Budynek Q. David Baldacci

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Budynek Q - David Baldacci страница 10

Budynek Q - David Baldacci Ślady Zbrodni

Скачать книгу

innej części tej małej mieściny, zaparkował i ułożył się do snu.

      Mijały godziny, ciemność gęstniała, a Rogers leżał i gapił się w sufit samochodu. Poplamiony, spłowiały i generalnie mocno sfatygowany.

      On sam też był splamiony, wyblakły i powinien być sfatygowany. Zamiast tego czuł w sobie wielki przypływ energii.

      Dopiero w ostatnim roku odsiadki zyskał pełny dostęp do niektórych obszarów własnego mózgu. Wtedy właśnie zebrał całą siłę i zdeterminowany usiadł przed radą do spraw zwolnień warunkowych, by powiedzieć wszystko to, co należało powiedzieć. O wyrzutach sumienia. O uczeniu się na własnych błędach. O chęci prowadzenia dobrego, produktywnego życia. Mówił szczerze – no, prawie. Rzeczywiście, uczył się na błędach. Tak, chciał być produktywny. Uronił nawet kilka łez.

      Ale nie czuł żadnych wyrzutów sumienia, ponieważ nie był zdolny do uczuć.

      Miał teraz przed sobą jeden cel. Który, jak sądził, znajdował się mniej więcej osiemset kilometrów stąd.

      Cofał się do początków, żeby dotrzeć do końca.

      A te pozostałości w głowie? To wcześniej niedostępne miejsce? Skoncentrował się.

      Młody mężczyzna, nawet nie dwudziestoletni. Dobroduszny. Ufny.

      I to był błąd. Owa ufność.

      Ta sama odwieczna historia: obcy człowiek na obcej ziemi. Bez przyjaciół, sprzymierzeńców, bez kogokolwiek, do kogo można się zwrócić po pomoc.

      Przyjechał tu dla lepszego życia, tak jak miliony innych.

      Lepszego życia nie znalazł. Odkrył za to zupełnie innego mężczyznę, który zamieszkał w jego ciele. Wiedział o tym, a jednak nie był w stanie w pełni tego kontrolować. Nie umiał powrócić do swojego dawnego ja. Próbował. W ciągu ostatniego roku, kiedy wreszcie przebił się przez ten mur, desperacko próbował rozluźnić zwiniętą pięść. Wyrzucić z głowy żądzę okaleczania, ranienia, a przede wszystkim zabijania.

      Poczynił drobne postępy.

      Smarkacz na budowie miał szczęście, że Rogers zdołał odpowiedzieć na jego zaczepkę sarkazmem zamiast śmiertelnym ciosem.

      Mały krok, ale zawsze coś.

      Co dodawało siły.

      Właśnie dlatego się wtedy uśmiechnął.

      Potrafię choć trochę nad sobą zapanować. Nie muszę atakować za każdym razem. Umiem się wycofać.

      W więzieniu po potyczce z ludźmi, którzy chcieli siłą narzucić mu swoją wolę, umieszczono go w pojedynczej celi. Lepiej, żeby siedział zupełnie sam, ponieważ żaden ze strażników nie chciał być zmuszony do interwencji przy kolejnej bijatyce z udziałem Paula Rogersa.

      Nie miał więc kto jątrzyć. Nie miał kto obudzić w nim potwora czającego się tuż pod skórą.

      Kiedy Rogers zamknął oczy, powrócił obraz tamtego młodego człowieka, świeżo przybyłego do tego kraju. Pod innym nazwiskiem i z zupełnie innymi życiowymi ambicjami. Sympatyczny młody mężczyzna. Młody mężczyzna z przyszłością, powiedziałby ktoś.

      Tego mężczyzny nie było już od dawna.

      Został tylko potwór.

      I ten potwór miał jeszcze jedną rzecz do załatwienia.

      6

      Puller siedział na krześle i patrzył na wciąż pogrążonego we śnie ojca.

      Pułkownik Shorr i agent Hull wyszli już jakiś czas temu.

