Zaklinacz. Donato Carrisi
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zaklinacz - Donato Carrisi страница 14
– Nie będziesz musiała nikogo ścigać – odparła kwaśno Rosa. – Tym zajmujemy się my. Twoim zadaniem jest ustalenie nazwiska szóstej dziewczynki. Mam nadzieję, że zdążyłaś zapoznać się z aktami…
Mila nie zwróciła uwagi na zarozumiały ton głosu koleżanki, ponieważ te słowa przypomniały jej noc, którą spędziła nad tą teczką. Zdjęcia zakopanych rąk. Zwięzłe dane medyczno-prawne dotyczące wieku ofiar i kolejności, w jakiej umarły.
– Co się stało w tamtym lesie? – zapytała.
– To największe śledztwo ostatnich czasów! – wykrzyknął Boris, podniecony jak młody chłopak. – Nigdy nie widziano czegoś takiego. Moim zdaniem kupa ważniaków będzie musiała się tłumaczyć. Dlatego Roche stara się trzymać karty przy orderach.
Prostacki żargon Borisa irytował Sarah, a prawdę mówiąc, także i Milę. Nie znała jeszcze szefa, ale wiedziała już, że jego ludzie nie darzą go szacunkiem. Z pewnością Boris jest bardziej bezpośredni, ale jeśli pozwala sobie na taką swobodę w obecności Rosy, świadczy to o tym, że ona się z nim zgadza, choć nie daje tego po sobie poznać. Niedobrze, pomyślała Mila. Postanowiła, że niezależnie od uwag, jakie usłyszy, sama oceni Roche’a i jego metody śledcze.
Rosa powtórzyła pytanie i dopiero teraz Mila zorientowała się, że jest skierowane do niej.
– To twoja krew?
Sarah Rosa odwróciła się i wskazywała coś na podłodze. Mila spojrzała na swoje udo. Spodnie były poplamione krwią, rana musiała znowu się otworzyć. Przykryła ją dłonią i poczuła potrzebę usprawiedliwienia się:
– Upadłam podczas joggingu.
– No to zadbaj, żeby się zabliźniła. Lepiej, żeby twoja krew nie zmieszała się z jakąś próbką dowodową.
Mila poczuła zakłopotanie, słysząc tę uwagę, także dlatego, że Boris wciąż przyglądał jej się we wstecznym lusterku. Miała nadzieję, że sprawa na tym się zakończy, ale Rosa postanowiła kontynuować swoją małą lekcję:
– Pewnego razu nowicjusz, który miał pilnować miejsca zbrodni na tle seksualnym, poszedł się odlać do łazienki ofiary. Przez sześć miesięcy ścigaliśmy ducha, uważając, że morderca zapomniał może spuścić wodę.
Boris roześmiał się na to wspomnienie, natomiast Mila próbowała zmienić temat:
– Dlaczego wezwaliście właśnie mnie? Nie wystarczyło rzucić okiem na zawiadomienia o zaginięciach z ostatniego miesiąca, żeby dotrzeć do tej dziewczynki?
– Nas o to nie pytaj… – odparła Rosa kłótliwym tonem.
Brzydka sprawa, pomyślała Mila. To aż nazbyt oczywiste, że wezwano ją właśnie dlatego. Roche chce powierzyć poszukiwanie komuś spoza zespołu, kto nie jest zbytnio z nim związany, żeby obarczyć go potem odpowiedzialnością, w razie gdyby szóste zwłoki pozostały bezimienne.
Debby. Anneke. Sabine. Melissa. Caroline.
– A rodziny tych pięciu? – chciała wiedzieć.
– Przychodzą na komendę, na badanie DNA.
Mila pomyślała o nieszczęsnych rodzicach, zmuszonych poddawać się badaniom, żeby mieć pewność, że ich pociechy zostały barbarzyńsko zamordowane i pokrojone na kawałki. Ich życie miało się szybko zmienić, i to na zawsze.
