Zaklinacz. Donato Carrisi

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zaklinacz - Donato Carrisi страница 18

Zaklinacz - Donato Carrisi Mila Vasquez

Скачать книгу

ilustracjami.

      Debby. Anneke. Sabine. Melissa. Caroline.

      – Przyjrzyj się im – powiedział Goran Gavila, stojący za jej plecami. – Co widzisz?

      Upokorzył ją w obecności innych, a teraz zwraca się do niej per „ty”?

      Przez dłuższą chwilę Mila przypatrywała się ludziom za szybą.

      – Widzę ich cierpienie.

      – Przypatrz się lepiej. Jest nie tylko ono.

      – Widzę te martwe dziewczynki, chociaż ich tam nie ma. Ich twarze są sumą twarzy rodziców. Dlatego mogę zobaczyć ofiary.

      – Natomiast ja widzę pięć różnych rodzin. O różnej pozycji społecznej, o zróżnicowanych dochodach i poziomie życia. Widzę małżonków, którzy z wielu powodów mają tylko jedno dziecko. Widzę kobiety grubo po czterdziestce, biologicznie pozbawione nadziei na nową ciążę… To widzę. – Goran odwrócił się w jej stronę. – To oni są jego prawdziwymi ofiarami. Przyglądał im się, ich wybrał. Tylko jedna córka. Chciał odebrać im wszelką nadzieję na przezwyciężenie żałoby, na próbę zapomnienia o stracie. Będą musieli pamiętać o tym, co im zrobił, do końca swoich dni. Powiększył ich ból, zabierając przyszłość. Pozbawił ich możliwości przeniesienia pamięci o sobie na przyszłe lata, przeżycia własnej śmierci… I cieszył się tym. To nagroda za jego sadyzm, źródło jego rozkoszy.

      Mila odwróciła wzrok. Kryminolog ma rację: istnieje pewna symetria w złu, które zostało wyrządzone tym osobom.

      – Realizował jakiś plan – dodał Goran, wprowadzając poprawkę do jej rozważań.

      Mila znowu pomyślała o dziewczynce numer sześć. Ona nie ma nikogo, kto by po niej zapłakał. Należą jej się te łzy, jak wszystkim pozostałym. Cierpienie spełnia pewne zadanie: służy odbudowaniu związków między sprawami ludzi żywych i ludzi umarłych. Jest językiem, który zastępuje słowa. Który zmienia rozumienie tego problemu. To właśnie robią rodzice po drugiej stronie szyby. Poprzez cierpienie odbudowują odrobinę egzystencji, której już nie ma. Splatając ze sobą kruche wspomnienia, wiążąc jasne nici tego, co było, z teraźniejszością.

      Mila zmusiła się i przekroczyła próg. Spojrzenia rodziców natychmiast skierowały się na nią i zapadła cisza.

      Podeszła do matki Debby Gordon, siedzącej obok męża, który trzymał rękę na jej ramieniu. Jej kroki dudniły złowrogo, gdy przechodziła przed innymi.

      – Państwo Gordon, chciałabym chwilę z państwem porozmawiać…

      Mila wskazała im drogę, a potem odsunęła się, żeby mogli pójść przed nią do drugiej małej sali, gdzie stały automaty z kawą i kanapkami, wytarta sofa pod ścianą, stół z niebieskimi plastikowymi krzesłami i kosz na śmieci pełen plastikowych butelek.

      Mila wskazała państwu Gordon miejsca na kanapie, a sama usiadła na krześle. Założyła nogę na nogę, czując lekkie ukłucie bólu w zranionym udzie. Nie był już tak silny, rana się goiła.

      Zebrała całą odwagę i zaczęła od przedstawienia się. Poświęciła kilka słów śledztwu, nie dodając żadnych szczegółów do tego, co oni już wiedzieli. Chciała, żeby poczuli się swobodnie, zanim zada właściwe pytania.

