Kurier z Teheranu. Wojciech Dutka

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kurier z Teheranu - Wojciech Dutka страница 12

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Kurier z Teheranu - Wojciech Dutka

Скачать книгу

normalna, w przeciwieństwie do ciebie. Na dziś poproszę sto złotych albo, jak mi Bóg miły, pójdę na policję.

      Czechowicz zrozumiał, że to jest szantaż.

      – I co pani powie policji? Czy sądzi pani, że oni dziś nie mają innych spraw na głowie? Wybuchła wojna.

      – Wiem, złociutki, że wojna na nas przyszła – powiedziała Kozubek. – To przez takich jak ty Bóg nas karze. Warszawa od dawna jest siedliskiem rozpusty. Ale ja do tego ręki nie przyłożę. Jak mi dasz na dziś sto złotych, dam ci spokój na jakiś czas. Do roboty byś się wziął! – dorzuciła. – W radiu podali, że rowy przeciwczołgowe trzeba kopać.

      – To niech pani kopie – odparł spokojnie Czechowicz, który miał już dość jej bezczelności. – A teraz proszę stąd wyjść.

      Kobieta zaniemówiła. Nie tego się spodziewała.

      – Natychmiast – dodał Czechowicz. – A na policję radzę iść zaraz, bo nie dostanie pani ode mnie ani grosza.

      Baba wyszła, jakby robiła mu łaskę, że opuszcza jego mieszkanie. Józef odetchnął z ulgą. Wyczerpywały go takie konfrontacje.

      Czechowicz zajmował w suterenie na Narbutta dwa pokoiki z przepierzeniem, gdzie miał malutką kuchnię. W mieszkaniu zawalonym książkami, szkicami warszawskich ulic, biednych zaułków, które tak lubił rysować, i szkiców chłopaków, którzy mu się podobali, znajdowała się też duża amerykanka, na której usiadł po wyjściu kobiety. Już raz to przeżył – kiedy został zwolniony ze Związku Nauczycielstwa Polskiego. Teraz siedział na kanapie i czuł, jak serce podchodzi mu do gardła. Upokorzenie to jedno, do tego można przywyknąć. Ale zawsze w takich sytuacjach przychodził lęk tak straszny i tak dojmujący jak nieproszony gość w środku nieprzespanej nocy. Czechowicz zauważył, że drżały mu ręce jak wtedy, gdy w wieku piętnastu lat został przez ojca nakryty na świntuszeniu pod kołdrą. Ojciec był brutalnym i nieczułym zwierzęciem. W duszy Czechowicza zapisał się jako nigdy niezagojona i wiecznie gnijąca rana. Ten brak czułości w rodzinnym domu sprawił, że poeta wciąż szukał miłości i nie mógł jej znaleźć.

      Siedział na kanapie może pół godziny, a może więcej. Potem przyszła fala strachu, która nakazała mu działać, uczynić wszystko, byle tylko nikt się nie dowiedział o schadzkach w suterenie. Czechowicz poszedł do Kozubek, ale jej nie zastał. Zrozumiał, że musiała iść na donos. Gdzie to babsko mogło pójść? Z ulicy Narbutta niedaleko było do dużego posterunku policji obok aresztu śledczego na Rakowieckiej. Nie zastanawiając się, ruszył w tym kierunku. Gdy był na ulicy, znów zawyły syreny, długo i przeciągle, wywołując u przechodniów atak paniki. Ludzie uciekali na wszystkie strony. Czechowicz wmieszał się w tłum i skrył się w jakiejś piwnicy. Słyszał wyraźnie dwa wybuchy – bomby musiały spaść w bezpośredniej okolicy.

       *

      Był to drugi poranny nalot na Warszawę, nad którą pojawiło się sześćdziesiąt dornierów w asyście trzydziestu myśliwców Messerschmitt Bf-109. I tym razem, tak jak we wczesnych godzinach rannych, warszawska brygada pościgowa wzbiła się w powietrze, ale oprócz zestrzelenia trzech dornierów i rozproszeniu niemieckiej formacji Polacy stracili dwa myśliwce PZL P-11C.

      Po godzinie ludzie zgromadzeni w piwnicy usłyszeli krzyki i harmider dobiegające z ulicy. Zrobiło się duszno, a powietrze przesycone było zapachem starego brudu, potu i krwi.

