Kurier z Teheranu. Wojciech Dutka
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kurier z Teheranu - Wojciech Dutka страница 16
– Szczury uciekają z okrętu, gdy ten tonie. Ja nie będę uciekał – powiedział do swoich ludzi. Było jasne, że z powodu niemieckiej ofensywy władze wojskowe nie zabawią długo w mieście. Mokrzycki nie wiedział, czy Niemcy przeprawili się przez Wisłę, by kontynuować natarcie na jej prawym brzegu. W chaosie tego dnia Mokrzycki nie mógł znaleźć kwatery dla siebie i swoich ludzi. Poszedł prosto do generała Piskora. Był to mężczyzna w wieku około pięćdziesięciu lat, doświadczony wojskowy w eleganckim mundurze i z nieodzownym wąsikiem. Mokrzycki przedstawił mu lakonicznie powody, dla których chce prosić o pomoc w dalszym wykonaniu misji. Dokumenty podpisane przez naczelnego wodza oraz ministra Becka zrobiły należyte wrażenie.
– Dam panu resztę benzyny. Większość jej zapasów zabrał rząd, gdy wyjeżdżał stąd dwa dni temu. Czy te materiały, które pan wiezie, są naprawdę tak ważne?
– Nie mogę nic o nich powiedzieć, panie generale – odparł Mokrzycki.
– To dokumenty Dwójki? – domyślił się generał. – Nie będę więc pytał, po co i dlaczego. Powiem szczerze. Wolałbym, żeby pan został u mnie. Przyda mi się każdy oficer i każdy żołnierz. Zamierzam wycofać się w stronę Lwowa, żeby dalej walczyć.
– Mam rozkazy, panie generale. – Mokrzycki poczuł zaufanie do tego generała, ale był ściśle związany swoimi instrukcjami.
Generał dał znak, że może odejść. Hrabia musiał wymusić na wojskowym kwatermistrzostwie w Lublinie wydanie mu stu litrów paliwa z dodatkowego przydziału, który podpisał generał Piskor. Wtedy dowiedział się też, jakie straty poniosło miasto.
Bomby w sposób szczególny pokiereszowały centrum, ulicę Okopową, Chopina oraz Krakowskie Przedmieście. Mokrzycki dobrze znał miasto, wszak pod Lublinem znajdował się jego majątek. Bywał tutaj w Teatrze imienia Juliusza Osterwy. Dotknęło go nieokreślone uczucie niepokoju, gdy pomyślał o Czechowiczu, którego zostawił, jak dobrze pamiętał, na pół godziny przed bombardowaniem na ulicy Lipowej. Kazał dać swoim ludziom jeść, choć z powodu zniszczenia kuchni wydano im tylko suchy prowiant.
Sam poszedł na miasto. Straż pożarna dogaszała te budynki, które się zapaliły, ale widok wciąż był straszliwy. Po ponad godzinie Mokrzycki doszedł w okolice placu Unii Lubelskiej. Zagadnął jakiegoś przechodnia:
– Co się stało? Skąd to zbiorowisko?
Wskazał ręką na zniszczoną kamienicę, spod której wciąż dymiło.
– Panie oficerze, żywych pod gruzami znaleźli. Ratują ich.
Mokrzycki przyspieszył kroku. Na widok munduru ludzie się rozstąpili. Wreszcie jego oczom ukazał się przerażający widok. Spod gruzów wyciągnięto trzech żywych ludzi, którzy uratowali się tylko dlatego, że w chwili wybuchu znaleźli się pod ścianą nośną, która nie zawaliła się na nich. Cali byli zakrwawieni, brudni, pokryci pyłem. Jeden z nich mamrotał coś o poecie, który podobno był wciąż pod gruzami. Ludzie, w tym kilku policjantów oraz przygodna młodzież, zaczęli odgruzowywać miejsce, w którym miał przebywać ów człowiek. Mokrzycki patrzył na to jak zahipnotyzowany. Nie mógł mówić. Znów doświadczył tego samego uczucia jak wtedy, gdy dowiedział się, że w Granadzie rozstrzelano Federica Garcíę Lorcę. Po godzinie pracy natrafiono na ciało, a właściwie ludzki strzęp, bezkształtną masę ludzkiego mięsa, która jeszcze przed dwoma godzinami zwała się człowiekiem myślącym, homo sapiens.
