem.
„Bogu dzięki” – pomyślała Alex.
Potem, kiedy z mokrymi włosami siedziały w barze na dole, Mamma wychynęła z ciemnego zaplecza, a Rosie szturchnęła Alex.
– Mogłaby grać w reprezentacji Anglii w rugby.
Mamma rzuciła im spojrzenie i Alex zaniepokoiła się, że usłyszała ten komentarz, ale jak gdyby nigdy nic dalej zamiatała śmieci przed lokalem.
– Brudasy – syknęła w stronę przechodnia, który wypluł gumę do żucia na chodnik. Szminka zostawiła czerwony ślad na jej zębach.
Było chyba jeszcze za wcześnie na backpackerów – ledwie minęło południe i na twarzach tych, którym udało się zwlec z łóżka, malowały się kace we wszystkich odcieniach szarości. Minął je chłopak w ich wieku ubrany w same szorty. Chudy, chudy jak szkielet. Miał zielonkawą skórę i postarzałe oczy, zaciągał się papierosem tak, jakby to był jego ostatni oddech.
Alex właśnie miała powiedzieć, jak niezdrowo wygląda, ale Rosie się ożywiła.
– Ludzie chyba dobrze się bawią.
Piątek, 15 sierpnia 2014 roku
Reporterka
Terry’ego nie trzeba było długo namawiać, żeby zainteresował się tą historią. Lista newsów jest cienka jak bibułka papierosa. „Widzę, że dzisiaj spisał pan listę życzeń, Panie Od Wiadomości. Nie widzę tu żadnego prawdziwego tematu” – wrzasnął redaktor naczelny Simon Pearson z drzwi swojego gabinetu, wymachując felernym dokumentem. Terry się uśmiechnął, jakby chodziło o żart. Ale wszyscy wiedzieliśmy, że za zamkniętymi drzwiami dostanie ochrzan.
Po wyjściu robi dzielną minę, ale lista newsów jest teraz kulką papieru w jego zaciśniętej piersi.
– Dajemy na czołówkę te zaginione dziewczyny – oznajmia takim tonem, jakby to był jego własny pomysł.
– Trochę słabe jak na pierwszą stronę, Terry – mówię. Słabiutkie. „Nastolatki nie piszą do rodziców z wakacji” nie brzmi jak sensacyjny nagłówek.
– No to dorzuć trochę do pieca, Kate. To jedyny temat, jaki dziś mamy.
Patrzę, jak zamyka się w swoim szklanym boksie, siada za biurkiem i gapi się w przestrzeń. Ciekawe, jak długo jeszcze wytrzyma, obrywa dwanaście godzin na dobę. Zawsze twierdzi, że to kocha – adrenalinę, bycie w centrum wydarzeń – ale z dnia na dzień coraz bardziej przypomina ofiarę przemocy domowej.
Muszę się naprawdę przyłożyć do tego tematu.
Malcolm O’Connor odbiera po pierwszym sygnale.
„Pewnie siedzi przy telefonie”.
– Dzień dobry, pan O’Connor? Przepraszam, że przeszkadzam, ale dzwonię w sprawie pańskiej córki Alex. Jestem reporterką z „Daily Post”, chcę państwu pomóc ją znaleźć.
Próbuję sobie wyobrazić mężczyznę na drugim końcu linii. W średnim wieku, łysiejący? Na pewno zdesperowany. Miałam nadzieję trafić na matkę. Z kobietami znacznie łatwiej rozmawiać o żalu, emocjach, stracie. Facetom, nawet ojcom, trudno znaleźć odpowiednie słowa. A robienie dobrej miny do złej gry wychodzi w druku bardzo zimno i nieczule.
Po drugiej stronie zapada cisza.
– Pan O’Connor?
– Tak, przepraszam. Lepiej poproszę żonę.
Szum odgłosów gdzieś w innym pomieszczeniu, szmer ruchu i ktoś znowu bierze słuchawkę do ręki.
– Halo, kto mówi?
– Kate Waters. Pani O’Connor, tak? Właśnie tłumaczyłam pani mężowi, że pracuję dla „Daily Post” i chcę pomóc w poszukiwaniu Alex.
– „Post”? Nie czytamy, ale… coś pani słyszała? Co pani wie? Na pewno więcej niż my. W końcu jest pani dziennikarką.
– Wiem pewnie tyle, co państwo. Szczerze mówiąc, może nawet mniej. Jestem w kontakcie z policją w Hampshire, ale na razie niewiele mi powiedzieli. Może pani mogłaby mi przekazać jakieś dodatkowe informacje?
– Słyszałam, że powiadomili Interpol, my rozmawialiśmy z ambasadą w Bangkoku. Wszyscy każą nam czekać. Nie wiem, jak długo jeszcze wytrzymamy. – Głos zaczyna jej się łamać, czuję, że zaraz się rozklei.
– To był świetny pomysł z tym Facebookiem – mówię, starając się ją odwieść od płaczu. Potrzebuję informacji, nie łez. – Na pewno dotrzecie do tysięcy turystów tam na miejscu.
– Tak twierdzi Dan, mój syn – odpowiada apatycznie. – Ja założyłam konto dopiero po wyjeździe Alex. Powiedziała, że będzie tam wrzucać zdjęcia. Mogliśmy na bieżąco śledzić, co u niej słychać. Ale od niedzieli nic się nie pojawiło. Nikt nie miał z nią kontaktu. Nikt nic nie wie. Czekaliśmy. Uznaliśmy, że widocznie pojechała na dłuższą wycieczkę, ale wczoraj byliśmy umówieni na rozmowę, miała się dowiadywać o wyniki egzaminów końcowych. Nie mogła się doczekać wieści, czy dostała się na wymarzony uniwersytet. A gdyby oceny okazały się za słabe, to musiałaby podzwonić po innych uczelniach, żeby znaleźć gdzieś miejsce.
– Pamiętam, jak to jest – przytakuję. Jake bez problemu dostał się do pierwszej szkoły z listy, ale Freddiego czekał cały dzień bolesnych rozmów telefonicznych, a ja starałam się go wspierać, uśmiechem pomóc mu znieść upokarzającą porażkę. W końcu zdecydował się na medioznawstwo w Londynie. Ja bym tego nie wybrała – trzy lata bawienia się w dziennikarstwo, a potem potężne długi – ale byłam już zbyt wykończona, żeby się z nim kłócić. Twierdzi, że studia mu się podobają. – A Rosie? – pytam.
– Ona