Wieczny początek. Beata Szady
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Wieczny początek - Beata Szady страница 11
Na wojnę wysyłają go do Rosji, bo tam partyzantka niszczy mosty, co uniemożliwia dowóz amunicji, towaru, żywności. August Monkowski nadzoruje budowę tych konstrukcji, które wtenczas wznoszono z drewna.
– Kiedy ojciec przyjeżdżał na przepustkę, opowiadał, że nie ma rady na partyzantów. Niemcy przyjęli taktykę, że jak most znowu będzie zniszczony, to z tej wsi postawią dwadzieścia osób pod ścianą. Ale to partyzantów absolutnie nie obchodzi. Nadal niszczą. Więc Niemcy rozstrzeliwują. Takimi prawami rządzi się wojna – mówi Monkowski.
W którymś momencie August dostaje się do niewoli. Reszty nie wiadomo. Nie zostaje po nim żaden ślad.
Ale wtedy, tuż po wojnie, rodzina wierzy, że wróci.
Kaszanka
Gwałty nie ustały z końcem wojny. Jeszcze długo kobiety będą bały się chodzić same po zmroku. Maria Monkowski, przemianowana na Monkowską – czego nigdy nie mogła zrozumieć, bo przecież jej nazwisko brzmi Monkowski! – pracuje w szpitalu na kuchni. Zaczyna pracę wcześnie rano, czasami kończy późno. Herbert jej towarzyszy. Tak jest bezpieczniej.
Najlepiej jest wieczorem. Kiedy już po nią przybiegnie, na zewnętrznym parapecie kuchni czeka na niego dzbanuszek z kaszanką. To taka zupa śniadaniowa – kasza ugotowana na wodzie, tylko że Herbert dostaje ją na kolację. Pije ją bezpośrednio z dzbanka. Jak kasza zostaje na dnie, to ją wygarnia ręką. Czasem w kaszance pływają oka tłuszczu. Czasem skwarki. Mając wizję takiej strawy, Herbert chętniej biegnie do Olsztyna.
Po wojnie szpital jest żywicielem rodziny (Herbert w przyszłości się za to odwdzięczy). Maria, żeby przetrwać, kradnie. Zresztą nie tylko ona. Nie ma skrupułów. Wyzbyła się ich w czasie wojny. Ma je jeszcze 21 stycznia 1945 roku, kiedy Rosjanie wchodzą do Olsztyna. Tego dnia Herbert przybiega do domu z potężnym kawałkiem sera. Zabrał go z mleczarni, bo wszyscy brali. Widocznie niemieckiemu zarządcy udało się czmychnąć przed Rosjanami, skoro władzę przejął w niej lud. I tak rozpoczęła się tam wolna amerykanka. Herbert też zwędził kawałek i biegiem do domu. „Skąd to masz? – pyta mama. – Idziesz to oddać!”. Syn nie ma wyboru. Bo mamy trzeba się słuchać. Ale strasznie mu jest szkoda tego sera. Bo trafić na taką zdobycz i nie skorzystać to aż grzech.
Miasta
Wojna zrobi w głowie dużo wyrw. Poprzestawia ściany albo je zupełnie przewróci. Umysły będą przypominały miasta – staną się totalną ruiną, jak Drezno, częściową, jak Gdańsk, lub też, jak na ówczesne warunki, wyjdą zaledwie poharatane, jak Lipsk. Bez względu na wielkość strat skutki pozostaną jednak na zawsze.
Do normalności więc po wojnie daleko. Zarówno tej mentalnej, jak i infrastrukturalnej. Nie ma sklepów (pierwsze będą piekarnie), a przecież coś trzeba jeść. Nie ma zwierząt (nawet królików i kur, a ostatnie bydło popędzono w maju 1945 roku na Wschód), nie ma wyrobów własnych. Cóż więc pozostało, jak nie kradzież?
Pewnego razu Herbert przynosi z piekarni skradziony chleb. Już nie usłyszy: „Idziesz to oddać!”.
Po wojnie Maria z radością przyjęłaby ser z olsztyńskiej mleczarni.
