Głębia. Powrót. tom 2. Marcin Podlewski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Głębia. Powrót. tom 2 - Marcin Podlewski страница 4

Głębia. Powrót. tom 2 - Marcin Podlewski

Скачать книгу

to nie był koniec. Dokument urywał się w połowie, a na karcie migotały wesołe, komputerowe literki:

      Następna część raportu zostanie ujawniona po podaniu kodu dostępowego CRB.

      Kod dostępowy? W ściśle tajnym dokumencie? Czy wszyscy powariowali? Everett wzruszył ramionami i popukał palcami w wyrysowaną na kartce klawiaturkę, która błysnęła na zielono, ujawniając kolejną część tekstu.

      Uwaga! Kolejna informacja została sygnowana pierwszym stopniem tajności! Aby zapoznać się z jej treścią, proszę ponownie wprowadzić kod dostępowy CRB oraz przyłożyć kciuk w oznaczone miejsce w celu sprawdzenia genowego.

      To jakieś szaleństwo, pomyślał Stone. Nagle zrobiło mu się zimno. Na Tych, Którzy Odeszli! Tansky, w co ty mnie wpakowałeś? Ręka zaczęła mu lekko drżeć, gdy ponownie wprowadził kod i przyłożył palec do zainstalowanego w dokumencie genoczytnika. Klawiaturka zniknęła, a zamiast niej pojawiła się masa drobnego druku poprzedzonego wersalikami, od których serce Everetta szarpnęło się w piersi niczym ptak uwięziony w klatce.

      Potwierdzone Ryzyko Maszynowe – głosił napis.

      A Obcy podskoczyli i zagrali na skrzypkach, pomyślał przerażony Stone.

      To koniec mojej kariery, zrozumiał. Zaczną wszystko badać, i to dogłębnie, a wtedy wyjdzie sprawa z Tanskym. Jeśli sprawa tyczy się ryzyka maszynowego... moment... aktywowanej Maszyny z czasów Wojny Maszynowej?! W Wypalonej Galaktyce lata gdzieś prawdziwa, pieprzona Maszyna?! I to czwartego stopnia?!

      Zjednoczenie tego nie odpuści, zrozumiał w nagłym, bolesnym przebłysku. Zrobią wszystko, by dorwać to urządzenie. Triumwirat zaryczy jednym głosem, a Klan dostanie, cóż, szału. Wszyscy wielcy tego świata nie dopuszczą, by komuś ze „Wstążki” spadł choćby włos z głowy. Wszystko po to, by ich ująć i dokładnie przeskanować im mózgi.

      Najpierw, na mocy podpisanych porozumień, dorwie się do nich Kontrola, a potem Klan Naukowy. Jeśli będą mieli szczęście, zostaną szybko zutylizowani. Jeśli nie, do końca życia będą poddawani badaniom jako obiekty, które miały bliską styczność z aktywowaną Maszyną. Nie mówiąc już o tym, że będą potencjalnie niebezpieczni jako świadkowie przejęcia Maszyny przez Zjednoczenie. Bo co jak co, ale jednego można się spodziewać: Rada zrobi wszystko, by ją przejąć. I by utrzymać sprawę w sekrecie.

      Paragrafy karne mówiły jasno: ryzyko maszynowe karane jest śmiercią. Jeśli ktoś zamierzał stworzyć niewykastrowaną Sztuczną Inteligencję czy Maszynę zbyt podobną do dawnych egzemplarzy, czekała go utylizacja. Ale sprawa była zupełnie inna, jeśli chodziło o prawdziwą Maszynę z czasów Wojny. Autentyczna technologia stworzona przez Jedność! Jedyna taka w całej Wypalonej Galaktyce! Bezcenna... jeśli się ją schwyta i przebada. Tajemnice, które skrywała, mogły wpłynąć na równowagę sił Triumwiratu.

      Wątpliwe, czy uda mi się dorwać jednego członka załogi, jeśli Zjednoczenie przejmie skokowiec, zrozumiał Everett.

      Jeśli nie chcę, by konszachty z komputerowcem się wydały, muszę doprowadzić do zniszczenia tej całej „Wstążki”. Świetnie. Tylko jak?

