Trzynaście. Steve Cavanagh
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Trzynaście - Steve Cavanagh страница 15
– Nie mogliśmy marzyć o niczym więcej – dodał Bobby. – Dlatego to nie ma sensu. Byłem z Ari szczęśliwy, wszystko układało się po naszej myśli. Właśnie się pobraliśmy. Jeśli będę miał okazję, spytam prokuratora, dlaczego, do cholery, miałbym zabijać kobietę, którą kochałem? To po prostu bezsensowne.
Opadł na oparcie krzesła i potarł czoło, wpatrując się w przestrzeń. Nie musiałem namyślać się zbyt długo, by przedstawić mu co najmniej kilka powodów, dla których ktoś w jego sytuacji mógłby zabić świeżo poślubioną żonę.
– Ponieważ być może będę pracował przy tej sprawie, Bobby, powinieneś wiedzieć, że traktuję każde spotkanie jako ćwiczenie przed procesem – powiedziałem. – Jeśli słyszę coś niewłaściwego, muszę zwrócić ci na to uwagę, żebyś nie powtórzył podobnego błędu podczas procesu, rozumiesz?
– Jasne, jasne. Co zrobiłem? – spytał, prostując się na krześle.
– Powiedziałeś, że zadasz prokuratorowi pytanie. W sądzie masz jedynie odpowiadać na pytania. Na tym polega zeznawanie na sali rozpraw. Byłoby naprawdę bardzo źle, gdyby w takiej sytuacji prokurator udzielił ci odpowiedzi na to pytanie. Mógłby na przykład powiedzieć, że zabiłeś Ariellę Bloom, bo dostałeś od niej już wszystko, czego potrzebowałeś, bo jej nie kochałeś, bo zakochałeś się w kimś innym i chciałeś uniknąć trudnego rozwodu, bo odkryłeś, że to ona zakochała się w kimś innym, i chciałeś uniknąć trudnego rozwodu, bo byłeś naćpany, bo byłeś pijany, bo ogarnęła cię niepohamowana zazdrość, bo Ariella odkryła twój najmroczniejszy sekret…
Przerwałem nagle. Gdy tylko wypowiedziałem słowo „sekret”, oczy Bobby’ego ożyły, powiodły spojrzeniem po pokoju i zatrzymały się na mojej twarzy.
Zaniepokoiłem się. Polubiłem tego dzieciaka, ale teraz nie byłem tego już pewien.
– Nie chcę żadnych sekretów między nami – oświadczył. – To samo dotyczy ciebie, Rudy.
Rudy i ja powinniśmy go ostrzec, żeby nie mówił nam niczego, co mogłoby utrudnić obronę, lecz było już za późno. Nim zdążyliśmy go powstrzymać, Bobby opowiedział nam o wszystkim.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Miesiąc temu Kane polował na to miejsce parkingowe przez cały dzień. Udało mu się wtedy zająć miejsce w pobliżu, a potem siedział i czekał, aż upatrzona pozycja się zwolni. Wjechał tam i zostawił samochód. Teraz siedział za kierownicą swojego kombi i popijał gorącą kawę z termosu. Wiedział, że warto było się trudzić. Parking przy Times Square znajdował się naprzeciwko budynku Condé Nast. Kane ustawił auto na siódmym piętrze, na jednym z dziesięciu miejsc po lewej, skąd miał całkiem niezły widok na drugą stronę ulicy. Widział stąd, co dzieje się na dole, a jednocześnie znajdował się na tym samym poziomie co biura Carp Law, gdzie przez całą dobę paliło się światło. Korzystając z małej cyfrowej lornetki, obserwował przygotowania obrony do procesu. Widział, jak współpracownicy komentują mowę wstępną Rudy’ego Carpa, oglądał nawet dwa procesy próbne. Co istotniejsze, widział również, jak Carp i konsultant do spraw przysięgłych wieszają na tablicy w tylnej części laminowane fotografie o wymiarach dwadzieścia na dwadzieścia pięć centymetrów. Zdjęcia przedstawiały kandydatów na sędziów przysięgłych. Niektóre z nich zmieniały się z tygodnia na tydzień, gdy wprowadzali poprawki i próbowali znaleźć optymalny skład ławy. Tego wieczoru zdecydowali ostatecznie, kto na niej zasiądzie.
