Głębia. Powrót. tom 2. Marcin Podlewski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Głębia. Powrót. tom 2 - Marcin Podlewski страница 15

Głębia. Powrót. tom 2 - Marcin Podlewski

Скачать книгу

      Jajowaty stół był duży i Everett czuł się przy nim nieco nieswojo. Nie licząc jego, sekretarzy Klanu i Stripsów oraz Przedstawicielki Zbioru – na szczęście już bez towarzystwa Prognostyków – siedziało przy nim kilku niesprecyzowanych oficerów, ale ulokowali się na tyle daleko, by nie brać ich w zasadzie pod uwagę. Brakowało też pani kapitan Anabelle Locartus.

      Stone widział ją raptem trzy razy – najpierw podczas oficjalnego przedstawienia i przy dwóch kolejnych synchronizacjach głębinowych. Żołnierska, przystojna, krótko ostrzyżona, zrobiła wtedy na nim dobre wrażenie – wypowiadała się krótko, oszczędnie i źle reagowała na słowa „polityka Błękitu”. To dobrze. Nie polityka powinna ją interesować, a Kontrola. Choć z drugiej strony trudniej o bardziej uwikłaną w politykę frakcję...

      – Ten cały... Tip – zaczął Yrt Sode – zjawi się w końcu na „Divinie”? Miał przybyć już pół godziny temu. Czy może też nas osieroci, jak zrobiła to Rada?

      – Chyba nie spodziewał się pan, że Rada Błękitu poleci z nami – zachichotał Hacks. – Od jej reprezentowania jesteśmy my i dowódcy okrętów, nieprawdaż? Jako jej polityczne tuby.

      – Dowódcy nie są od polityki – zauważył Sode.

      – Niemniej jednak jest faktem, że to także operacja polityczna. Może nie w pełni... inaczej za każdym dowódcą miałby pan pałętającego się sekretarza.

      – Myślę – skrzywił się Everett – że jesteśmy dobrym przykładem na to, że wystarczy nam już urzędników. A przynajmniej – dodał kąśliwym tonem – niektórzy z nas.

      – Co pan nie powie! – parsknął Hacks.

      – Nie warto wszczynać sporów – zauważyła Przedstawicielka Zbioru. – Dowódca „Grzmotu” przybędzie tak jak i inni kapitanowie. – Wskazała palcem w górę i na ściany mesy, upstrzone kilkoma owalnymi wypukłościami. Everett uśmiechnął się, ale nic nie powiedział.

      – Technika holoemisji – zrozumiał Yrt Sode. – Kiedy zainstalowano holoemitery? Zwykle są tylko w SN...

      – Już w trakcie formowania Floty K – wyjaśnił Stone. – Duże udogodnienie. Oczywiście zasięg ograniczony jest tylko do konkretnych obszarów w poszczególnych pomieszczeniach, ale zakładaliśmy, że znacznie ułatwi to sprawę.

      – Nieprzydatny gadżet. Stripsowie wolą zjawiać się osobiście – zauważył Hacks. – Jak mawiają: „Tylko przez osobisty kontakt można dokonać skutecznej symulacji zdarzeń”.

      – Godne pochwały – powiedziała Przedstawicielka. – Chociaż nie widzę tu jak dotąd żadnego cyborga.

      – Trudności natury technicznej, czy raczej kwestii odległości – przyznał Hacks. – Proszę się jednak nie obawiać. Na pewno przybędzie, a kiedy się pojawi, niezwłocznie usunę się w cień. Jak pan widzi – zwrócił się do Everetta – stanę się jednym z tych niepozornych, pałętających się pod nogami urzędników.

      – Zaczyna się – poinformowała w tym samym momencie Przedstawicielka i nagle dostrzegli dochodzącą do ich stołu półprzezroczystą sylwetkę.

      Nie był to jednak dowódca Piecky Tip: wyświetlana postać była postawna, gruba i czarnoskóra. Jej oczy przypominały rozjarzone, białe punkciki, do momentu aż holo ustabilizowało się i dorzuciło więcej szczegółów.

