Kurier z Teheranu. Wojciech Dutka

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kurier z Teheranu - Wojciech Dutka страница 14

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Kurier z Teheranu - Wojciech Dutka

Скачать книгу

śpiewno-tanecznych występów, Szaffer mógł uznać, że do wybuchu wojny teatr przynosił zyski. I choć nie odnosił tak spektakularnych sukcesów jak teatr Elizium z ulicy Karowej, gdzie odbyła się światowa prapremiera Dybuka Szymona An-skiego, to jego scena, adresowana do mniej zamożnej klienteli żydowskiej, radziła sobie dobrze. Chaim i Golda, choć żyli raczej po świecku i dystansowali się od religijności żydowskiej, przerazili się, kiedy nalot niemiecki z 2 września zdewastował największy teatr żydowski w Warszawie – Teatr Nowości na Bielańskiej. Bomba przebiła strop budynku i eksplodowała wewnątrz, niszcząc wszystko. Golda zdała sobie wtedy sprawę, że Mokrzycki miał rację, mówiąc, że ta wojna będzie inna niż ostatnia, a i Niemcy są inni niż wtedy.

      – Uciekamy z Warszawy – powiedziała do męża, a ten nie zaprotestował.

      Zresztą Henryk/Chaim Szaffer znał Niemców dobrze. Połowa jego rodziny mieszkała w Austrii i Niemczech i choć narzekali na straszliwe prześladowania, mężczyzna nie przypuszczał, że Hitler odważy się na wypowiedzenie wojny.

      Spakowali najpotrzebniejsze rzeczy, w tym zapas ubrań i pieniądze, wsiedli do auta i wyruszyli w drogę. Najbliżsi krewni Szaffera mieszkali w Bydgoszczy. Z uwagi na zatarasowaną szosę z Warszawy na Bydgoszcz i Toruń drogę, która samochodem zajmowała około czterech godzin, oni przebyli w prawie dwa dni. Do miasta dotarli 4 września rano, kiedy ustały walki sprowokowane przez niemieckich dywersantów. Całe miasto huczało od plotek. Nikt nie wiedział nic pewnego. Zginęło ponad trzydziestu polskich żołnierzy. Zabito ponad stu dywersantów, uzbrojonych w niemieckie karabiny typu Mauser, broń ręczną i granaty.

      Krewni Szaffera mieszkali niedaleko rynku. Gwałtowne niemieckie natarcie idące na Warszawę sprawiło, że 5 września Golda i jej mąż na własne oczy mogli się przekonać, jak inni są Niemcy w tej nowej wojnie.

       *

      Mąż Goldy, Henryk Szaffer, wyszedł rankiem tego dnia w towarzystwie kuzyna do ciotki, której dom ucierpiał z powodu bombardowania. Mężczyźni chcieli mieszkającej samotnie kobiecie pomóc spakować pozostały dobytek i przenieść ją do ich domu, w okolice bydgoskiego rynku. Koło południa, kiedy mąż nie wracał, Golda się zaniepokoiła. Wyszła na ulicę, ale jakiś Polak, który przechodził obok, powiedział do niej:

      – Niech pani ucieka!

      Dopiero po chwili Golda zrozumiała. Na rynku pojawili się niemieccy żołnierze. Kobieta dość dobrze rozumiała niemiecki, gdyż doskonale mówiła w jidysz. Jednak coś ją powstrzymało przed tym, by podejść do nich i zapytać, co się dzieje. Niemcy rozmawiali ze sobą nerwowo. Widziała ich mundury w kolorze feldgrau i wyposażenie, pistolety maszynowe i karabiny Mauser. Co chwilę na rynek podjeżdżały kolejne pojazdy, samochody półciężarowe i transportery opancerzone. Golda cofnęła się do bramy kamienicy, gdzie znajdowało się mieszkanie rodziny jej męża. Instynkt podpowiadał jej, aby nie iść na rynek, gdzie przed kilkoma dniami spacerowały zakochane pary, przekupki przekomarzały się o towar, a kwiaciarki zachęcały, by kupić u nich bukiety polnych letnich kwiatów. Niemieccy żołnierze utworzyli długi szpaler z dwóch stron, który stanowił rodzaj przejścia. Coś miało się wydarzyć na tym rynku.

      Kobieta wróciła do mieszkania, którego okna wychodziły na plac. W środku byli córki i synowie kuzyna jej męża oraz jego żona. Wszyscy płakali.

      – Co się stało? – zapytała Golda.

      – Tata jest na rynku!

