Trzynaście. Steve Cavanagh
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Trzynaście - Steve Cavanagh страница 14
Ująłem ją delikatnie. Nie chciałem zrobić dzieciakowi krzywdy.
– To ten człowiek, Rudy? – spytał, a ja natychmiast pozbyłem się wszelkich wątpliwości. Miał melodyjny, potężny głos. Tak, to z pewnością był Robert Solomon.
– Tak, to ten człowiek – potwierdził Carp.
– Miło pana poznać, panie Flynn – powiedział Solomon.
– Proszę mówić mi Eddie – odparłem.
– Eddie – powtórzył na próbę. Kiedy wypowiadał moje imię, przeszedł mnie dreszcz taniej ekscytacji. Tego faceta nazywano drugim Leonardem DiCaprio. – Proszę mówić mi Bobby.
Przynajmniej jego uścisk dłoni był mocny. Szczery, powiedziałbym nawet. Odsunął krzesło obok mnie i wszyscy usiedliśmy. Carp położył przede mną dokument, poprosił, bym go przeczytał i podpisał. Przejrzałem go szybko. Mocno obwarowana umowa między klientem a adwokatem, zobowiązująca mnie do zachowania tajemnicy. Przerzucając strony, kątem oka obserwowałem Bobby’ego, który zdjął okulary i przeciągnął dłonią przez włosy. Był przystojny. Wysokie kości policzkowe. Niebieskie oczy o przejmującym spojrzeniu.
Podpisałem umowę i oddałem ją Carpowi.
– Dziękuję ci – rzucił. – Bobby, musisz wiedzieć, że Eddie nie zgodził się jeszcze przystąpić do sprawy. Przeczyta akta i dopiero wtedy podejmie decyzję. Widzisz, on nie jest taki jak większość adwokatów. Kieruje się… cóż, kodeks to chyba zbyt mocne słowo. Ujmijmy to tak: kiedy Eddie przeczyta już akta i dojdzie do wniosku, że jesteś winny, zrezygnuje. Jeśli uzna, że jesteś niewinny, pomoże nam. Świetny sposób na prowadzenie praktyki adwokackiej, nie uważasz? – zakończył Carp.
– Fantastyczny – odparł aktor.
Położył mi dłoń na ramieniu i przez kilka sekund obaj patrzyliśmy sobie w oczy. Żaden z nas się nie odzywał. Po prostu patrzyliśmy na siebie. Badaliśmy się nawzajem. On chciał wiedzieć, czy w niego wątpię. Ja szukałem sygnałów, które pozwoliłyby odgadnąć, czy kłamie, czy też mówi prawdę. Ani na moment nie zapominałem o tym, że jest utalentowanym aktorem.
– Doceniam twoje podejście do pracy – dodał. – Chcesz przeczytać akta. Nie mam nic przeciwko. Ostatecznie dowody oskarżenia nie mają znaczenia. Nie dla mnie. Nie zabiłem Ari. Nie zabiłem Carla. Zrobił to ktoś inny. Ja… ja ich znalazłem, wiesz? Leżeli nadzy na moim łóżku. Wciąż ich widzę. Za każdym razem, gdy zamknę oczy. Nie mogę pozbyć się tego obrazu. Co on zrobił Ari? To… to po prostu… Jezu… Nikt nie powinien tak umierać. Chcę zobaczyć w sądzie prawdziwego zabójcę. Tego właśnie chcę. Gdybym mógł, chętnie zobaczyłbym też, jak płonie na stosie za to, co zrobił.
To smutna prawda, że nieraz niewinni ludzie zostają oskarżeni o zbrodnię. Na tym zbudowany jest nasz system sprawiedliwości. To zdarza się praktycznie codziennie. Widziałem wystarczająco dużo niewinnych ludzi oskarżonych o skrzywdzenie ich ukochanych, by rozpoznawać, kiedy ktoś kłamie, a kiedy mówi prawdę. Kłamcy wyglądają inaczej. Trudno to opisać. Niewinni są przeniknięci bólem i poczuciem straty. Ale chodzi też o coś innego. Gniew i strach, z pewnością. I coś jeszcze – dojmujące poczucie niesprawiedliwości. Uczestniczyłem już w tylu podobnych sprawach, że niemal widziałem to poczucie, niczym płomień tańczący w kącikach oczu. Ktoś morduje twoją rodzinę, ukochaną czy przyjaciela, a to ty stajesz przed sądem, podczas gdy morderca odchodzi wolno. Nie da się tego porównać do niczego innego. I na całym świecie wygląda to tak samo. Niewinny, fałszywie oskarżony człowiek wygląda tak samo w Nigerii, Irlandii, Islandii i w każdym innym miejscu. Kiedy już raz to widziałeś, nigdy tego nie zapomnisz. To niezwykły widok. W takiej sytuacji skrzywdzony człowiek mógłby równie dobrze mieć swą niewinność wytatuowaną na czole. Przypuszczam, że Rudy Carp też to widział. Dlatego chciał, bym poznał Bobby’ego. Wiedział, że zobaczę tę niewinność i to wpłynie na moją decyzję w stopniu większym niż czytanie akt.