      – Panie i panowie – zaczął duch głosem dochodzącym z najbliższego głośnika. – Jak widzę, awersja do opuszczania własnego statku nie zawsze się opłaca – stwierdził, spoglądając tęsknie na rozłożone na stole potrawy. – Słyszałem co nieco o wspaniałej kuchni Kontroli. – Holo zerknęło w kierunku uśmiechniętego oszczędnie Stone’a. – Bat Toccata – przedstawiło się widmo. – Dowódca niszczyciela „Harmider”. Państwo pozwolą?

      – Oczywiście – odpowiedział Everett, uprzedzając pozostałych.

      Holo Toccaty kiwnęło lekko głową i „usiadło” na pustym krześle. Zapewne oryginalny Bat usiadł gdzieś na swoim statku, a program zgrabnie dostosował emitowany obraz.

      – Dziękuję – odparł kurtuazyjnie kapitan – i od razu poinformuję, że dziś prawdopodobnie zobaczą państwo tylko mnie. Choć nie jest wykluczone, że zjawi się i dowódca Tip. Jest zainteresowany całą sprawą równie żywo, jak ja.

      – Doprawdy? – zaciekawił się Sode. Hacks i Przedstawicielka Zbioru milczeli, ale Stone zauważył, że intensywnie wpatrują się w widmo Toccaty.

      – Istotnie – przyznał Bat. – Osobiście nalegałem, by przypisano mnie do tej operacji. W końcu na poszukiwanym przez nas statku znajduje się jedna z moich podwładnych.

      – Żartuje pan!

      – Ależ skąd. Jest tam, z tego, co rozumiem, pilotem. Młoda, obiecująca... sam wystawiałem jej pozytywną ocenę. – Toccata chrząknął. – Tylko ten wybór kariery zawodowej... Z początku nie mogłem uwierzyć. Zwykły skokowiec? A rokowała tak wielkie nadzieje...

      – Istotnie, to przykre – zaczął Hacks, ale kapitan nie dał mu dojść do słowa.

      – Zawsze czuję swoisty sentyment do moich byłych ludzi – powiedział, pozwalając sobie na lekkie westchnienie. – Kiedy się dowiedziałem, że jest zamieszana w tę całą brudną aferę... poczułem wielkie rozczarowanie. Ale, cóż... mogłem się tego spodziewać. Gdy zdecydowała się odejść z „Harmidra”, wystawiłem jej świetną rekomendację, choć wiedziałem, że ma poważne problemy. Nie nadawała się do Jednostek Specjalnych Kontroli Zjednoczenia, niemniej jednak nie chciałem niszczyć jej kariery. Był to oczywiście mój błąd... ale, jak już mówiłem, traktuję moich podwładnych dość sentymentalnie. Szkoda – mruknął, kręcąc ze smutkiem głową. – Wielka szkoda.

      – Co pan nie powie – zainteresował się Sode. – W czym zatem zawiodła?

      – Niesubordynacja – rzucił szybko Bat, zupełnie tak, jakby oczekiwał tego pytania. – Problemy z przełożonymi. To dość częste zjawisko, zdziwiliby się państwo, jak częste. Proszę nie zrozumieć mnie źle. – Kapitan niszczyciela zamachał ręką. – Świadomość własnej wartości to cenna cecha. Ale w swojej... hmmm... zdegenerowanej formie jest to niebezpieczna wada. Towarzysząca owej cesze asertywność jest nawet pożądana, ale jeśli przekracza pewną granicę... Krótko mówiąc, zbyt silne skupienie się na sobie prowadzi do egoizmu, a ten do braku zaufania do przełożonych, kłopotów z zaakceptowaniem hierarchii wojskowej i tak dalej. Nic dziwnego, że Hakl zrezygnowała z kariery wojskowej i zatrudniła się na prywatnym skokowcu.

      – Z tego, co pan mówi, może być ona cennym sprzymierzeńcem – zauważyła Przedstawicielka Zbioru. – Jej skłonności i znajomość z panem mogą nam pomóc.

      – Nie rozumiem...

      – Cóż, jeśli ma takie podejście do kwestii hierarchii, to może udałoby się ją namówić do buntu przeciwko Grunwaldowi. Po tym, jak wystawił jej pan pozytywną rekomendację, chętniej będzie darzyła zaufaniem pana niż kapitana, który sprowadził na nią tak poważne kłopoty.

      –

Скачать книгу