      Golda podeszła do okna. Widziała dokładnie, że znajdowała się tam grupa mężczyzn i chłopców wyprowadzonych z okolicznych domów oraz pewnie złapanych na ulicy. Jej serce zamarło. Na rynku był także jej mąż, Henryk Szaffer, dyrektor żydowskiego teatru z Warszawy. Niemcy kazali grupie mężczyzn ustawić się pod ścianą kamienicy. Na jednego Polaka przypadało dwóch Niemców, którzy stanęli w odległości dwudziestu metrów od schwytanych. Ktoś zaczął płakać, jakiś starszy człowiek ukląkł, przeczuwając pewnie, że to już koniec. Ludzie postawieni w sytuacji ekstremalnej wiedzą, że nadeszła ta chwila. Jednak tylko nielicznych stać na to, by popatrzeć śmierci w twarz z odwagą.

      Jeden z niemieckich oficerów wydał komendę. Żołnierze odbezpieczyli broń. Na drugą komendę wycelowali. Padło naraz czterdzieści strzałów, linia niemieckich żołnierzy z karabinami plunęła ogniem. Polacy padli martwi, a kto się jeszcze ruszał, tego dobijał niemiecki oficer z broni krótkiej strzałem w głowę.

      Nikt z rodzin ofiar nie mógł podejść po swoich bliskich. Dopiero w nocy przyjechały ciężarówki, na które polscy jeńcy wzięci do niewoli pod Bydgoszczą wrzucali ciała. Piątego września Niemcy zabili w Bydgoszczy kilkuset Polaków, a masakry miały miejsce w całym mieście. Tamtejsi Niemcy, obywatele Rzeczypospolitej, nierzadko denuncjowali polskich urzędników, nauczycieli, lekarzy i policjantów, których zabijano jeszcze kilka dni później. Golda zdała sobie sprawę, że wpadła w pułapkę. Nie wiedziała, jak długo przyjdzie jej tu tkwić.

      Teraz nie zostało im już nic, tylko być razem i płakać razem. Dwaj kuzyni, w tym mąż Goldy, zginęli. Jednak upiorne przedstawienie niemieckie miało trwać dalej. Był to najprawdziwszy teatr niemieckiego terroru. Na miejsce rozstrzelanych pognano następnych dwudziestu mężczyzn i zamordowano ich w taki sam sposób. Potem kolejnych dwudziestu i kolejnych. Po godzinie na rynku leżało ponad dwieście ciał zastrzelonych ludzi, spod których wypływała rzeka krwi. To była niemiecka zemsta w Bydgoszczy.

      ROZDZIAŁ V

      Trafiony bombą w stallach

      LUBLIN, 9 WRZEŚNIA 1939 ROKU

      Mokrzycki w najgorszych snach nie przypuszczał, że podróż do Lublina będzie tak długa i tak trudna. Szosa była zatarasowana tysiącami uchodźców, którzy uciekali z bombardowanej Warszawy. Gdy okazało się, że rząd i prezydent RP opuszczają stolicę, wojsko pilnowało, aby droga dla najważniejszych osobistości państwa polskiego była otwarta. Wszyscy inni musieli się dostosować. Mokrzycki stracił cały dzień 7 września, czekając, aż rząd przejedzie.

      – Uciekają jak szczury z tonącego okrętu – powiedział do Czechowicza.

      – Bardzo mnie to boli – odparł szczerze i prosto poeta, który identyfikował się politycznie z obozem sanacji. Opublikował swego czasu nawet wiersz pod tytułem Piłsudski, czego oczywiście Mokrzycki, jako państwowiec, nie miał mu za złe.

      Droga posłużyła obu mężczyznom do poznania się i wymiany poglądów na kulturę dwudziestolecia, sztukę i muzykę. Czechowicz był niesłychanie oczytany i interesował się nie tylko literaturą, ale i fotografią. Opowiadał, że w swojej suterenie na Narbutta zostawił pokaźną kolekcję fotografii, szkiców i książek.

      – Przecież do nich wrócę. Kiedy będzie można z powrotem zjechać do Warszawy?

      – Nie mam pojęcia – odparł zgodnie z prawdą Mokrzycki.

      Na postoju, podczas oczekiwania na kolumny rządowe, jeszcze przed mostem na Wiśle, udało się sierżantowi Wilkowi złapać w aucie radio z Warszawy. Polskie Radio doniosło, że 7 września Niemcy podeszli pod miasto, ale nie było codziennego komunikatu o Westerplatte. Mokrzycki wywnioskował, że składnica wojskowa w Gdańsku musiała się poddać. Wiadomość ta zepsuła im poranek.

      Zbliżał się czas pożegnania z Czechowiczem

Скачать книгу