      Sprawa Tansky’ego była wysoce niewygodna dla Kontroli i dla Klanu. Pomijając własny mój z nim układ, wypuszczając komputerowca, zagraliśmy w zbyt ryzykowną grę. Klan chciał go monitorować w jego „naturalnym środowisku”, by dowiedzieć się, jak dokonał kasacji swoich danych ze Strumienia. Tego samego chciała Kontrola. Każdy specjalista w Wypalonej Galaktyce twierdził, że wykasowanie się ze Strumienia jest absolutnie niemożliwe. Tuż po tym, gdy analiza PsychoCyfrem wykazała, że komputerowiec nie ugnie się i nic nie powie, a skan umysłu może doprowadzić go do szaleństwa i utraty cennych danych, wypuściłem go na prośbę Klanu, który dogadał się z Kontrolą. Problem polegał tylko na tym, że wypuściłem go bez monitoringu. A zrobiłem to w zamian za ciepłą posadkę, którą mi załatwił. Potem pozostawało tylko wzruszyć ramionami. Umknął? Tak, ale cóż można zrobić, jeśli ma się do czynienia z komputerowym geniuszem...? To wyjaśnienie zadowoliło i Klan, i Kontrolę. Co mieli zrobić? Wszyscy byli tak samo umoczeni w tę sprawę, która wywołała reperkusje, ale nie naruszyła ich wewnętrznego porozumienia.

      Sekretarz odłożył dokumenty i stanął na chwiejących się lekko nogach. Zaproponowany przez Cydię alkohol chłodził się w automatycznym barku. Stone doczłapał do niego, zatrzymał się przed pulpitem i nacisnął przycisk, czekając, aż do niewielkiej, podstawionej pod dozownik szklaneczki wleją się trzy centymetry zbawczego płynu. Złapał i wypił wszystko jednym haustem.

      Trunek był mocny – przez sekundę zobaczył przed oczami swoje własne Mare Stellaris. Potrząsnął głową. Cokolwiek było w barku, spełniło swoje zadanie. Sprawiło, że zaczął trzeźwiej myśleć.

      Zebranie w Sali Spotkań zaplanowano za niecałe dwie błękitne godziny. To mało czasu, by obmyślić skuteczną strategię, ale wystarczająco dużo, by uchronić się przed jakimiś rażącymi błędami. Mam jeszcze czas, stwierdził sekretarz, odstawiając szklankę. Mam jeszcze czas.

      Wracając do czytania dokumentów, odnosił jednak niepokojące wrażenie, że dysponowanie czasem było w jego sytuacji pojęciem wyjątkowo względnym.

      Niecałe dwie godziny później do personala sekretarza wpłynęło żądanie otworzenia łącza strumieniowego od przebywającego na drugiej półkuli Błękitu Eklema Stotena Gibartusa.

      To, że Główny Kontroler i Pan Nadzorców pragnie obserwować spotkanie Rady bez oficjalnego w nim uczestnictwa, zmroziło i tak już wystraszonego Stone’a. Gibartus rzadko zjawiał się na spotkaniach i – podobnie jak Starszy Radca Klanu Naukowego Yberius Matimus – wolał posyłać na nie swoich sekretarzy, ale ta konkretna sprawa wyglądała zupełnie inaczej niż typowe rozgrywki polityczne pomiędzy Przedstawicielami Triumwiratu. Gibartus musiał wyczuć, że rzecz cuchnie, i zapewne wolał, by go z nią nie kojarzono. Wiedział przecież, jak wyglądało wypuszczenie Tansky’ego. Czyżby szukał kozła ofiarnego?

      A niech go wszyscy Obcy wezmą...!

      – Stone? – wychrypiał personal ustami Everetta. Kontaktowe łącze strumieniowe było wyjątkowo bezpieczną formą komunikacji, ale zawsze wywoływało nieco schizofreniczne wrażenie: głos rozmówcy przejmował częściowo aparat głosowy odbiorcy. – Jesteś tam, Stone?

      – Na miejscu – wymamrotał sekretarz.

      – Nie wychylaj się – zarządził Gibartus. – Cokolwiek zrobią, maszynowa technologia i tak musi przejść przez Kontrolę. Nie da się tego uniknąć. Trzymaj więc rękę na pulsie. Jedyne, co masz robić, to nie pozwolić nam tego wyrwać.

      – Oczywiście.

      – I uważaj na sprawę Tansky’ego. Jeśli będą kłopoty, zrzucisz wszystko na Klan. Niebawem otrzymasz odpowiednie instrukcje. Zespół kryzysowy już nad tym pracuje.

      – Tak jest – wybełkotał Stone.

      Zespół kryzysowy? Pięknie.

      – Mam pewną koncepcję – zaczął nieśmiało, zbliżając się do hali Budynku Błękitu, w której znajdowało się wejście

Скачать книгу