– A co wiadomo o tym potworze? – zapytała, starając się odpędzić te myśli.
– My nie nazywamy go potworem – zwrócił jej uwagę Boris. – W ten sposób odbiera mu się osobowość. – Mówiąc to, wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Rosą. – Doktor Gavila tego nie lubi.
– Doktor Gavila?
– Poznasz go.
Mila poczuła się jeszcze bardziej skrępowana. To jasne, że jej niewielka wiedza o śledztwie stawia ją w niekorzystnym położeniu względem kolegów, którzy z tego powodu mogą obrać ją sobie za przedmiot żartów. Ale i tym razem nie powiedziała nic na swoją obronę.
Natomiast Rosa nie miała zamiaru zostawić jej w spokoju i odezwała się pobłażliwym tonem:
– Widzisz, kochana, nie dziw się, że nie możesz pojąć, o co chodzi. Z pewnością dobrze wykonujesz swoją pracę, ale tu sprawy wyglądają inaczej, ponieważ seryjne zbrodnie rządzą się innymi prawami. I to odnosi się również do ofiar. Nie zrobiły nic, żeby nimi zostać. Przeważnie ich jedyną winą było to, że znalazły się w nieodpowiedniej chwili w nieodpowiednim miejscu. Albo że włożyły coś w takim, a nie innym kolorze, wychodząc z domu. Lub też, jak w naszym przypadku, winne są tego, że są rasy białej i liczą od dziewięciu do trzynastu lat… Nie gniewaj się, ale nie możesz wiedzieć tych rzeczy. Nie bierz tego do siebie.
Jakby to była prawda, pomyślała Mila. Od pierwszej chwili Rosa robi z każdego tematu problem osobisty.
– Należę do ludzi, którzy szybko się uczą – odcięła się.
Rosa odwróciła się i obrzuciła ją surowym spojrzeniem.
– Masz dzieci?
Przez chwilę Mila była zdezorientowana.
– Nie. Dlaczego pytasz? Co to ma do rzeczy?
– Bo gdy odnajdziesz rodziców szóstej dziewczynki, będziesz musiała im wyjaśnić, dlaczego ich prześliczna córka została potraktowana w taki sposób. Ale nie będziesz nic o nich wiedziała, o tym, jak się poświęcali, żeby mogła rosnąć i się uczyć, o nieprzespanych nocach, kiedy leżała w gorączce, o odkładaniu pieniędzy, żeby umożliwić jej studia i zapewnić przyszłość, o godzinach spędzonych z nią na zabawie albo odrabianiu lekcji. – W głosie Rosy słychać było coraz większą irytację. – Nie będziesz nawet wiedziała, dlaczego trzy z tych dziewczynek miały polakierowane paznokcie, skąd jedna z nich miała bliznę na kolanie, bo mając pięć lat, być może spadła z roweru, ani tego, że wszystkie były małe i śliczne i miewały sny i marzenia tego niewinnego wieku, który został im na zawsze odebrany! Nie wiesz tych rzeczy, ponieważ nigdy nie byłaś matką.
– Hollie – rzuciła sucho Mila.
– Słucham? – Sarah Rosa popatrzyła na nią ostro, nie rozumiejąc.
– Lakier marki Hollie. Taki błyszczący, z proszku koralowego. Ten gadżet rozprowadzano miesiąc temu razem z czasopismem dla nastolatków. Dlatego miały go aż trzy, bo cieszył się dużym powodzeniem… Poza tym jedna z ofiar nosiła bransoletkę szczęścia.
– Nie znaleźliśmy żadnej bransoletki – powiedział Boris, który z zainteresowaniem przysłuchiwał się rozmowie.
Mila wyjęła z teczki fotografię.
– Ta z numerem dwa, Anneke. Jej skóra w pobliżu nadgarstka jest jaśniejsza. Znak, że coś nosiła.