Niepełnia. Anna Kańtoch
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Niepełnia - Anna Kańtoch страница 8
Dzwonek odezwał jeszcze raz, ostro, natarczywie.
– Odbierz! – Natalia z kuchni przekrzykiwała skwierczenie oleju.
Marek podniósł słuchawkę, „Nie jestem zainteresowany” już uformowane czekało w jego ustach. Jednak zamiast radosnego „Dzień dobry, chcielibyśmy panu zaoferować…” usłyszał niejasno znajomy głos, szept jak wiatr o zapachu gnijących liści i dymu z ogniska, pełznącego cierpliwie przez ciernisty ugór.
– Kajko, to ty…?
Milczał, ściskając słuchawkę w nagle spoconej dłoni. Mieszkał w dawnym mieszkaniu rodziców, którzy wyprowadzili się do mniejszego, gdy Natalia zaszła w pierwszą ciążę; miał ten telefon od czasów liceum, głupiec, niepamiętający o przeszłości, a jednocześnie żyjący w jej wnętrzu jak Jonasz w brzuchu wieloryba.
– Kajko?
Odłożył słuchawkę ostrożnie na widełki.
– Kto dzwonił? – zawołała z kuchni Natalia.
– Pomyłka – odparł.
Wydarzyło się wszystko i nic jednocześnie, kamień wrzucony do jeziora wzburzył powierzchnię, a potem utonął, woda zamknęła się nad nim, zmarszczki wygładziły. Marek był tego dnia może nieco bardziej rozkojarzony i milczący, nic poza tym. Zjadł naleśniki, potem obejrzał z dziewczynkami bajkę na wideo. Mnóstwo kiczu i różowości, nie jego świat, tylko ich, Iwonki, lat pięć, i Asi, lat trzy, księżniczkowy świat małych dziewczynek, który w dorosłych mężczyznach budził coś w rodzaj pobłażliwego rozczulenia zmieszanego z odrobiną lęku – bo to był świat, który należało bezustannie trzymać w ryzach za pomocą żartów i kpiny.
O trzeciej telefon zadzwonił ponownie.
* * *
Tym razem odebrała Natalia, jej „Słucham?” przebiło się przez wrzask Asi i dotarło do Marka, który wstawał właśnie z kanapy, by zażegnać awanturę w pokoju dziecinnym. Zamiast jednak pójść do dziewczynek, zatrzymał się w przedpokoju, gdzie jego żona stała ze zmarszczonym czołem i słuchawką przytuloną do ucha. Odprawiła go ruchem ręki. Idź, mówił jej gest, zajmij się dziećmi. Poszedł więc, by usiąść z córkami na dywanie i rozstrzygnąć spór, kto ma większe prawo bawić się lalką o dźwięcznym imieniu Esmeralda. Cały czas jednak nasłuchiwał, myślami bardziej przy telefonie niż przy Iwonce i Asi, nasłuchiwał, ale słowa żony nie miały dla niego sensu, jakby mówiła w obcym języku. Jakby sam wysiłek wkładany w usłyszenie ich uniemożliwiał zrozumienie.
Potem Natalia stanęła w progu dziecinnego pokoju, a on, choć nie odwrócił głowy, wiedział, że zmarszczka wciąż przecina jej czoło.
– Dzwoniła jakaś kobieta i pytała o Kajka.
Dopiero teraz spojrzał żonie w twarz.
– Pomyłka, mówiłem ci.
– Nie znasz żadnego Kajka?
– Nie. – Nie podobało mu się to słowo w jej ustach. Brzmiało w subtelny sposób niewłaściwie, jak dźwięk źle nastrojonego instrumentu.
– Mniejsza z tym. Pamiętasz, że dziś przychodzi Monika?
– T-tak – zająknął się. Monika, najlepsza przyjaciółka Natalii, która niemal w każdy weekend wpadała na ploteczki. Przez ułamek sekundy nie potrafił przypomnieć sobie jej twarzy, ale to już minęło, już było dobrze.
