Trzynaście. Steve Cavanagh

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Trzynaście - Steve Cavanagh страница 17

Trzynaście - Steve Cavanagh Eddie Flynn

Скачать книгу

do wniosku, że nie ma sensu dłużej tego ukrywać.

      – Tak, chyba tak.

      Ale kiedyś już się pomyliłem, dodałem w myślach.

      – Jesteś taki jak ja – zauważył Carp. – Wiesz, kiedy masz do czynienia z niewinnym klientem. Po prostu to czujesz. Ze mną jest tak samo. Nigdy nie spotkałem kogoś, kto też ma ten dar. Do dzisiaj.

      – Nie jestem Bobbym Solomonem, Rudy. Nie musisz mi włazić do tyłka. Wiem, że go tu ściągnąłeś, bo chciałeś, żebym go poznał. Chciałeś, żebym spojrzał mu prosto w oczy. Wypróbował go. Wiedziałeś, że mu uwierzę. Pograłeś ze mną i udało ci się. Ale choć rzeczywiście uważam, że nie jest zabójcą, to nie mam pewności, czy nie pogrywa z nami oboma.

      – Przyznaję się do winy. – Carp podniósł ręce. – Co nie zmienia faktu, że mamy tu do czynienia z koszmarnym scenariuszem: niewinny człowiek oskarżony o zbrodnię. Owszem, chłopak potrafi grać. Ale grą aktorską nie da się wykręcić z podwójnego zabójstwa.

      W tym momencie otworzyły się drzwi sali. Człowiek, który wszedł do środka, musiał odepchnąć na boki oba skrzydła, a i tak z trudem mieścił się w przejściu. Dorównywał mi wzrostem, ale jego bary wydawały się szersze od stołu konferencyjnego. Był kompletnie łysy. Miał na sobie czarne spodnie i czarną kurtkę zapiętą pod szyję. Stanął prosto i skrzyżował ręce na piersiach. Przypuszczałem, że jest ode mnie starszy o jakieś pięć czy sześć lat i że kiedyś był bokserem, o czym świadczyły choćby wystające knykcie.

      – To jest Holten – przedstawił go Carp. – Dopilnuje, żebyście obaj byli bezpieczni, ty i laptop. – Pochylił się, wyjął spod stołu aluminiową walizeczkę i położył ją na blacie.

      Holten podszedł, przywitał się ze mną, po czym stanął obok niej, otworzył ją i umieścił laptop w specjalnym wgłębieniu. Obserwowałem, jak zamyka walizeczkę na klucz, a potem wyjmuje z kieszeni kajdanki. Przymocował jej uchwyt do swojego nadgarstka, podniósł ją i rzucił:

      – Chodźmy.

      Podziękowałem Carpowi i szedłem już z Holtenem do wyjścia, gdy adwokat dorzucił jeszcze ostatnią radę:

      – Czytając te akta, pamiętaj, co wydarzyło się tu dziś wieczorem. Pamiętaj, jak się czułeś. Pamiętaj, że ten młody człowiek jest niewinny. Musimy dopilnować, by to się nie zmieniło.

      ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

      Kane przerwał połączenie z urządzeniem podsłuchowym tuż po tym, jak Robert Solomon zakończył swą opowieść. Zamknął kombi i przeniósł się do szarego forda sedana. Usiadł za kierownicą, zwrócony ku pochylni prowadzącej na niższe poziomy garażu. Z tego miejsca widział fragment ulicy w dole i wielkiego, czarnego SUV-a, którym kancelaria Carp Law woziła swoich ludzi.

      Uruchomił silnik.

      Nie odrywając wzroku od ulicy w dole, pochylił się nad siedzeniem pasażera i otworzył schowek. Wyjął colta .45 i wysunął z niego magazynek. Upewnił się, że w środku tkwią naboje, po czym włożył magazynek na miejsce, czemu towarzyszył cichy trzask. Po sekundzie rozległo się metaliczne kliknięcie mechanizmu, gdy Kane wprowadził do komory pierwszy nabój.

      Ulicą w dole przejechał czerwony chevrolet corvette.

      Colt znalazł się w wewnętrznej kieszeni płaszcza. Zegar pokazywał siódmą piętnaście.

      Lada moment, pomyślał Kane.

