Głębia. Powrót. tom 2. Marcin Podlewski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Głębia. Powrót. tom 2 - Marcin Podlewski страница 17

Głębia. Powrót. tom 2 - Marcin Podlewski

Скачать книгу

      – Mówiłem już o tym, kiedy próbowałem przejąć statek. Ale było wtedy nieco zamieszania...

      – Jak to, Plaga, nie ma personala?!

      – Jest wyposażony w porty dostępowe – przyznała Maszyna – ale prowadzą one tylko w głąb jego organizmu. Nie wiem, jak łączy się z systemem statku. Stazę może przyjąć, ponieważ jej podanie opiera się na iniekcji, zwykle przez personal tylko monitorowanej. Niemniej jednak kapitan nie ma w sobie nawet szczątkowej jego formy. Nie rozumiem, czemu was to dziwi? Nie przypominam sobie, by w moich czasach używano czegoś takiego jak wasze personale. Jak dla mnie wyglądają one na cybernetyczne wszczepy. Takie rzeczy oczywiście istniały już w moich czasach, ale stosowano je raczej w ramach programu medycznego.

      – To było tysiące lat temu czy Plaga wie kiedy – prychnął Monsieur. – Dziś bez personala nie skorzystasz nawet z wychodka.

      – Kapitan to potrafi – uciął Harpago.

      – Mutant – orzekł Hub. Wszyscy oprócz Erin spojrzeli na komputerowca. – Zatrudniliśmy się u mutanta.

      – Kapitan nie jest mutantem! – Doktor wstał z krzesła, złapawszy rękami za blat. Wyglądał, jakby pragnął podnieść eliptyczny stół i rzucić nim wprost w twarz Tansky’ego, patrzącego na niego z zimną, zagadkową satysfakcją. – Jest czysty! Czystszy niż ktokolwiek z nas...! Jest... on jest....

      – Czym? – spytał ciszej Tansky i doktor puścił stół.

      Stał przez moment, wodząc po nich oczami: patrząc na milczącą dziwnie Hakl, uciekającą ze wzrokiem Wise, spokojnie siedzącego Jareda, Monsieura zerkającego na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy i wprost w zimne ślipia komputerowca. Harpago wyprostował się.

      – Ten człowiek uratował nas, i to niejednokrotnie – powiedział wreszcie. – Najpierw wyciągnął nas z Hadesu, potem z Wypalenia. Uratował nas przed... przed Maszyną. Wyrwał nas z rąk Zjednoczenia i Stripsów. Pomógł nam... każdemu z osobna. Przecież wiecie! Nie rozumiem, co się stało teraz, ale przypuszczam, że zapłacił kolejną cenę za to, żebyśmy mogli przetrwać. Tansky twierdzi, że to nie człowiek, a mutant... – Doktor ponownie potoczył spojrzeniem po zebranych. – Zastanówcie się, czym wy będziecie, jeśli teraz się od niego odwrócicie – zakończył i nie czekając na reakcję, wyszedł z mesy.

      – Jaja jak berety – skwitował po chwili Monsieur, ale tylko on się odezwał.

      – To i tak nie ma znaczenia – oznajmił kilka godzin później Hub Tansky, drepcząc po stazo-nawigacji z nieodłącznym petem w ustach. Po rewelacjach wygłoszonych przez Jonesa, który zamknął się w swoim gabinecie i czuwał przy zamrożonym Grunwaldzie, komputerowiec uznał, że warto dokładniej zapoznać się ze stanem statku. Do pomocy wziął ze sobą mechanika. – „Wstążka” nie skoczy. Ściągacz Stripsów musiał nas przysmażyć na tyle, że wyrzucenie nas z Głębi było niemal pewne.

      – Połączenie antygrawitony-napęd nie raportuje – oznajmił leżący pod konsolą nawigacyjną Monsieur. – Nie otworzymy przejścia, nawet jeśli Wise ustawi wreszcie jakieś plagowe koordynaty. Kiedy pojawiły się szmery w Sercu?

      – Pół godziny po tym, jak wstałem – przyznał Hub. – Najpierw jakaś czkawka, potem dziwne raporty. Ile ci to zajmie?