Kane słyszał również wszystko, co działo się w obszernym gabinecie Rudy’ego Carpa. Obejrzawszy dokładnie wnętrze tego pomieszczenia, wpadł na pomysł, jak umieścić tam urządzenie podsłuchowe, czego udało mu się dokonać już po kilku dniach obserwacji. Wiązało się to z pewnym ryzykiem, ale niewielkim. Widział przez lornetkę, jak Carp odbiera od sekretarki paczkę, otwiera pudełko i ogląda kolejne trofeum. Fragment powykręcanego metalu przymocowany do drewnianej podstawki. Na małej mosiężnej tabliczce widniał napis: Rudy Carp, prawnik roku. ESMP. Notatka dołączona do przesyłki wyjaśniała, że ESMP to skrót od Europejskie Stowarzyszenie Młodych Prawników. Nie zabrakło oczywiście adresu zwrotnego. Jedną z pierwszych rzeczy, jaką Kane usłyszał dzięki ukrytemu mikrofonowi, była treść listu z podziękowaniami, który Carp podyktował swojej sekretarce i kazał wysłać na adres skrzynki pocztowej w Brukseli wynajętej przez Kane’a. Kiedy już skończył, sekretarka postawiła trofeum w gablocie, obok innych nagród.
To było trzy tygodnie temu. Teraz do procesu zostały dwa tygodnie, a Kane nabierał coraz większej pewności. Próbne procesy kończyły się skazaniem. Obrońcy sprzeczali się między sobą. Bobby Solomon coraz bardziej przypominał człowieka na skraju załamania nerwowego. A do tego wszystkiego wytwórnia filmowa coraz głośniej dawała wyraz swojemu niezadowoleniu. Jej właściciele naciskali na Carpa. Chcieli, by Solomon został uznany za niewinnego, a jak dotąd nie zbliżyli się do tego celu ani o krok. Nie rozumieli, w czym rzecz.
Kane był wniebowzięty.
W końcu zobaczył dwunastu przysięgłych wybranych przez obronę. Do tej pory każdy z kandydatów mógł się znaleźć poza składem ławy, a Kane kilkakrotnie widział na liście człowieka, do którego się upodobnił, tym razem jednak na tablicy zabrakło jego zdjęcia.
Kane musiał więc sam dokonać pewnych poprawek na tej liście.
Kiedy o tym rozmyślał, zobaczył młodego prawnika siedzącego w biurze Carpa. Dostał laptop. Podpisał umowę. Teraz rozmawiał z Bobbym Solomonem. Nowy prawnik. Solomon opowiadał mu historię swojego życia. Próbował go urobić. Wzbudzić współczucie. Kane mocniej przycisnął słuchawki.
Flynn… Tak nazywał się ten prawnik.
Nowy gracz. Kane postanowił, że wieczorem dowie się o nim czegoś więcej. W tej chwili nie miał na to czasu. Wyjął komórkę, tani aparat na kartę, i wybrał jedyny numer zapisany w pamięci.
– Pracuję – odpowiedział mu znajomy męski głos. Głęboki, dźwięczny; jego właściciel przywykł do wydawania rozkazów. – To musi poczekać.
– To nie może czekać. Ja też pracuję. Chcę, żebyś dziś wieczorem obserwował ruchy policji. Składam wizytę przyjacielowi i nie chcę, żeby mi przeszkadzano – oznajmił Kane.
Wytężył słuch, wyczulony na najmniejsze oznaki oporu lub niechęci. Obaj mężczyźni dobrze wiedzieli, na czym opiera się ta znajomość. Nie było to partnerstwo ani spółka. To Kane miał tutaj władzę. Zawsze tak było i na zawsze miało tak pozostać.
Mężczyzna milczał przez moment. Nawet ta krótka zwłoka zaczęła irytować Kane’a.
– Powinniśmy porozmawiać? – spytał.
– Nie, nie trzeba. Wysłucham cię. Gdzie planujesz tę wizytę?