      Państwo Gordon ani na chwilę nie oderwali od niej wzroku, jakby to ona mogła w jakiś sposób uwolnić ich od tego koszmaru. Mąż i żona byli przystojni, mieli wyrafinowane maniery. Oboje adwokaci. Z tych, którym płaci się za godzinę. Mila wyobrażała ich sobie w pięknie urządzonym domu, w otoczeniu starannie dobranych przyjaciół, wiodących przyjemne życie. Mogli pozwolić sobie na umieszczenie jedynej córki w prestiżowej prywatnej szkole. Mila nie miała wątpliwości, że są rekinami w swoim zawodzie. Ludźmi, którzy wiedzą, jak postępować w najbardziej krytycznych sytuacjach, przyzwyczajonymi do zagłębiania zębów w przeciwniku i nigdy niezniechęcającymi się przeciwnościami. Ale teraz oboje wyglądają na nieprzygotowanych do stawienia czoła takiej tragedii.

      Zakończywszy omawianie śledztwa, przeszła do istoty sprawy:

      – Państwo Gordon, czy wiecie może państwo, że Debby nawiązała bliską przyjaźń z rówieśnicą spoza college’u?

      Małżonkowie spojrzeli po sobie, jakby przed udzieleniem odpowiedzi starali się dociec, dlaczego to pytanie zostało zadane.

      – Nic nam o tym nie wiadomo – odparł ojciec Debby.

      Mila nie mogła jednak zadowolić się tą zwięzłą odpowiedzią.

      – Czy jesteście pewni, że Debby nigdy nie wspominała przez telefon o dziewczynce, która nie była jej koleżanką ze szkoły?

      Podczas gdy pani Gordon próbowała to sobie przypomnieć, uwagę Mili przyciągnęła jej sylwetka: płaski brzuch, rozwinięte mięśnie nóg. Natychmiast zrozumiała, że decyzja o posiadaniu tylko jednego dziecka została dobrze przemyślana. Ta kobieta nie chciała pogorszyć swojego wyglądu kolejną ciążą. A teraz już na to za późno, bo jej wiek, prawie pięćdziesiątka, nie pozwoliłby na urodzenie dziecka. Goran miał rację: Albert wybrał ich nieprzypadkowo…

      – Nie… Ale ostatnio, gdy rozmawiałam z nią przez telefon, wydawała się bardziej pogodna – powiedziała kobieta.

      – Domyślam się, że prosiła was, żebyście pozwolili jej wrócić do domu…

      Dotknęła bolesnego miejsca, ale nie mogła tego uniknąć, jeśli chciała dotrzeć do prawdy. Ojciec Debby przyznał tonem, w którym pobrzmiewało poczucie winy:

      – To prawda, czuła się tam obco, mówiła, że tęskni za nami i brakuje jej Stinga… – Mila spojrzała na niego zdziwiona, więc wyjaśnił: – To jej pies… Debby chciała wrócić do domu, do swojej dawnej szkoły. Ale, prawdę mówiąc, nigdy nie powiedziała tego wprost. Być może bała się, że sprawi nam zawód, jednak… To było słychać w jej głosie.

      Mila wiedziała, jak potoczą się sprawy: ci rodzice już zawsze będą sobie wyrzucali, że nie wsłuchali się w głos serca córki, która błagała, żeby pozwolili jej wrócić. Ale Gordonowie postawili na pierwszym planie ambicję, tak jakby można ją było przekazywać genetycznie. Gdyby dobrze się przyjrzeć, w ich zachowaniu nie było żadnego błędu. Chcieli jak najlepiej dla swojej jedynej córki. W gruncie rzeczy zachowali się po prostu jak rodzice. I gdyby sprawy potoczyły się inaczej, być może pewnego dnia Debby byłaby im nawet za to wdzięczna. Ale na nieszczęście dla nich ten dzień nie miał nigdy nadejść.

      – Przykro mi, że nalegam, wyobrażam sobie, jakie to bolesne, ale muszę poprosić państwa o przypomnienie sobie rozmów z Debby. Jej wymykanie się poza college może okazać się bardzo ważne dla śledztwa. Przemyślcie to państwo, proszę, i gdyby coś przyszło wam do głowy…

      Oboje obiecali, że postarają się to zrobić. W tym momencie Mila zauważyła jakąś postać, która zarysowała się w szybie drzwi. Była to Sarah Rosa starająca się przyciągnąć jej uwagę. Mila przeprosiła Gordonów i wyszła. Gdy stanęły twarzą w twarz na korytarzu, Sarah powiedziała:

      – Szykuj się, musimy jechać.

Скачать книгу