Do przerwy 0:1. Adam Bahdaj

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Do przerwy 0:1 - Adam Bahdaj страница 5

Do przerwy 0:1 - Adam Bahdaj Klub łowców przygód

Скачать книгу

      – O ziemię nim, Rysiek! O ziemię! – wołali chłopcy z Okopowej.

      – Nie daj się, Mandżaro! Nie daj się! Pokaż mu! – starał się ich przekrzyczeć mały Perełka.

      Pająk wycofał się przezornie ku wyrwie w murze, by w razie niebezpieczeństwa jak najszybciej umknąć na ulicę.

      Przeciwnicy szamotali się zaciekle. Czerwoni ze złości, spoceni, zziajani z wysiłku toczyli zaciętą walkę. Raz zdawało się, że mocny i muskularny Skumbria podetnie Mandżaro i zwali go na ziemię, to znowu, że zwinny i szybki Mandżaro jakimś nieoczekiwanym chwytem obezwładni swego rywala.

      – Nie baw się z nim! Zduś szczeniaka! – wołali coraz głośniej chłopcy z Okopowej.

      – Dobrze, Feluś! Wal go, bracie! – darł się Perełka. Ochrypł już zupełnie, a jego cieniutki głosik ledwo przebijał się przez chór rozkrzyczanych Bażantów. Pająk był coraz bliżej szczeliny w murze.

      Mandżaro szeroko rozstawił nogi. Zrobił gwałtowny krok do tyłu i w tej chwili ktoś niewidzialnym niemal ruchem podstawił mu nogę. Mandżaro zachwiał się. Skacząc na jednej nodze, chciał utrzymać równowagę, ale Skumbria nacisnął go silniej, uniósł do góry i przewalił całym ciałem. Runęli jak dwa podcięte drzewa. Skumbria zwalił się na przeciwnika, całym ciężarem przydusił go do ziemi. Mandżaro tracił z wolna siły. Bronił się jeszcze, ale widać było, że wnet ulegnie.

      W tej chwili za ciasnym pierścieniem widzów pojawiła się nowa postać. Był to tęgi mężczyzna w granatowym kombinezonie i kaszkiecie na siwiejącej głowie. Dysząc ciężko, biegł ku chłopcom i wołał z daleka:

      – A wy, łobuzy jedne, dość tego! Rozejść się, szczeniaki!

      Dopadłszy tarzających się na ziemi chłopców, złapał ich za karki i próbował rozdzielić. Nie przyszło mu to łatwo. Zacietrzewieni zapaśnicy spięli się ze sobą jak dwa rozwścieczone psy, trudno ich było rozdzielić. Niespodziewany przybysz musiał długo rozplątywać im ręce, zanim rozłączył ich i postawił na nogi.

      – To tak się bawicie, zakichańcy jedni? – huknął grubym, basowym głosem. – To tak gracie w piłkę nożną? To z was mają być sportowcy?

      Dopiero teraz wszyscy go poznali. Był to monter Łopotek, udzielny władca sąsiadującego z boiskiem cmentarzyska starych samochodów. Chłopcy widywali go często. Nieraz zza płotu przypatrywał się meczom i udzielał graczom fachowych i bezinteresownych wskazówek. Jego dobroduszna i zawsze uśmiechnięta twarz pałała teraz gniewem.

      – To tacy z was sportowcy! – powtórzył i jeszcze mocniej potrząsnął rozłączonymi zapaśnikami.

      – Bo… – wystękał z trudem Mandżaro – bo oni chcieli nam zająć boisko.

      – Może nie wolno? – ciskał się Rysiek Skumbria. – Przecież magistrat im tego nie przydzielił, jak mamę kocham, panie Łopotek!

      – O czwartej mieliśmy mieć trening, panie Łopotek! – zawołał Perełka, chcąc ratować honor i reputację swej drużyny.

      – Codziennie tu grają, a nam nie chcą pozwolić! – zawołał ktoś z tyłu.

      – Bo oni mają swoje boisko na Okopowej – bronił się Perełka.

      – Cicho! – Pan Łopotek tupnął nogą, po czym na jego szerokim obliczu pojawił się uśmiech. – I o co się tu czubić? – zapytał spokojnie. – Po co te awantury, po co zaraz brać się za łby? Nie możecie sobie uczciwie zagrać?

