Wieczny początek. Beata Szady

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wieczny początek - Beata Szady страница 7

Wieczny początek - Beata Szady Sulina

Скачать книгу

      Czy w 1920 roku wieś mogła być w stu procentach polska? Dane z 1848 roku potwierdzają tę hipotezę. Węgój ma wówczas dwustu pięćdziesięciu sześciu mieszkańców, „wyłącznie Polaków”. Jednak dużo mogło się zmienić w ciągu siedemdziesięciu lat. Cmentarz we wsi niewiele pomoże. Niemiecko czy polsko brzmiące nazwiska jeszcze o niczym nie świadczą. Przypadki, kiedy to Polak nazywał się Heidrich, a Niemiec Kottkowski, nie należały do rzadkości.

      Oczywiście Węgój w 1920 roku mógł być wsią zamieszkaną tylko przez Polaków. Ale byli to Polacy, którzy – jak wielu innych – wybrali w plebiscycie nie Polskę, a Prusy Wschodnie.

      Jest też inna wieś na Warmii. Nazywa się Wymój. To tam swoje gospodarstwo mieli dziadkowie Edwarda Cyfusa, regionalisty i pisarza warmińskiego. Mężczyzna nie wie, jakiego wyboru w plebiscycie dokonali jego dziadkowie. Wie natomiast, że uważali się za Niemców, choć dziadek nie znosił języka niemieckiego, a w domu pozwalał posługiwać się wyłącznie gwarą warmińską. Taki był z niego Niemiec.

      Wymój był wsią niemiecką z kilkoma rodzinami polskimi, jak pisze w książce A życie toczy się dalej… Edward Cyfus. W plebiscycie większość mieszkańców zagłosowała jednak na Polskę.

      Czuję się jak Melchior Wańkowicz, który w reportażu Na tropach Smętka pisał: „Zrozum tu co, człowieku…”.

       Matematyka to nie życie

      W głowie Herberta Monkowskiego przewija się film. Klatka po klatce. Jest lato 1944 roku. To pierwsze wspomnienie z wojny. Na Olsztyn spada kilka bomb, choć do bombardowania miasta zostało jeszcze trochę czasu.

      – Może samoloty rosyjskie zgubiły? – zastanawia się Monkowski.

      Jeden z pocisków spada na mieszkanie jego ciotki. Harata cały budynek, ale nie niszczy go doszczętnie. Z popękanych murów wystają jakiś zegar, łóżko, meble. A że Herbert od małego jest przedsiębiorczy, prowadzi tam swoich kolegów, oprowadza za dziesięć fenigów, a za zarobione pieniądze idzie do kina Flohkiste blisko rynku. To najtańsze kino w mieście. Takie dla uczniów i młodzieży. Herbert chodzi na Wochenschau – niemiecką kronikę filmową.

      – Były to obrazy z frontu, a wtedy już mój ojciec był na wojnie. Zapadałem więc w fotel i szukałem go na ekranie. Może gdzieś się pojawi? W tych filmach były setki niemieckich żołnierzy pokazywanych w dobrym świetle. Zupełna propaganda. I tak siedziałem i patrzyłem, i marzyłem, żeby ojca zobaczyć – wspomina.

      Kolejny obrazek: Maria Monkowski pakuje dwie walizki do ucieczki. Będzie w nich wszystko, co uzna za ważne: czerwony album ze zdjęciami, szynka od mamy, ubrania. Rosjanie są już tuż-tuż.

      Nadchodzi 21 stycznia 1945 roku. Ratuj się kto może! Monkowscy decydują się na ucieczkę. Wieczorem na dworcu kolejowym w Olsztynie pojawiają się czołgi radzieckie. Jeden z nich wjeżdża z impetem na peron, gdzie stoi mnóstwo ludzi. Tak to zapamięta Herbert Monkowski. Kto nie zdąży odskoczyć, z tego zrobi miazgę. I dalej, w drogę, pod schron! Ciągną tam olsztyniacy, żeby się ukryć przed wrogiem. Wśród nich jest też Maria Monkowski z dziećmi. I to miejsce nie okaże się bezpieczne – czołg strzela w drzwi wejściowe. Ci, co są blisko, giną na miejscu. Monkowskim udaje się przeżyć. Czołg odjeżdża, Maria chwyta dzieci za ręce i hyc! przez gorące ciała, niektóre jeszcze konające, do wyjścia! Stąd trzeba uciekać!