Mokrzycki podszedł bliżej.
– Ja go znałem – powiedział.
Jakiś harcerz znalazł w połach marynarki słownik niemiecko-polski z adnotacją „Własność Józefa Czechowicza”. Wszyscy popatrzyli na przystojnego podporucznika, który powiedział, że go znał. Mokrzycki nie był jednak w stanie rozpoznać zwłok poety, którego przywiózł do Lublina tego ranka. Ciało nie miało już twarzy. Hrabia odwrócił wzrok.
Postanowiono, że wszystkie osoby zabite na ulicy Krakowskie Przedmieście zostaną pochowane w zbiorowej mogile na ulicy Lipowej.
Tak jak Lorca, Czechowicz miał nie mieć swojego grobu.
*
Mokrzycki tego dnia wrócił do koszar zupełnie rozbity. Powiedział do swoich ludzi:
– Czechowicz nie żyje. Zginął w bombardowaniu miasta.
Postanowił, że pojadą dwadzieścia pięć kilometrów na południowy wschód, do jego majątku, gdzie przebywali jego żona i teściowie. I tak w Lublinie nie miał już czego szukać. Miasto stało się swoją własną golgotą.
Mokrzycki odnalazł w swoich rzeczach ostatni tomik poezji Czechowicza, wydany w czerwcu, dwa miesiące przed wybuchem wojny. Czytał go w Warszawie z końcem sierpnia. Uznał wówczas jego poezję za bardzo wymagającą, pełną wieloznaczności, ukrytych znaków i profetyzmu.
Po chwili znalazł wiersz Żal i przeczytawszy go, zapłakał.
rozmnożony cudownie na wszystkich nas
będę strzelał do siebie i marł wielokrotnie
ja gdym z pługiem do bruzdy przywarł
ja przy foliałach jurysta
zakrztuszony wołaniem gaz
ja śpiąca pośród jaskrów
i dziecko w żywej pochodni
i bombą trafiony w stallach
i powieszony podpalacz
ja czarny krzyżyk na listach[7].
*
MAJĄTEK MOKRZYCKIEGO POD LUBLINEM,
10 WRZEŚNIA 1939 ROKU
Do domu Mokrzyckiego samochód dojechał w nocy. Trasa na Zamość była zatarasowana przez uchodźców. Profesor Skirmunt stanął na werandzie z dubeltówką, będąc przekonanym, że o drugiej w nocy nie można spodziewać się nikogo o przyjaznych zamiarach. Profesorowa wpadła w histerię, krzycząc, że zostaną zamordowani we własnych łóżkach. Jak wielkie było ich zaskoczenie, gdy z auta wyszedł Antoni. Monika początkowo go nie poznała, ale kiedy hrabia wszedł w światło lampy palącej się na werandzie, spostrzegła, że to on, choć przybity, brudny i zrezygnowany.
– Chciałem się z tobą zobaczyć – powiedział do żony. Nie wspomniał o śmierci Czechowicza, ponieważ nie chciał, aby Monika znów snuła domysły o jego naturze otwartej również na mężczyzn.
Objęła go. Miała go znów dla siebie, zmęczonego, w mundurze, pośród wojennej zawiei, ale żywego. Choć słyszeli tutaj na wsi o bitwach, to byli przekonani, że wojna za chwilę się skończy. Anglia wyśle swą flotę na Bałtyk, a Francja rozpocznie zwycięski marsz na Berlin. Tyle mieli pytań. Jednak Mokrzycki był zbyt zmęczony, żeby odpowiadać na nie wszystkie.
– Musimy się porządnie wyspać i zjeść. Czeka mnie długa droga.