Do przerwy 0:1. Adam Bahdaj

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Do przerwy 0:1 - Adam Bahdaj страница 2

Do przerwy 0:1 - Adam Bahdaj Klub łowców przygód

Скачать книгу

      Mandżaro przechylił się przez poręcz.

      – Pamiętaj, Paragon, o czwartej na naszym boisku!

      2

      Cała sztuka zbierania pustych flaszek polegała na tym, żeby dobrze znać miejsca, w których można było je znaleźć. W tej dziedzinie Maniuś miał niemałe doświadczenie. Kiedy wyszedł z Gołębnika, od razu skierował się ku wielkiemu placowi budowy, gdzie wznoszono nowe bloki mieszkalne. Okrążył wysoki, zbity z odpadków desek płot, ominął wielkie doły z wapnem, zbliżył się do baraków, z których dolatywało senne stukanie biurowych maszyn. Wiedziony nieomylnym instynktem, odnalazł miejsce, gdzie wczoraj po fajerancie murarze wypróżniali butelki. Był to zaciszny kątek między dwoma barakami, osłonięty nisko spadającym dachem, który ochraniał zarówno od deszczu, jak i gorących promieni słonecznych. Chłopiec nie omylił się. Pod ścianą na podmurówce z cegieł stało pięć pustych butelek po „czystej”, ułożonych według wzrostu: na czele litrówka, potem półlitrówka, a na końcu trzy ćwiartki – szeregowe tego małego oddziału. Widać było, że ułożyła je fachowa ręka, że konsumentów ze zbieraczami łączyła jakaś nieumowna solidarność. Wszystkie butelki były calutkie i czyste. Nie trzeba było ich myć.

      Maniuś gwizdnął, wyrażając w ten sposób swe zadowolenie i podziw dla poczucia porządku i ładu. Będzie „piątak” – pomyślał. – Bez pomocy ciotuni też można żyć na świecie, zwłaszcza na Woli.

      Zabrał flaszki, wrócił na Górczewską, gdzie pod numerem 105 za wystawową szybą widniał duży napis: „Skup butelek”.

      – Paragon, ty znowu tutaj! – przywitała go ekspedientka. W głosie jej można było wyczuć sympatię dla chłopca. – Pięć buteleczek, pani szefowo. – Maniuś uśmiechnął się całą gębą i łobuzersko przymrużył oko. – Prosto od konsumentów. Widać, że cyrkulacja na sto dwa.

      – Czyste?

      – Jakbym śmiał przynieść brudne, pani szefowo? Bez zmrużenia oka można napełnić i nie stanie się krzywda zarządzeniom sanitarnym.

      Gdy z kasy otrzymał banknot pięciozłotowy, splunął nań, przybił dłonią.

      – Dobra jest, pani szefowo. Pani zawsze mi szczęście przynosi. Dobry na dziś początek. Odpływam, bo dalsze interesy na mnie czekają. Trzeba żyć…

      W jego przemówieniu tyle było dojrzałości i zarazem poczucia godności, że ekspedientka, patrząc na wyrostka, zadumała się na chwilę.

      Maniuś załatwiwszy sprawy urzędowe, zmienił ton. Przybliżył się, rozejrzał się, czy ktoś nie podsłuchuje, zaczął mówić poufnym szeptem:

      – Pani Kaziu, a ten brunet Zbyszek, no wie pani, znowu się o panią pytał. Gdyby pani potrzebowała jakiś liścik albo wiadomość, to ja chętnie służę. Dla pani to wszystko, panno Kaziu, tylko żeby mi pani nie kazała flaszek myć, bo tego nie lubię.

      Ekspedientka szybkimi ruchami poprawiała utlenione włosy.

      – A co pan Zbyszek?

      – No co? Pytał się o panią: jak zdrowie, jak szanowna familia i w ogóle w ten deseń.

      – I nic więcej?