      Część I

      II wojna światowa w Prusach Wschodnich wybucha dopiero w styczniu 1945 roku. Co prawda wcześniej biorą mężczyzn do wojska, ale działań wojennych tu nie ma. Rolnicy więc spokojnie żniwują, orzą, sieją (nawet na jesieni 1944 roku – będzie co zbierać po wojnie). Kobiety wychowują dzieci, pielą w ogródku, robią zaprawy. Dzięki niemieckiej pracy Rosjanie za jakiś czas nie będą tutaj umierać z głodu. Spichlerze będą pełne zboża, a spiżarnie weków. Nie ze wszystkich jednak będą korzystać Sowieci.

      – Jeżeli znajdą słoiki w opuszczonym domu, nie biorą, bo boją się, że są otrute – mówi Herbert Monkowski. – Bezpieczniejsze są puszki, ale je ma wojsko. Lud ma weki.

      Sielanka kończy się z początkiem 1945 roku, choć już sześć miesięcy wcześniej wszystko wskazywało na to, że Adolf Hitler nie wygra wojny na wschodzie. W sierpniu 1944 roku eksperci przedstawili gauleiterowi i nadprezydentowi Prus Wschodnich Erichowi Kochowi plan ewakuacji ludności cywilnej z pruskich terenów oraz translokacji cennych zapasów zboża, zwierząt i innych dóbr. Plan odrzucono z adnotacją: „Kto wypowie się jeszcze raz na temat ewakuacji, będzie uważany za zdrajcę”.

      Sam Hitler buja w obłokach. Ciągle tkwi w swych iluzjach, że jest w stanie zdobyć świat, a wszelkie racjonalne wówczas opinie uważa za szerzenie defetyzmu. I huczy, że nawet skrawek niemieckiej ziemi nie zostanie oddany wrogowi. Ostateczne zwycięstwo jest tylko kwestią czasu.

      „W połowie stycznia [1945 roku – przyp. aut.] ofensywa rosyjska uderzyła na front, który był cienki i łamliwy jak lód na wiosnę” – pisze w swojej książce Nazwy, których nikt już nie wymienia Marion Dönhoff, arystokratka z Prus Wschodnich, niemiecka dziennikarka, współwydawczyni tygodnika „Die Zeit”. Geografia jest nieubłagana. Ze wszystkich terenów niemieckich to Prusom Wschodnim oberwie się najmocniej. Tylko dlatego, że są najbardziej wysunięte na wschód. Rosjanie mają tutaj rzut beretem. Na ewakuację ludności nie ma już czasu. Był pół roku temu, ale władza zabroniła. Ucieczka będzie więc jednym wielkim chaosem.

      Ciąg dalszy

      Monkowscy uciekają ze schronu. I w las! Śnieg i ponad dwudziestostopniowy mróz nie ułatwiają ucieczki. Idą do Dywit – wioski oddalonej od Olsztyna siedem kilometrów. Nie wiadomo, co tam zastaną. Na sankach ciągną dwie walizki.

      Jest karczma. Ludzi w niej w bród. Maria po ulokowaniu dzieci przy ciepłym piecu idzie szukać wyjścia z impasu. Jest szczupła, ma ciemne długie włosy, ale najbardziej zwracają uwagę jej bystre oczy. W Dywitach ma na sobie czarny płaszcz z białym futerkiem, a na głowie ciepły kapelusik.

      Znajduje jakiegoś znajomego z ciężarówką. Mogą się nią dostać nad Zalew Wiślany. Stamtąd pieszo na mierzeję, a dalej statkiem do Niemiec. To najczęściej wybierana przez uciekinierów trasa. Rozpoczyna się walka z czasem. Byle zdążyć przed Rosjanami, którzy marzą o zajęciu portów.

      Maria biegnie więc szybko po dzieci do karczmy, byleby zdążyć, łapie za fraki, szybko, szybko, pomaga wsiąść na samochód. Ufff… Udało się. Ciężarówka wlecze się niemiłosiernie, bo na ulicach jest mnóstwo ludzi, trudno przejechać. Wtem Herbert mówi do Marii:

      – Mamo, to nie jest moja siostra.

      Niby wszystko się zgadza – wzrost, płaszczyk, piec. Ale to nie jest Anneliese. Maria wyskakuje z samochodu, łapie dziecko, leci do karczmy, odstawia je obok pieca, zabiera swoje i w te pędy na ciężarówkę.

      – Nie wiem, jak ona to zrobiła – mówi Monkowski. – Załatwienie transportu, podmienienie siostry… Już na zawsze pozostanie moją bohaterką.

      Siostra przy piecu

Скачать книгу