Głębia. Powrót. tom 2. Marcin Podlewski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Głębia. Powrót. tom 2 - Marcin Podlewski страница 2

Głębia. Powrót. tom 2 - Marcin Podlewski

Скачать книгу

[patrz ocalałe zapisy Sieci Galaktycznej])

      Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

      This ebook was bought on LitRes

      

      Planeta płynęła w Mare Stellaris, morzu gwiazd.

      Z racji jej umiejscowienia w Jądrze, w samym centrum Bliskiego Ramienia Trzech Kiloparseków, nigdy nie zapadała na niej noc. Gdy olbrzymie słońce systemu chowało się za horyzontem, nadchodził czas nocnego blasku. Miliony gwiazd, składających się na ochrzczone językiem maszynowym morze, spowijały ją łagodnym światłem. Błękit, planeta-stolica Zjednoczenia, wyglądał wówczas jak drogocenny klejnot – prawdziwa perła Wypalonej Galaktyki, olbrzym większy ponad dwadzieścia razy od legendarnej Terry.

      Głębiej od Błękitnego Systemu znajdowało się jeszcze wiele zamieszkałych układów, dryfujących wokół Galaktycznego Centrum – Sagittariusa A, supermasywnej czarnej dziury, serca Wypalonej Galaktyki – ale to Błękit stanowił ostatni, strategiczny bastion ludzkości po zniszczeniu Terry, kolebki cywilizacji, i umiejscowionego w centrum Galaktyki Edenu – dawnej stolicy galaktycznej.

      Według legend w ostatniej fazie Wojny Maszynowej dowodząca Maszynami Jedność odkryła, gdzie znajduje się kwatera główna ludzkiego ruchu oporu. Ponieważ wcześniejsze meldunki o zniszczeniu Błękitu okazały się nieprawdziwe, Jedność odwróciła swój wzrok od pozostałych przy życiu układów i ruszyła wielką armadą w sektor Mare Stellaris. Na czele gigantycznej floty płynął dumnie „Nihilum” – gwiezdny okręt klasy tytan, na którego tle śmiesznie wyglądały i trzydziestokilometrowe kolosy. Jedność posiadała tylko jeden tak wielki statek, który był nie tyle okrętem, co żeglującą w przestrzeni Bronią.

      Wydawało się, że wybiła ostatnia godzina ludzkości.

      Ale Armada Zagłady nigdy nie dotarła do Bliskiego Ramienia Trzech Kiloparseków. Miała wykonać właśnie skok głębinowy z poziomu Ramienia Oriona, gdy ludziom udało się wreszcie złamać kody języka maszynowego. W zainfekowaną przez Maszyny Sieć Galaktyczną wprowadzono wirusa, który unicestwił wszystkie zsynchronizowane z nią jednostki.

      Fala programowego zniszczenia przetoczyła się po Wypalonej Galaktyce niczym legendarna Plaga, a największa armada Jedności, migocząc od przerwanego skoku głębinowego, zanurzyła się w swe własne, utworzone dawniej Wypalenie, które – tak wiele lat wcześniej – zniszczyło leżący w Orionie Układ Słoneczny i piętnaście lat świetlnych w jego obrębie.

      Kontroler Everett Stone, sekretarz członka Rady Błękitu Eklema Stotena Gibartusa, Głównego Kontrolera i Pana Nadzorców, nie miał kompletnie ochoty na zaplanowane spotkanie.

      Cała ta sprawa śmierdziała. Wiedział to już od momentu pobieżnego zapoznania się z aktami w swoim apartamencie, mieszczącym się nieopodal słynnego Budynku Rady Błękitu. I nie chodziło o to, że zamieszana w nią była Kontrola, Stripsowie czy jakieś zapomniane Księstwo Graniczne. Starcie z sektą? Takich incydentów były dziesiątki. Trzeba to oczywiście zatuszować i wrzucić na zwykłą płaszczyznę negocjacyjną. Ale Stripsowie byli zbyt cenni dla Klanu, żeby nie wybaczyć im drobnych potknięć. A Księstwo Graniczne? Niech się cieszą, że nad ich systemem nie wisi już ekspedycja karna. To się zresztą jeszcze zobaczy... Kontrola? Cóż, z tym było nieco gorzej... I siły militarne Zjednoczenia? Tu już robiło się nieciekawie.