      Czechowicz wyszedł wraz z innymi na zewnątrz. Wciągał w płuca powietrze, ale zauważył, że na Rakowieckiej coś się stało. Poszedł tam wraz z gapiami. Na ulicy ziała wielka dziura, a obok niej leżał wykolejony tramwaj. Wokół było pełno szkła, roztrzaskanego poszycia, drewnianych kawałków ławek, ziemi, asfaltu i ludzkiej krwi. Jej struga wypływała spod ciała sześćdziesięcioletniej kobiety, którą zabił wybuch bomby. Czechowicz poznał natychmiast swoją dręczycielkę i zrobiło mu się jej żal. Zginęła, idąc z donosem na niego. Jej twarz wyrażała zdziwienie, a w miejscu jej zwalistego biustu ziała ciemnoczerwona dziura. Spod ciała strumień krwi wypływał na ulicę. Czechowicz zdziwił się, że w człowieku może być jej aż tyle.

      – Ludzie, rozejść się! – ponaglał policjant. – Musimy przywrócić ruch na ulicy.

      Czechowicz się oddalił.

       *

      Dopiero w popołudniowych wydaniach gazety, między innymi „Kuriera Codziennego”, napisano o bandyckiej napaści Niemiec na Polskę. Ale Mokrzycki zdawał sobie sprawę, że gazety pisać będą ku pokrzepieniu serc, a nie ku prawdzie. Trzeciego września Francja i Anglia wypowiedziały wojnę Niemcom, co wynikało z obustronnych traktatów, które Polska z nimi podpisała. W okolicach ambasad brytyjskiej i francuskiej zebrały się tłumy wiwatujące na cześć sojuszników. Mokrzycki jednak wiedział swoje. Gdy Monika zadzwoniła z majątku na Lubelszczyźnie, bardzo przejęta wiadomościami o tym, że Anglia i Francja przystąpiły do wojny, szybko ostudził jej dobry nastrój.

      – Chciałbym, żebyś miała rację, ale wątpię, czy to zmieni nasze położenie.

      – Ależ co ty mówisz, kochanie! – obruszyła się Monika. Pesymizm męża nie odpowiadał jej wyobrażeniom o prowadzeniu wojny. – Papa jest zdania, że teraz flota brytyjska wpłynie na Bałtyk, a Francuzi pomaszerują na Berlin. Papa jest pewny, że do Bożego Narodzenia będzie po wojnie. Kiedy do nas przyjedziesz?

      – Przecież wiesz, że mam obowiązki. Jestem oficerem Wojska Polskiego.

      – No tak, przepraszam, kochanie – powiedziała Monika. – Ale tak bardzo chcę, żebyś był tutaj z nami.

      – To niemożliwe. Wkrótce opuszczę Warszawę. Klucze oddam sąsiadom, gdybyście chcieli wrócić, ty albo rodzice. Ale powrót teraz to nie jest najlepszy pomysł. Warszawa jest codziennie bombardowana. Dziś jest trzeci września i mieliśmy już trzeci nalot, a jeszcze noc przed nami. Piloci z brygady pościgowej są od trzech dni bez snu, Niemcy mają ogromną przewagę.

      – Zasmuca mnie to, co mówisz – powiedziała przejęta Monika.

      Mokrzycki zdał sobie sprawę, że być może długo nie zobaczy ani nie usłyszy żony. Chciał jej wynagrodzić to, że przez ostatnie lata nie był dobrym mężem.

      – Proszę, Moniko, kochanie, wysłuchaj mnie teraz – powiedział z naciskiem. – Pod żadnym pozorem nie wracajcie do Warszawy. Myślę, że będzie tylko gorzej. Wieś wydaje mi się teraz najbezpieczniejsza. Chodzi mi o naszego syna, o ciebie i rodziców. Zakazuję wam wracać do miasta.

      – Zrobię, jak każesz – powiedziała wzruszona Monika, gdy usłyszała, że Antoni powiedział o „ich” dziecku, choć przecież nie był ojcem Jasia.

      – Do widzenia – powiedział Mokrzycki. – Proszę, wybacz mi, że nie byłem dla ciebie takim mężem, jakiego pragnęłaś.

      – Wszystko już zapomniałam – odparła Monika.

      Znów zawyły syreny. Był już wieczór i tym razem Mokrzycki usłyszał szum silników zbliżającej się dużej nocnej formacji niemieckich bombowców. Artyleria przeciwlotnicza w Warszawie, wyposażona w doskonałe francuskie działa Bofors, otworzyła ogień, a w niebo skierowano reflektory o dużej mocy. Wybuchy przerwały połączenie. Mokrzycki zdał sobie sprawę, że to najpotężniejszy

Скачать книгу