      W szpitalu dla weteranów panował spokój, powoli ustawała wszelka aktywność, podopieczni układali się do snu. Puller wrócił do pokoju ojca, usiadł i wpatrywał się w starszego mężczyznę, bo nie bardzo wiedział, co ma ze sobą począć.

      W pierwszych miesiącach pobytu w szpitalu staruszek dość często miewał chwile jasności umysłu. Choć niewystarczające, by mieszkać samodzielnie. Mógłby spalić dom, wkładając do kuchenki mikrofalowej metalową puszkę z zupą albo używając palnika gazowego do ogrzania kuchni.

      W tamtym czasie Puller odgrywał przed ojcem rolę oficera wykonawczego lub jego zastępcy. Meldował się na służbie, pozwalał ojcu komenderować. Czuł się jak ostatni idiota, ale tutejsi lekarze uważali, że ta maskarada ułatwi generałowi wejście w kolejne stadium choroby.

      Dlatego Puller grał tę komedię. Teraz nie było to już konieczne, ponieważ demencja ojca osiągnęła kolejną fazę. Zdaniem lekarzy nieodwracalną.

      Upokarzająca przyszłość dla posiadacza trzech generalskich gwiazdek, któremu należała się jeszcze jedna, wraz z Medalem Honoru. Polityka, która w wojsku istniała tak samo jak w cywilnych kręgach władzy, nie dopuściła do przyznania mu dodatkowej gwiazdki ani najwyższego odznaczenia wojskowego.

      Ale i tak Puller senior był w wojsku legendą. „Waleczny John Puller”, kapitan drużyny koszykarskiej w West Point, gdzie nawet ukuto termin „pullerowy”. W czasach, gdy grał ojciec, nigdy nie zdobyli mistrzostwa, a mimo to wszystkie drużyny, które ich pokonały, prawdopodobnie wracały do domu z poczuciem porażki. W oczach Pullera każde starcie, czy to na polu walki, czy na boisku, było bitwą. Każda rywalizacja z Pullerem seniorem była wojną.

      Trafił do West Point już po zakończeniu wojny koreańskiej. Bardzo ubolewał, że nie mógł w niej uczestniczyć.

      Prowadził do boju żołnierzy w Wietnamie i prawie nigdy nie przegrał starcia.

      Jego oddział, Sto Pierwsza Dywizja Powietrznodesantowa zwana Krzyczącymi Orłami, składał się z dziesięciu batalionów lekkiej piechoty, sześciu batalionów artylerii wspieranych przez trzy lotnicze bataliony śmigłowców bojowych i transportowych. Przybyli do Wietnamu w komplecie w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym siódmym roku i walczyli na całym Płaskowyżu Centralnym. Jednym z najsłynniejszych konfliktów zbrojnych, w którym Puller brał udział, była bitwa o wzgórze 937, szerzej znane jako Hamburger Hill. Puller senior znajdował się w samym sercu walki, dowodząc swoim pułkiem na wyjątkowo trudnym terenie przeciwko okopanemu wrogowi. Został dwukrotnie ranny, ale ani razu nie opuścił pola bitwy. Kiedy zakładano mu szwy, wykrzykiwał przez radio rozkazy, szczegółowo wyjaśniając, jak należy rozegrać kolejne starcie.

      Podczas misji w Wietnamie Puller senior wykonał wszystkie zadania, których wymagali od niego dowódcy. Z nawiązką. Nigdy nie oddawał raz zdobytego terenu. Wielokrotnie został prawie pokonany przez wroga, który śmierć na polu walki uważał za wielki honor. Zabijał i omal sam nie zginął, gdy zbłąkane bomby wybuchały niebezpiecznie blisko jego pozycji. Nie miał litości ani o nią nie prosił, a od swoich ludzi wymagał coraz większych dokonań.

      Sto Pierwsza Dywizja Powietrznodesantowa opuściła Wietnam jako ostatnia, z ogromnymi stratami w ludziach: było ponad dwadzieścia tysięcy zabitych oraz rannych. Przeszło dwukrotnie więcej niż wyniosły straty dywizji w drugiej wojnie światowej.

      Siedemnastu członków Sto Pierwszej odznaczono w Wietnamie Medalem Honoru. Wielu uważało,

Скачать книгу