Wieczny początek. Beata Szady

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wieczny początek - Beata Szady страница 10

Wieczny początek - Beata Szady Sulina

Скачать книгу

znajdziemy to, co zostawiliśmy”. Odgrzebują wejście przez okienko, Herbert wskakuje, a tam nic. Piwnica wymieciona. Nawet maszyny stolarskie wyniesiono.

      Idą więc dalej, do wsi Jaroty pod Olsztynem, gdzie mieszka mama Marii razem z synową i jej dziećmi. Maria wyciąga z plecaka obgryzioną kość od szynki. Wszystkie zaczynają płakać. Mały Herbert zastanawia się, co się stało. Dlaczego płaczą, zamiast się cieszyć?

      Część II

      No i po co było wracać? Chciało się do domu, a tu więzienie. Nie ma Niemiec, nie ma kamienicy w Olsztynie, nadal nie ma ojca. Za to jest Polska. Wroga Polska. I bezlitośni Polacy.

      Najgorsi byli warszawiacy. Tak ich nazywano, ale w rzeczywistości przyjeżdżali z całych Kurpi i reszty Mazowsza. Na Warmię i Mazury urządzali wycieczki regularnie, byle jakim samochodem, przeważnie wieczorem. „Pod ścianę!” – krzyczeli po polsku, patrzyli, co im się może przydać, i zabierali. Typowi szabrownicy. Herbert Monkowski w 1945 roku ma jedenaście lat, blond włosy, odstające uszy i mądre oczy. Ponieważ jego dom w Olsztynie przestał istnieć („Musiało trzasnąć akurat w tę kamienicę? Sąsiednie przetrwały”), z mamą Marią i o dwa lata młodszą siostrą Anneliese przenoszą się do babci do Jarot. Mieszkają razem z jej synową i dwoma wnukami. Wujek poszedł na wojnę i podobnie jak ojciec Herberta, jeszcze nie wrócił.

      Wszyscy śpią w jednej sypialni. Osiemdziesięciopięcioletni Herbert Monkowski dobrze pamięta taką oto scenę: Byli już w łóżkach, kiedy usłyszeli odgłos wyważanych drzwi. Łatwo było się domyślić, kto to. Szabrownicy weszli do sypialni, rozejrzeli się. Meble całkiem niezłe, więc dawaj! Ich niemieccy właściciele musieli je rozebrać na części pierwsze i jeszcze załadować na samochód.

      Wśród szabrowników była też jedna kobieta. Spojrzała na młodą atrakcyjną Niemkę w koszulce nocnej z koronką. To była ciotka Herberta. „Zdjąć!” – padł rozkaz. No więc zdjęła. Została bez niczego. Zupełnie naga.

      – I wtedy naprawdę się przestraszyłem – wspomina Herbert Monkowski. – Bo nigdy wcześniej nie widziałem nagiej kobiety. W wojnę dużo przeżyłem, ale nagich ludzi nie widziałem. Do trupów oko przywykło, ale do nagości nie.

      Herbert wyskakuje na szosę spanikowany, szuka wzrokiem jakiejś pomocy. Jest! Bryczka! Na niej pijany Rosjanin. Nie jest dobrze. Mimo wszystko chłopiec podbiega z krzykiem i płaczem i tłumaczy mu jako tako, z pomocą rąk i nóg, co i jak, bo przecież nie zna ani polskiego, ani rosyjskiego. Rosjanin niewiele rozumie, ale podjeżdża pod dom, wchodzi do pokoju, wyciąga pistolet i strzela w powietrze. Rozkazuje polskim szabrownikom poskładać całą sypialkę, ustawić, jak było, i się wynosić. Herbert stoi jak wryty. Obserwuje to wszystko i nie rozumie. Bo skoro Rusek to wróg Niemców, to dlaczego im pomógł? Zachwiał się cały ten chłopięcy świat zbudowany na złych Ruskich. Okazało się, że prócz Rosjan gwałcicieli są i Rosjanie ludzie. Ta życiowa lekcja pomoże mu za kilkadziesiąt lat dostrzec ludzką twarz Polaków.

       Ordnung muss sein!

      Na razie jednak Polacy są źli.

      Herbert nie zna języka polskiego i za to mu się obrywa. Zarówno na ulicy, jak i w szkole. Nie krępuje się rozmawiać z mamą w mieście po niemiecku. Czasami któryś usłyszy, jemu da w mordę, a mamie kopa w tyłek. Niech sobie te Szwaby nie myślą, że są u siebie i wszystko im wolno! Porządek musi być! Ordnung muss sein!