      Włożył obcisłe skórzane rękawiczki. Uwielbiał zapach skóry. Przypominał mu kobietę, którą kiedyś znał. Często nosiła czarną skórzaną kurtkę motocyklową, białą koszulkę i niebieskie dżinsy. Pamiętał jej mocno kręcone czarne włosy, jej jasną skórę, jej śmiech, któremu towarzyszyło zabawne parskanie, smak jej ust. Najlepiej jednak zapamiętał właśnie tę skórzaną kurtkę. Zniewalający zapach. I krople krwi, które przez dłuższy czas utrzymywały się na powierzchni skóry, nim powoli je wchłonęła, jakby kurtka spijała ją powoli, delektując się jej smakiem.

      Zacisnął dłonie na kierownicy.

      Wsłuchiwał się w szelest i skrzypienie skóry trącej o skórę – rękawic na kole kierownicy. Pomyślał o dźwiękach, które wydawała kurtka dziewczyny, gdy ta wymachiwała rękami, próbując się przed nim bronić. Nie krzyczała. Otwierała usta, lecz z jej gardła nie wydobywały się żadne dźwięki. Słychać było jedynie cichy brzęk zamka błyskawicznego i tarcie skóry o skórę, kiedy machała rękami. Kane pomyślał, że ten dźwięk mógłby niemal uchodzić za szept.

      Pisk opon na malowanym betonie. Światła reflektorów zataczające szeroki łuk. Podniósł wzrok i zobaczył pick-upa zjeżdżającego z wyższego poziomu. Nie chciał, by przesłonił mu widok. Opuścił swoje miejsce, podjechał do szlabanu i zatrzymał się. Kamera odczytała jego numer rejestracyjny. Zanim szlaban uniósł się całkowicie, Kane ruszył do przodu.

      Kiedy zbliżał się już do ulicy, minął go czarny SUV i zatrzymał się przed budynkiem Condé Nast. Kane spojrzał w prawo, potem w lewo. Ulica była pusta. Wyjechał powoli z garażu. Obok SUV-a było wolne miejsce, mógłby więc tam zaparkować, ale nie chciał tego robić. Pojechał dalej i odetchnął z ulgą, widząc, że Flynn i ochroniarz z Carp Law wychodzą właśnie z budynku i zmierzają do auta. Przyglądając się obu mężczyznom, doszedł do wniosku, że gdyby doszło do walki wręcz, prawnik mógłby się okazać przeciwnikiem równie groźnym jak jego ochroniarz. Ich twarze skrywał półmrok, ale Kane obserwował, jak się poruszają. Roberta Solomona ochraniało tylu ludzi, że trudno było odgadnąć, który z nich towarzyszy teraz Flynnowi – wszyscy wyglądali niemal tak samo. Ten facet, podobnie jak jego koledzy po fachu, był barczysty i potężnie umięśniony, chodził sztywno i powoli. Flynn, z drugiej strony, poruszał się jak tancerz. Albo bokser. Stale utrzymywał doskonałą równowagę. Pewny siebie, wysoki i wysportowany. Facet, który w młodości coś trenował, najpewniej boks lub inne sztuki walki.

      Ochroniarz niósł charakterystyczną aluminiową walizeczkę, skrywającą laptop. Kancelaria Carp Law obsesyjnie dbała o bezpieczeństwo swoich komputerów. Nie można było dostać się do nich z sieci, w dodatku każdy był chroniony indywidualnym, zmienianym codziennie hasłem. Być może udałoby się złamać to hasło, ale najpierw Kane musiałby zdobyć któryś z tych laptopów. I to tak, by firma o tym nie wiedziała. Znał odpowiednie metody, miał też kontakty i dojścia w budynku Carp Law, ale to nie mogło mu zapewnić anonimowości i czasu, których potrzebował, by dostać się do zawartości laptopa, nie budząc przy tym podejrzeń. Nie mógł też wykraść któregoś z komputerów, bo kamery ochrony obejmowały każdy centymetr kwadratowy biura. A bardzo chciałby zdobyć jeden z nich. Zawierały przecież akta sprawy Solomona.

      Ta myśl przejęła Kane’a takim dreszczem podniecenia, że dostał gęsiej skórki. Wydał z siebie drżące westchnienie. Prawnik i ochroniarz wsiedli do auta i wyjechali na ulicę.

      Kane zwolnił sprzęgło i ruszył ich śladem.

      O tej porze w tej części Manhattanu samochody poruszały się w żółwim tempie, co mu odpowiadało. Chciał zdobyć tę walizeczkę.

      Wyjął smartfona, niezarejestrowanego oczywiście,

Скачать книгу