Sama wynosi ze szpitala, co wpadnie jej w ręce. Również na zlecenie kierowniczki, która nie może zostać złapana ze względu na stanowisko. Maria może. Na gorącym uczynku łapią ją trzy razy. Wtedy idzie paść świnie w przyszpitalnej chlewni. A kierowniczka stara się, żeby jak najszybciej ją wypuszczono, bo jest potrzebna w kuchni.
Kiedyś przynosi do domu tłuszcz gęsi. Przyszło tego mnóstwo do szpitala, a przecież choremu nie da się tłuszczu. Do czego więc go użyć? Maria rozpuszcza go, miesza ze szpitalnym budyniem i tak oto powstaje bardzo niesmaczna, ale treściwa strawa.
– To było wreszcie coś innego – mówi Herbert. – Bo w kółko jedliśmy kartofle. I wie pani co? Nie mieliśmy po tym żadnej sraczki!
Kanapka
Herberta dokarmiają też siostry katarzynki. Bo najczęściej przed szkołą chłopak służy do mszy w Olsztynie, a z niej od razu pędzi na lekcje. Na drogę najczęściej dostaje kanapkę z mięsem. Niestety, musi się nią podzielić z siostrą, która z domu zabiera jego przybory szkolne.
– I to było najgorsze – mówi Monkowski. – Bo ona zawsze chciała mieć tak jak ja, tylko że nie miała okazji różnych rzeczy zdobywać. Z tego tytułu siostry nie lubiłem. I dlatego zawsze podjadałem z tej jej połowy kanapki, żeby nie miała za dużo – kończy Monkowski. Ale po chwili zastanowienia dodaje: – Aj, nie raz jako chłopiec myślałem: „Czemu ta mama nie zostawiła jej w Dywitach przy piecu?!”.
Historii związanych z siostrą Herbert ma więcej. Na święta Bożego Narodzenia w 1945 roku chłopiec dostaje blaszaną zabawkę – motocyklistę. Można go było nakręcić na sprężynkę i jeździł wkoło. Cudowna rzecz. Mało było wówczas takich. Siostra też chce nakręcić. Ale nie jest w stanie, bo jest za mała.
– Poszedłem do mamy się poskarżyć, wracam, a motocyklista już nie jeździ. Ja w ryk, mama próbuje znaleźć przyczynę. Trochę czasu upłynęło, zanim okazało się, że siostra zjadła cukierek, a papierek wepchnęła w jakiś otwór motocyklisty. Zabawka później działała, ale siostra już nie miała prawa jej tykać.
I jeszcze jedna historia: Herbert już wówczas pracuje. Dostaje od mamy rower z NRD. Nowiusieńki, niebieski, firmy Diamant. Kupuje go za rentę wdowią z Niemiec. Ojciec nie wrócił. Trzeba było pójść do sądu, ustalić na chybił trafił datę jego śmierci i wtenczas z Niemiec płacono rentę wdowią w dewizach. Tak w PRL mówiono na waluty państw kapitalistycznych wymieniane w Polsce na złotówki. Pierwszą rentę wypłacono za kilka miesięcy wstecz i za to kupiła rower.
– Dokładnie za dwadzieścia jeden tysięcy złotych. To pamiętam – mówi Monkowski.
Maria postanawia, że córka musi nauczyć się jeździć na rowerze.
– A to był nowiusieńki rower – wspomina syn. – Mówię sobie w duchu: „Tylko dzisiaj. Później już jej nie dam. Tylko dla mamy to robię”.
Herbert decyduje, że idą na asfalt. Co prawda obok domu babci jest boisko sportowe, ale byle gdzie siostry nie będzie uczył. Nierówno tam, jeszcze się przewróci i zniszczy pojazd. Idą więc na prostą drogę. Od strony miasta nadjeżdża furmanka. Koń, dwa dyszle.
– I co moja siostra? Tym nowiusieńkim rowerem prosto w tego konia! – Herbert nawet dziś emocjonuje się przy tej opowieści. – Siostrze na nieszczęście nic się niestało, ale rower miał dwie rysy. Już na zawsze. Nawet nie wiem, czy nauczyła się jeździć na rowerze. Jeżeli tak, to nie na moim. Na ten już nigdy nie wsiadła.
Nowotka
Po szkole język polski nie bardzo jest Herbertowi w Polsce potrzebny. Idzie uczyć się zawodu stolarza u niemieckiego majstra.