      Gibartus się wścieknie, tym bardziej że w trakcie akcji wysadziło jedną z jego ukochanych jednostek eksperymentalnych, dowodzoną przez Vermusa Tarma. A skoro dowodził Vermus, to w sprawę musiała być zamieszana Madella Nox. Nadzorczyni Sektora Kontroli. Co ona tam robiła? I czy naprawdę widział wśród danych specyfikację Kontrolera Waltera Dinge’a, tego nawiedzonego wariata ględzącego wciąż o widmach głębinowych?

      Co tu się nawyprawiało? Czyżby wszyscy zginęli?

      Biedny Gibartus. Może tym razem obejdzie się bez zawału, pomyślał z przekąsem Stone, odpieczętowując kopertę numer dwa z napisem: „dodatkowe dane – ściśle tajne / wył. do ok. członkom Rady Błękitu”. Ostanie wydarzenia na granicy Federacji i Państwa o mało nie wyprawiły staruszka na tamten świat, i to pomimo monitorującego jego zdrowie personala. No dobrze. Tylko dla Członków Rady? Interesujące.

      Przestało takie być, gdy tylko otworzył kopertę, wyciągnął kremowy papier i zobaczył widniejące na nim specyfikacje. A konkretnie jedną, która sprawiła, że zakrztusił się podanym przez Cydię naparem, czując, że jego jądra kurczą się do rozmiarów rodzynek.

      Hub Tansky.

      Plagowy magik komputerowiec! Na Tych, Którzy Odeszli... Nie było wątpliwości – to był przeklęty Hub, człowiek, który wykasował się ze Strumienia! Człowiek, sprecyzował w myślach Stone, którego sprawą zajmowałem się na Srebrze. I którego wypuściłem z powodu nacisków Klanu Naukowego... ale i to tylko dlatego, że pozmieniał mi co nieco w rejestrach i wyczarował przeskok po szczeblach biurokratycznej drabinki. Było to zaledwie drobne pchnięcie... cóż, może nie tak drobne... które ustawiło mnie nieco dalej na szachownicy i zagwarantowało obecną pozycję. Pchnięcie, które może teraz sporo kosztować.

      Nie wierzę w to, stwierdził, wybałuszając oczy na elektroniczny papier. Po prostu w to nie wierzę.

      – Wszystko w porządku, kochanie? Zbladłeś.

      – To nic takiego – skłamał odruchowo, nie patrząc na żonę. – Niedobrze mi nieco po wczorajszym.

      – Ja myślę – zgodziła się z przekąsem. Istotnie, nieco się wczoraj zabawił w ekskluzywnym, błękitnym Centrum Zbioru, przeznaczonym jedynie dla urzędników i polityków wysokiego szczebla. Cydia mogła tego nie aprobować, ale wiedziała, na co się zgadza, podpisując dekadowy kontrakt małżeński. – Chcesz coś mocniejszego? – spytała. – Mam chyba jakiś drobiazg z Ramienia Krzyża. Prawdziwy alkohol z Państwa.

      – Nie, nie – zaprzeczył. – Będę miał spotkanie – dodał głosem, który coraz wyraźniej pobrzmiewał lękiem.

      Animowana, widniejąca na elektronicznym papierze ikona pulsowała zegarem odliczającym czas do nadzwyczajnego zebrania Rady w Sali Spotkań. Tuż obok zegara migotała cyfra 1. Kod pierwszy?

      To jakieś szaleństwo.

      – Gdybyś mogła... – zaczął, ale Cydia nie była głupia. Już wychodziła, żegnając go kurtuazyjnym całusem w policzek. Nie zareagował, czekając, aż zamykane drzwi zapiszczą sygnałem nałożonej blokady podsłuchowej i wygłuszacza strumieniowego. Dopiero wtedy wyciągnął płytkę personala i wybrał komendę kontaktu z nadzorem Sali. Płytka pisnęła i wypluła niewielką kulkę holo z twarzą opiekunki Sali Spotkań.

      – Sekretarz Stone – powitała go urzędniczka. – Czego pan sobie życzy?

      – Witam – rzucił zdawkowo. – Właśnie otrzymałem... eee... wezwanie. Sygnatura... – zerknął na kartkę – 32C? – Z reguły sygnatury nawiązywały

Скачать книгу