– Obiecałeś zabrać dziewczynki na spacer.
– Pewnie, chętnie się przejdziemy.
– Tylko nie do McDonalda.
– Jasne.
* * *
Oczywiście zabrał dziewczynki do McDonalda, z pełną świadomością, że Iwonka może i będzie trzymać język za zębami, ale Asia na sto procent wygada się jeszcze przed kolacją. Ludzie przecież cały czas oszukują w drobnych sprawach, na tym polega normalne życie. A on bardzo chciał normalnie żyć. Chciał, żeby Natalia miała do niego pretensje, z początku prawdziwe, potem coraz bardziej żartobliwe, aż wreszcie pogodziliby się ze śmiechem. Kłótnia, która przywróciłaby poczucie realności.
Patrzył, jak jego córeczki wcinają hamburgery, popijając je truskawkowymi shake’ami, i myślał o tym, jakim jest szczęściarzem. Miał dwójkę udanych, zdrowych dzieci, żonę, którą kochał, i dobrą pracę. Mimo to zdarzało mu się narzekać: że dzieciaki dają popalić, że ślub w wieku dwudziestu jeden lat to może trochę za wcześnie, bo przecież trzeba się wyszaleć… Wszystko kłamstwa, ale Marek i tak narzekał, jak codzienny rytuał, nie wychylać się ze swoim szczęściem, nie kłuć nim w oczy, nie zwracać uwagi, bo gdzieś tam w ciemności czyhały demony dorosłego życia: dorastanie Iwonki i Asi, brak pracy, kredyt. I inne, te, których nie potrafił nawet nazwać, a które umykały tuż po przebudzeniu, zawsze w czerni i bieli, zawsze pachnące zimną, ciężką ziemią i jesiennym dymem.
Poszli na plac zabaw, choć był początek marca i słońce jeszcze nie zaczęło porządnie grzać. Marek siedział na ławce, dopijając colę z McDonalda, Iwonka i Asia bawiły się na zjeżdżalni. Dwie małe sylwetki, otulone puchowymi kurtkami, jasne głosy śmigające w powietrzu jak papierowe jaskółki, zapach resztek śniegu zalegających pod wciąż nagimi drzewami i gałęzie ciężkie od wron, które przyglądały się dziewczynkom okrągłymi oczami. Przechodząca kobieta spojrzała na Marka, a on nie był pewien, czy widzi w jej oczach aprobatę, bo zabrał córki na plac zabaw, czy wręcz przeciwnie: potępienie, bo pozwala im bawić się na zimnie. Nie zamierzał przejmować się ani jednym, ani drugim. Myślał o Natalii, która wykorzystywała wolny od rodziny czas na ploteczki z przyjaciółką, o przyszłości, nowym, 2008 roku, który nadszedł dwa miesiące temu w huku sylwestrowych ogni i strachu przed nadciągającym kryzysem. Nowy rok, nowe możliwości, nowy człowiek. Przez chwilę żałował, że nie ma przy sobie papierosów, a potem zgniótł kubek po coca-coli, wrzucił go do śmietnika i zawołał dziewczynki. Pora wracać.
* * *
– Znowu dzwoniła ta kobieta – oznajmiła Natalia, ledwo Marek zdjął buty. – Chciała, żebym jej powiedziała, czyje to mieszkanie.
– Powiedziałaś?
– Nie. – Zmarszczka przecinająca czoło Natalii rysowała się jeszcze wyraźniej niż po południu, a jego żona wydawała się odległa i zamknięta w sobie. Znał tę jej minę i wiedział, że gdyby teraz wybuchła awantura, nie pogodziliby się potem ze śmiechem.
– Dlaczego?
– Nie wiem, była… dziwna. Jesteś pewien, że ona nie dzwoni tu do ciebie? Pytała o chłopaka, który siedem lat temu chodził do Paderewskiego.
– Nigdy nie miałem ksywy Kajko, a do Paderewskiego chodziło mnóstwo