      – Bez modlitwy do Tych, Którzy Odeszli czy z modlitwą?

      – Bez.

      – Tyle samo. Jakieś dwieście godzin. Trudno powiedzieć. – Mechanik wysunął się spod konsoli na kółkowej leżance. – Trzeba najpierw wyjść na zewnątrz i przywrócić polaryzację antygrawitonów. I to jednego po drugim. Potem uszkodzona korona napędu głębinowego. Musimy być wtedy na dryfie, żadnego ciągu. Najlepiej byłoby wyłączyć i ciążenie.

      – Koronę rozumiem. Ale antygrawitony?

      – Kiedy cyborgi nas wstrzymywały, zaczęło ssać pole magnetyczne i tym samym waliło w antygrawitony. Bez nich nie utrzymamy się w Głębi choćby przez jedną błękitną minutę.

      – Dwieście godzin to ponad tydzień...

      – W zasadzie wyjdzie więcej. Też muszę spać i żreć.

      – A kiedy już ustawisz polaryzację? I wyklepiesz koronę?

      – Będziemy testować. Przypominam szanownemu panu, że przed ściąganiem wiązką nieco nas przysmażono. Bez testów może coś nam pierdyknąć, a tego byśmy nie chcieli.

      – A gdybyś wylazł na zewnątrz z Jaredem?

      – Nie ma takiej opcji. – Monsieur się skrzywił. – Nigdzie nie będę wychodził z plagową Maszyną. Nie ufam jej.

      – W takim razie pójdziesz ze mną – powiedziała Erin, która weszła właśnie do SN z termokubkiem parującej, czarnej kawy. – Chcę Huba w Sercu, kiedy tylko zaczniemy pracę na zewnątrz. Jared zajmie się mechaniką na pokładzie dolnym i skontroluje rdzeń, a Wise wróci do ekstrapolacji skokowej. Doktor będzie monitorować kapitana.

      – Szybko sobie pani to poustawiała, królowo. – Tansky wydmuchał kłąb dymu niemal w twarz Hakl, która zmarszczyla się lekko i odgoniła ręką neonikotynowy opar.

      – Żebyś wiedział, Hub – powiedziała, upijając łyk kawy. – Ale zamiast „królowej” może być „pani kapitan”. Dopóki Grunwald z tego nie wyjdzie, jestem jego zastępcą, co zresztą świetnie wiesz. Jeśli coś ustalacie – dodała, zerkając na Monsieura – przechodzi to przeze mnie. Rozumiemy się?

      – Pewnie, pewnie... pani kapitanowo – zachichotał mechanik. Erin popatrzyła na niego z wyraźną pogardą.

      – Oczywiście wiecie, że to zastępca kapitana zatwierdza wypłaty? – dodała, pozwalając sobie na krzywy uśmiech. – I nie palić mi tu – dodała do Huba, wychodząc z SN.

      – Komuś puszczają nerwy – skwitował po chwili Tansky, powoli zaciągając się petem.

      – Lepiej zgaś to gówno – zachichotał Monsieur, wracając pod konsolę – bo szybko nie kupisz nowych fajek.

      Przeklęta Plaga!

      To, że nie czuł się zbyt dobrze, doktor Harpago zauważył stosunkowo szybko – zaledwie kilka godzin po wskrzeszeniu ze stanu stazy. Dopóki działał kognityk, uczucie dziwacznej niespójności było przytłumione, ale kiedy narkotyk wygasł, powróciło.

      Na Tych, Którzy Odeszli... musiałem oberwać wtedy bardziej, niż myślałem, uznał. Cud, że AmbuMed mnie poskładał. AmbuMed, do którego nie mam teraz dostępu. Cóż, szybko nikt tam nie wejdzie, o ile zamierzamy uratować kapitanowi życie... Sam zrobię wszystko, co trzeba... Rzecz jasna, o ile mi zaufają. I zaufają jemu. Niestety, co do tego ostatniego nie był już taki pewny.

      Co do reszty, kilka podstawowych badań mógł wykonać swoim podręcznym zestawem lekarskim

Скачать книгу