      „Byliśmy gorszym gatunkiem człowieka”. Ten zwrot Monkowski kilkakrotnie powtórzy w rozmowach.

      Albo w szkole. Dzieci ze wsi znają gwarę warmińską, mówią po naszamu, więc szybko łapią zbliżony język polski. Herbert nie zna tej mowy w ogóle, nawet nie wiedział, że takowa istnieje, bo jest z miasta. Tam mówiło się tylko po niemiecku. Dlatego szybko staje się klasowym osłem. Nauczyciel – dobry, cierpliwy wojak – pyta go: „Słońce świeci w dzień czy w nocy?”. Dla Herberta język polski brzmi jak chiński. Nie ma pojęcia, co nauczyciel do niego mówi. Jakiś Polak mu podpowiada: „W nocy”.

      – To mówię, że w nocy. Wszyscy w śmiech, a ja znowu sobie myślę: „Cholerne Polaki! Nigdy nie pomogą. Zawsze ciągną w dół”.

      Później okaże się, że przyswoi sobie ten język lepiej niż koledzy z klasy, bo on będzie mówił bez akcentu, a reszta będzie wplątywać po naszamu. Najlepiej jednak będzie mówić po polsku dopiero po wyjeździe do Niemiec.

      Cyklon B

      Na razie jednak jest Polska. Wredna Polska.

      Krótko po wojnie, mógł to być 1946 rok, mama Herberta przeszła weryfikację narodowościową. Stała się Polką, ale tylko na papierze. Inaczej nie znalazłaby pracy. Wtedy właśnie jej syna i innych chłopaków niemieckojęzycznych zabrano na wycieczkę. Było pięknie. Do czasu. Najpierw Kraków, zabytki, dobre jedzenie, później Oświęcim. W obozie koncentracyjnym pozwolono im mówić po niemiecku, co Herberta zdziwiło, bo wszędzie zabraniano. Pokazano im oryginalne niemieckie filmy doświadczalne, później zaprowadzono do komory gazowej, do której w czasie wojny wrzucano przez otwory w stropie cyklon B. Oprowadzający z potulnych owieczek przeistoczyli się w wilki. Wskazywali na chłopców palcami i co rusz warczeli: „To wasi rodacy robili! Wasi ojcowie!”. Wilki wychodzą, zatrzaskują za sobą drzwi, wyłączają światło. Chłopcy zostają sami. „Co teraz z nami będzie?” Przerażenie w myślach. „To samo co z Żydami?” Jakiś odgłos wydobywa się z sufitu. „Puszczają gaz? Zabiją nas?” Strach obezwładnia całe ciało.

      Nie, to nie gaz. To taki straszak ze strony Polaków. W ten sposób chcą w chłopcach wzbudzić nienawiść do Niemców i przeciągnąć ich na swoją stronę.

      Czy ktoś naprawdę wierzył, że takie metody będą skuteczne?

      Chłopcy wychodzą z komory w zmoczonych spodniach. W myślach przeklinają Polaków.

      Dom

      No i po co było wracać? Ale któż mógł wiedzieć, że tutaj będzie Polska! Przecież wracali do domu.

      – Ja myślałem, że po wojnie wszyscy wrócą do siebie. Tak było przecież po I wojnie światowej. Bo to, że Niemcy drugą przegrywają, nie oznacza, że przestaną istnieć – mówi Herbert Monkowski. – Nikomu do głowy nie przyszło, że tu Niemiec może nie być. Że Polska przyjdzie? Ależ skąd! Poza tym przecież tutaj Rosjanie rządzili! Polacy byli tacy mali!

      Ale Maria Monkowski powiedziała: „Jak tata wróci z wojny, to dokąd pójdzie?”. Bo tata żyje. On przyjdzie do domu, a jego rodziny nie będzie. Więc trzeba wracać. Takie było myślenie Marii, a przecież mama ma zawsze rację.

      I tak oto rodzina Monkowskich z powrotem znalazła się na Warmii. Nawet nie wiadomo dokładnie, kiedy z Niemiec zrobiła się tutaj Polska. A teraz nie mogą z niej wyjechać, bo władza nie pozwala. Przecież Maria według weryfikacji narodowościowej jest Polką. A poza tym kraj potrzebuje ludzi do pracy, przede wszystkim wykwalifikowanych pracowników. To dlatego Herbertowi Monkowskiemu przez prawie dwadzieścia lat nie uda się wyjechać do Niemiec. Bo jest przydatny Polsce.

      Mosty

Скачать книгу