      – My mamy mecz dopiero w niedzielę – wyjaśnił Mandżaro, trąc podbite oko.

      – Mecz meczem – ciągnął pan Łopotek. – Mecz to co innego, łobuziaki moje kochane, a tymczasem, proszę ja kogo, trzeba wziąć piłeczkę, wybrać dwie drużyny albo zagrać na jedną bramkę. Tak myśmy, proszę ja kogo, robili, gdyśmy byli tacy jak wy. Ale bez bijatyk, grzecznie, jak prawdziwi sportowcy. Piłka nożna to kochany sport i chuliganów nie znosi. No, kawalerzy, podajcie sobie łapy i żeby mi to ostatni raz było, bo inaczej to zamuruję dziurę i nie wpuszczę tu nikogo. No, na co czekacie?

      Chłopcy patrzyli spode łba, gotowi za chwilę znowu rzucić się na siebie. Widząc ich wojownicze miny, pan Łopotek uśmiechnął się po ojcowsku.

      – Nikomu krzywda się nie stała. Jeden ma podbite oko, drugi spuchnięty nos. Wynik remisowy l:l – zażartował i obiema rękoma przygarnął ich do siebie.

      Chłopcy uśmiechnęli się niemrawo. W oczach ich żarzył się jeszcze gniew, ale pod wpływem nalegań i tłumaczeń pana Łopotka wyciągnęli ku sobie ręce. Ich dłonie spotkały się w niechętnym uścisku.

      – A teraz wybierajcie – rozkazał mediator, klepiąc ich po plecach. Wyjął z kieszeni złotówkę, przybił ją dłonią i zapytał: – Czyj orzeł, czyja reszka?

      Mandżaro wybrał reszkę. Moneta poleciała w górę, spadła na trawę, toczyła się chwilę i odwróciła na stronę reszki. Mandżaro rozejrzał się. Wśród wyczekujących spojrzeń wskazał na małego Perełkę. Wiedział bowiem, że Boguś jest najlepszym bramkarzem spośród wszystkich chłopców na Woli, a dobry bramkarz to przecież pół zwycięstwa.

      Teraz przyszła kolej na Skumbrię. Ku wielkiemu zdziwieniu chłopców Skumbria nie wybrał nikogo ze swojej drużyny, lecz wskazał na Maniusia Paragona, który przed chwilą ukazał się na boisku. Wiadomo było, że Paragon należał do najlepszych strzelców i doskonale umiał „kiwać”.

      Na boisku zjawiło się jeszcze kilku chłopców z Górczewskiej – Krzyś Słonecki, Tadek Puchalski, Ignaś Paradowski. Było teraz w czym wybierać. Dwaj samozwańczy kapitanowie rozdzielili graczy między siebie, a kolejność, w jakiej ich wybierali, była świadectwem ich umiejętności piłkarskich.

      Pan Łopotek stanął na środku boiska.

      – Zaczynamy! – zawołał tubalnym głosem. – Ja wam dzisiaj posędziuję. Gra musi być czysta. A jak mi który zacznie „kosić”, to go wyrzucę z boiska, zrozumiano?

      Chłopcy szybko wymierzyli bramki, z koszul i czapek ustawili słupki, wylosowali boiska i na gwizdek sędziego rozpoczął się mecz.

      4

      Ktoś, kto by sądził, że treningowy mecz zakończył się w normalnym, to znaczy wyznaczonym przez pana Łopotka czasie, ten myliłby się bardzo. Do tej pory bowiem nie było jeszcze na Górczewskiej takiego wypadku, żeby dwie drużyny nie pokłóciły się ze sobą.

      Tym razem zaczęło się od zamszowych butów Królewicza. Elegant z Okopowej, grając jako łącznik, zamiast w piłkę kopnął w kostkę obrońcy, którym okazał się Tadek Puchalski. Tadek porządnie odczuł kopnięcie ciężkim butem. Będąc sam w trampkach, nie mógł się zrewanżować w podobny sposób, więc dał Królewiczowi mocnego sierpowego pod żebro. Ten znowu nie chciał być dłużny i wyrżnął Tadka w ucho. I w tym samym momencie obie drużyny zaczęły bójkę, dzieląc się znowu na Bażantów i Gołębiarzy. Stare urazy wzięły górę nad sportowym przestrzeganiem fair play i mimo usilnych gróźb

Скачать книгу