Bobby Solomon wyglądał właśnie w ten sposób.
A ja wiedziałem już, że muszę mu pomóc.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Pół godziny w towarzystwie Bobby’ego upłynęło w przyjemnej atmosferze. Dzbanek kawy pomógł mu otworzyć się przede mną, ja wypiłem dwie filiżanki, słuchając jego opowieści. Był dzieckiem farmera z Wirginii, jedynakiem. Jego matka odeszła, gdy miał sześć lat. Wyjechała z gitarzystą, którego poznała w barze. Na farmie zostali tylko Bob i jego ojciec. Jako dziecko łatwo przyzwyczaił się do takiego życia i równie łatwo oderwał się od niego, gdy tylko zrozumiał, że można jednak żyć inaczej. Zyskał tę świadomość pewnego sobotniego popołudnia, kiedy miał piętnaście lat. Jego dziewczyna uczestniczyła w zajęciach teatralnych, a Bobby przez pomyłkę dotarł do przykościelnej sali godzinę przed umówioną porą, gdy trwały jeszcze próby. Postanowił, że zamiast czekać na zewnątrz, wejdzie do środka i popatrzy.
Ten dzień zmienił wszystko.
Bobby był w szoku. Nigdy wcześniej nie widział przedstawienia na żywo. Nie rozumiał teatru, jego siły. Jemu samemu wydawało się to dziwne, bo zawsze lubił filmy, nigdy jednak nie myślał o tym, jak się je tworzy, ani o aktorach, którzy brali w nich udział. Kiedy odebrał potem dziewczynę, zasypał ją pytaniami; chciał się dowiedzieć jak najwięcej o aktorstwie. W następnym tygodniu zapisał się do kółka teatralnego, a półtora miesiąca później po raz pierwszy zagrał w spektaklu. Od tego momentu powrót na farmę nie wchodził już w grę.
– Tata zrobił dla mnie coś niezwykłego. W dniu moich siedemnastych urodzin sprzedał trochę bydła i dał mi tysiąc dolarów do ręki. Stary, wtedy wydawało mi się, że jestem najbogatszym człowiekiem na świecie. Nigdy nie widziałem tylu pieniędzy. To były głównie banknoty pięciodolarowe i dziesięciodolarowe, poplamione ziemią i Bóg wie czym jeszcze. Prawdziwa gotówka handlarza bydłem, rozumiesz?
Przypuszczałem, że teraz Bobby jest milionerem, a właściwie multimilionerem. Mimo to oczy błyszczały mu z podniecenia, gdy mówił o pliku banknotów, które wręczył mu ojciec.
– Połowę tych pieniędzy schowałem do portfela, a połowę do kieszeni. Potem tata powiedział, że kupił mi bilet na autobus do Nowego Jorku. Jezu, wydawało mi się, że to najlepszy dzień mojego życia. I najgorszy. Tata nie był już najmłodszy. Wiedziałem, że sam nie poradzi sobie z prowadzeniem farmy. Ale to nie miało dla niego znaczenia. Chciał tylko, bym dostał swoją szansę, rozumiesz?
Skinąłem głową.
– I skorzystałem z tej szansy właśnie ze względu na tatę. Przez siedem lat pracowałem jako pomocnik kelnera i kelner, zostałem weteranem castingów. Radziłem sobie jakoś, choć w większości przypadków mnie odrzucano. Aż pewnego dnia znalazłem się we właściwym czasie we właściwym miejscu i trafiłem prosto na Broadway. Pierwsze dwa lata były trudne. Tata zachorował, więc przy każdej okazji jeździłem do niego. Udało mu się zobaczyć moją premierę. Widział, jak gram główną rolę w przedstawieniu na Broadwayu. Później nie pożył już długo. Nie zdążył się dowiedzieć, że wezwało mnie do siebie Hollywood. Na pewno by się ucieszył – opowiadał Bobby.
– Poznał Ariellę? – spytałem.