Niepełnia. Anna Kańtoch
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Niepełnia - Anna Kańtoch страница 11
Odwrócił się i usiadł przy komputerze. Gdy poruszył myszką, ekran ożył, ukazując zapisaną stronę. Marek w pierwszym odruchu chciał wstać – to było jak zaglądanie do cudzego pamiętnika – ale właściwie dlaczego nie?
Przewinął tekst aż do tytułu „Opowieść o poszukiwaniach” i zaczął czytać.
IV.
Opowieść o poszukiwaniach
Wigilijny wieczór spędził z rodziną Marty, tak jak zostało postanowione dawno temu, gdy świętowali zaręczyny w kafejce na krakowskim Rynku. Bez Marty – jedyna i zarazem najważniejsza różnica. Puste miejsce przy stole było raną w tkance rzeczywistości, a kolacja przypominała stypę. Karp w milczeniu grzebany w brzuchach, nieśmiałe życzenia „Żeby się znalazła” i światła kapiące z choinki jak łzy. Nietaktowny wujek wspomniał coś o kluczowych dwudziestu czterech godzinach – podobno jeśli poszukiwana osoba nie odnajdzie się ciągu doby, najczęściej nie odnajduje się już nigdy. Oczywiście zaraz został zakrzyczany, to przecież zupełnie coś innego, w tych statystykach chodziło o dzieci, a może o rozwiązywanie morderstw, nieważne, Marty to nie dotyczy. Piotrek słuchał i kiwał głową. Już żałował, że tu przyszedł. Potrzebował współczucia i pocieszenia – od dawna przywykł uważać rodzinę Marty za swoją – i dostał to wszystko, owszem, lecz doprawione nutą podejrzliwości tak subtelną, że prawdopodobnie nikt oprócz niego jej nie wyczuwał. Nie rób sobie wyrzutów, nie twoja wina, mówili rodzice Marty i być może naprawdę w to wierzyli, ale jednocześnie ich oczy mówiły coś zupełnie innego: że gdyby Piotrek lepiej pilnował swojej narzeczonej, tragedia by się nie wydarzyła. Pilnował, właśnie tak. Nieważne, że to Marta opiekowała się Piotrkiem, a jej rodzice zawsze byli dumni z niezależności córki – zniknięcie dziewczyny nagle cofnęło ich wszystkich o pięćdziesiąt lat, do czasów prawdziwych mężczyzn i damsels in distress jak z filmów złotej ery Hollywood.
– Mają pretensje – powiedział Piotrek do Kaśki, kiedy udało im się wymknąć do dawnego pokoju Marty. Od czasu jej wyprowadzki niczego tu nie zmieniono. Ściany oklejone były plakatami Piratów z Karaibów, na półkach, przytulone do maskotek wieku dziecięcego, stały książki, z których dziewczyna wyrosła: Harry Potter, Opowieści z Narnii, Zmierzch… Jak ołtarz ku pamięci zaginionej nastolatki, jakby Marta zniknęła nie przed czterema dniami, ale lata temu, tuż przed maturą. I kolejna bolesna niespodzianka – na łóżku leżała poduszka w kształcie serca z napisem „I love you”, którą Piotrek dał Marcie na walentynki, jeszcze w liceum. Czemu nie zabrała jej ze sobą do ich nowego mieszkania?
– Nie przejmuj się. – Kaśka odsunęła poduszkę i usiadła na łóżku. – Do kogoś pretensje muszą mieć, dzięki temu im łatwiej. Ale tak naprawdę wiedzą, że nie mogłeś nic na to poradzić.
– Naprawdę?
– Naprawdę wiedzą, czy naprawdę nie mogłeś poradzić?
Nie odpowiedział. Kaśka pochyliła się i ostrożnie dotknęła chłopaka.
– Nie chciałam sugerować…
– Jasne.
– Przepraszam. – Odsunęła się, trochę zbyt szybko, zbyt gwałtownie. Ale może tylko mu się zdawało.
– Wszystko w porządku.
– Znajdziemy ją, zobaczysz.
– Wiem. – Zabrzmiało to, jakby próbował przekonać samego siebie. – Udało ci się dowiedzieć, kto jest właścicielem tego mejla?
Kaśka pokręciła głową.
– Poprosiłam znajomego informatyka, ale znalazł tylko IP komputera w bibliotece w Bielsku-Białej.
– Ktoś założył konto pocztowe w bibliotece?
– Na to wygląda.
– Czyli jesteśmy w dupie.
– Niekoniecznie. To nazwisko, Chrobran, pamiętasz? Jest na tyle nietypowe, że wrzuciłam je w wyszukiwarkę razem z imieniem Marek. I wyobraź sobie, że taki człowiek rzeczywiście istnieje. A przynajmniej kiedyś istniał i siedem lat temu pracował w zakładzie fotograficznym w Szopienicach.
– Jesteś genialna – powiedział Piotrek z uczuciem, zapominając o wcześniejszych podejrzeniach.
– Nie ciesz się tak bardzo. Potem facet zniknął, jakby zapadł się pod ziemię. Na szczęście udało mi się namierzyć jego żonę.
– Natalię Chrobran?
– A przynajmniej kogoś, kto tak samo się nazywa. Kobieta jest fizjoterapeutką w ActivMedzie. Mam nawet numer jej komórki.
– Natalia Chrobran powinna pracować w sądzie apelacyjnym.
– Może się przekwalifikowała? Kursy dla fizjoterapeutów wszędzie teraz reklamują.
Piotrek jęknął i schował głowę w dłoniach.
– Czy myśmy powariowali? Serio zakładamy, że Marek i Natalia istnieją naprawdę?
– Co nam szkodzi sprawdzić? – Kaśka wzruszyła ramionami.
– Nawet jeśli, ta kobieta przecież nie odbierze. Jest Wigilia.
– ActivMed wygląda mi na małą, jednoosobową firmę. Założę się, że Natalia telefony służbowe odbiera na tej samej komórce, co towarzyskie. No dalej, dzwoń. – Wyciągnęła w jego stronę smartfona.
– Czemu ty tego nie zrobisz?
– Bo pora, żebyś też się czymś wykazał, zamiast tylko jęczeć.
Nieoczekiwana brutalność sprawiła, że zacisnął szczęki.
– To nie jest…
– Jakie? Grzeczne? Miłe? Nie wypada dzwonić do kogoś w wigilijny wieczór i pytać, czy nie ma przypadkiem czegoś wspólnego ze zniknięciem studentki?
– Nie wiem, co powiedzieć…
– Ja też nie. Dzwoń.
Piotrek wziął komórkę. Myślał o zdjęciu Marty, które od wczoraj wisiało w katowickich tramwajach i które znajomi szerowali na Facebooku. „Zaginęła 19 grudnia, ktokolwiek widział, ktokolwiek wie”… Dużo słów pocieszenia i jeszcze więcej lajków, ale żadnej konkretnej informacji.
Zadzwonił.
* * *
Wsłuchiwał się w przeciągłe sygnały: jeden, drugi i kolejne, odległe jak wytłumione przez mgłę syreny przepływających statków. Chciał, żeby kobieta odebrała, a może wręcz przeciwnie, bał się tego?
– Nie odbiera. – Dokładnie w chwili, gdy odsuwał smartfona od ucha, przeciągły sygnał urwał się