      – Więcej? Więcej nie pamiętam, panno Kaziu. Ale jak będzie trzeba jakiś liścik lub inną korespondencję, to do usług. – Uniósł dłoń do daszka i posyłając pulchnej ekspedientce najweselszy na całej Woli uśmiech, zniknął w drzwiach.

      – Ach – westchnęła, patrząc w puste drzwi – jaki miły chłopak z tego Paragona!

      Maniuś tymczasem skierował się do baru mlecznego Pod Bitą Śmietanką. Obliczał w myśli, co będzie mógł zjeść za pięć złotych. Po chwili doszedł do wniosku, że zafunduje sobie dużą bułkę i kubek mleka, a resztę schowa na inne wydatki.

      Wychodząc z baru mlecznego czuł się tak, jak powinien czuć się chłopiec w jego wieku po spożyciu dobrego śniadania. Wsadził ręce w kieszenie i zagwizdał piosenkę, od której nie mógł się odczepić: „Nicolo, Nicolo, Nicolino…”.

      Szedł wesoły i beztroski. Mijał rzadkich o tej porze przechodniów, pozdrawiał znajomych.

      – Jak się masz, Paragon? – witali go z daleka.

      A on mrużył iskrzące się oczy i odpowiadał:

      – Dziękuję, nie najgorzej!

      – Jak się masz, Paragon? – zatrzymała go na rogu pani Wawrzynek, właścicielka wózka z owocami, kobieta w sile wieku, której obfite kształty rozsadzały obcisłą perkalową suknię.

      – Dzień dobry, pani szefowo! Jak interes idzie? Czy szanowne „klapsy” staniały? – witał dobrą znajomą, z którą łączyło go moc wspólnych spraw.

      – Cóż ty dzisiaj taki wesoły? – zapytała handlarka, odpędzając muchy z owoców.

      – Jak zwykle, pani szefowo. Cóż robić? Jak panią zobaczę, to mi się od razu humor poprawia. Fakt, nie lekrama. A może i dla mnie znajdzie się jakaś robota? Jabłuszka wyglancować albo czereśnie przebrać? Wpadłoby do kieszeni kilka „kapsli”.

      Pani Wawrzynek nie miała wprawdzie pilnej roboty dla przygodnego pomocnika, ale jak tu odmówić chłopcu, który przywitał ją z największą galanterią? Oj, co Wola, to Wola, ludzie tu grzeczni, dobrze ułożeni, chociaż zadziorni i nie dadzą sobie w kaszę dmuchać.

      – No, niby roboty żadnej nie ma – odrzekła z uśmiechem na lśniącej od potu twarzy – ale możesz czereśnie przebrać, bo niektóre już zepsute i klientela nosem kręci.

      Ha – myślał Maniuś, przebierając lepkie i broczące sokiem owoce – ciotunia nie zostawiła śniadania, ale człowiek inteligentny i uprzejmy z głodu nie umrze. Trzeba mieć tylko w głowie dobrze umeblowane i obrotny język w gębie…

      Czereśni nie było wiele. Część z nich zawędrowała do żołądka Maniusia, część na śmietnik, a część do kosza.

      – Aleś przebrał! – Pani Wawrzynek załamała ręce. – Połowy z tego nie zostało.

      – Trudno, pani szefowo – tłumaczył jej Maniuś. – Pani to znana firma, złego towaru klienteli nie podsunie. Legalna obsługa, nie tak jak w MHD, gdzie same zgniłki przyzwoitym ludziom za świeży, prosto z drzewa owoc sprzedają.

      Udobruchana pani Wawrzynek przytaknęła tylko, wyciągnęła z kasy dwa złote i wygładziwszy je w dłoniach, podała chłopcu.

      – A jak będziesz miał czas, to przyjdź znowu. U mnie zawsze robota się znajdzie.

      Maniuś dotknął palcami daszka kolarki.

      – Szanowanie, pani szefowo! Szanowanie najsolidniejszej firmie na Woli! Pomyślnych obrotów i strzeż Boże od mank!

      Odszedłszy na przyzwoitą odległość, wyjął z kieszeni dużą, rumianą gruszkę.

Скачать книгу