Trzynaście. Steve Cavanagh
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Trzynaście - Steve Cavanagh страница 18
Nasunął na oczy daszek czapki, zamknął bagażnik i przeszedł przez ulicę.
Ochroniarz z walizeczką przypiętą do ręki wysiadł już z auta. Stał na ulicy, odwrócony plecami do Kane’a, i wyciągał rękę, by otworzyć tylne drzwi. Światło najbliższej latarni było zbyt słabe, by Kane mógł mu się dobrze przyjrzeć. Dzieliło ich jakieś piętnaście metrów. Tymczasem z SUV-a wysiadł Flynn. Kane rozpoznał go po sposobie poruszania się. Sięgnął do kieszeni, zamknął dłoń na rękojeści pistoletu i nacisnął lekko spust.
Dwanaście metrów. Flynn zapina płaszcz, gotów wejść na schody prowadzące do jego biura.
Nagle z przodu rozległ się trzask zamykanych drzwi samochodu. Kane napiął mięśnie. Starszy mężczyzna w granatowym garniturze przeszedł przed maską niskiego ciemnozielonego kabrioletu i wszedł na chodnik kilka kroków przed Kane’em, prosto w blask latarni. Zmierzał w tym samym kierunku, do biura Flynna. Kane nie widział jego twarzy, jedynie siwe włosy z tyłu głowy.
Miał już wyciągnąć broń i odepchnąć mężczyznę na bok, gdy ten podniósł rękę i zawołał:
– Hej, Eddie!
Flynn odwrócił się w stronę Kane’a. To samo zrobił ochroniarz – obaj stali na schodach, nad poziomem chodnika. Kane pochylił głowę. Spod krawędzi daszka czapki widział ich tułowie, ale nie twarze. Nie chciał ryzykować i nawiązywać kontaktu wzrokowego. Nie mógł pozwolić, by go rozpoznali. Odwracając się, ochroniarz odsunął połę płaszcza i ujął rękojeść pistoletu. Zarówno on, jak i Flynn patrzyli w stronę Kane’a.
Stracił element zaskoczenia. Gdyby teraz wyciągnął dłoń, zobaczyliby to, a wtedy – biorąc pod uwagę średni czas reakcji – ochroniarz mógłby wystrzelić co najmniej dwa pociski. A Kane byłby pierwszym celem.
Buty Kane’a stukały o płyty chodnikowe. Jego serce wybijało szybszy rytm. Krew dudniła mu w uszach. Niemal wyczuwał już kwaśny posmak prochu, jaki pozostaje w powietrzu po strzelaninie. Po plecach przebiegł mu rozkoszny dreszcz. To jest to. Właśnie to było dla niego sensem życia. To cudowne wyczekiwanie. Wypuścił powietrze z płuc i jednym płynnym ruchem podniósł łokieć, a potem szybko wyciągnął prawą dłoń z kieszeni kurtki.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Wchodziłem właśnie na trzeci stopień schodów prowadzących do mojego budynku, gdy ktoś na ulicy zawołał mnie po imieniu. Czułem, jak Holten natychmiast się spina. Podczas krótkiej jazdy praktycznie się do mnie nie odzywał, spytał tylko, czy jest mi wygodnie, a na wszystkie moje pytania odpowiadał monosylabami. Czy Rudy Carp jest dobrym szefem? Tak. Holten prowadził własną działalność, ale dobrze mu się pracowało z Carpem. Czy współpracuje z nim od dawna? Tak. Czy interesuje się baseballem? Nie. Footballem? Nie. Poddałem się, uznawszy, że Holten skupia się na prowadzeniu i nie powinienem mu przeszkadzać. Wchodząc na schody do budynku, w którym mieściło się moje biuro, byłem zaskoczony, gdy natychmiast stanął w mojej obronie. Właściwie nic nie zrobił. Ale przygotował się. Był gotów na wszystko. Obróciłem się na pięcie i zobaczyłem sędziego Harry’ego Forda, który machał do mnie z chodnika. Jego oldskulowy kabriolet stał zaparkowany na ulicy.
Miałem już odmachać, gdy zobaczyłem kilka kroków za sędzią faceta w bejsbolówce nasuniętej nisko na oczy. W blasku latarni nie widziałem jego twarzy, przesłoniętej dodatkowo czapką, ale w tym momencie jego twarz nie wydawała się istotna. Bardziej interesowała mnie jego prawa ręka. Trzymał ją w wewnętrznej kieszeni płaszcza, jakby chciał wyciągnąć z niej broń.
Kątem oka dostrzegłem, że Holten patrzy na tego samego faceta i że położył dłoń na pistolecie przypiętym do paska. Nagle zaschło mi w ustach, poczułem, że nie mogę wziąć głębszego oddechu. Moje ciało zastygło w bezruchu. Wszystkie pierwotne instynkty, jakie wciąż we mnie funkcjonowały, kazały mi się skupiać na mężczyźnie z ręką w kieszeni. Mój organizm nie chciał, by cokolwiek go rozpraszało, nawet tak podstawowe czynności jak oddychanie czy myślenie. Wszystkie mięśnie, wszystkie zakończenia nerwowe znalazły się w stanie najwyższej gotowości. Cała energia wykorzystywana przez moje ciało przeszła teraz na tryb przetrwania. Stałem nieruchomo jak kamień. Gdyby ręka nieznajomego wysunęła się z kieszeni wraz z bronią, natychmiast rzuciłbym się na ziemię.
Temperatura spadała. Widziałem świeżą warstwę lodu na chodniku, lśniącą w świetle lamp niczym pokruszony kryształ.
Mężczyzna zrównał się z Harrym i wysunął prawą rękę z kieszeni. Wyciągnął ją przed siebie, w naszą stronę. Trzymał w dłoni coś lśniącego i czarnego. Usłyszałem, jak broń Holtena wyskakuje ze skórzanej kabury. W tym samym momencie, jakby przestawiono we mnie jakiś wewnętrzny przełącznik, nabrałem powietrza w płuca i opadłem na kolana. Rękami osłoniłem głowę.
Cisza. Nie usłyszałem huku wystrzału ani trzasku kuli uderzającej w cegły nad moją głową. Poczułem, jak wielka dłoń klepie mnie po ramieniu.
– Wszystko w porządku – odezwał się Holten.
Podniosłem wzrok. Harry stał obok mężczyzny w bejsbolówce. Obaj wpatrywali się w ekran smartfona, który nieznajomy trzymał w dłoni. Harry wskazał na telefon, a potem na zachód, na Czterdziestą Szóstą Ulicę. Mężczyzna skinął głową, powiedział coś do Harry’ego i podniósł smartfona. Nawet z tej odległości widziałem na ekranie aparatu coś, co wyglądało na mapę. Mężczyzna minął mój budynek, kierując się na zachód.
– Jezu, Holten, dostanę przez pana zawału – powiedziałem.
– Przepraszam – odparł. – Ostrożności nigdy za wiele.
– Eddie, co ty wyprawiasz, do diabła? – spytał Harry.
Wstałem, otrzepałem płaszcz i oparłem się o poręcz.
– Wygląda na to, że zachowuję ostrożność. Czego chciał ten facet?
– Pytał o drogę, pewnie turysta.