Księga życia. Trylogia Wszystkich Dusz. Tom 3. Deborah Harkness
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Księga życia. Trylogia Wszystkich Dusz. Tom 3 - Deborah Harkness страница 14
– Dziękuję, ma lionne. – Mąż zwykle tak do mnie mówił, kiedy zrobiłam coś odważnego… albo niewiarygodnie głupiego. Podał mi nóż siostry. – Potrzymaj go.
Podniósł Verin z podłogi, a Gallowglass stanął u mojego boku.
– No, no – mruknęła Verin, kiedy już stanęła na własnych nogach. – Rozumiem, dlaczego atcie spodobała się twoja żona, ale nie pomyślałabym, że masz wystarczające jaja na tę kobietę, Matthew.
– Wszystko się zmienia – odarł krótko mój mąż.
– Najwyraźniej. – Szwagierka otaksowała mnie wzrokiem.
– Więc dotrzymasz obietnicy, którą dałaś dziadkowi? – spytał Gallowglass.
– Zobaczymy – ostrożnie powiedziała Verin. – Mam parę miesięcy na decyzję.
– Czas minie, ale nic się nie zmieni. – Baldwin spojrzał na mnie z ledwo skrywaną nienawiścią. – Uznanie żony Matthew będzie miało katastrofalne skutki.
– Spełniałam życzenia atty, kiedy żył, nie mogę więc zlekceważyć ich teraz, kiedy on nie żyje.
– Musimy czerpać pociechę z faktu, że Kongregacja już szuka Matthew i jego partnerki – stwierdził Baldwin. – Kto wie? Może do grudnia oboje będą martwi.
Posławszy nam ostatnie pogardliwe spojrzenie, wymaszerował z pokoju. Verin zerknęła przepraszająco na Gallowglassa i ruszyła w ślad za bratem.
– A więc… dobrze poszło – wymamrotał Gallowglass. – Nic ci nie jest, cioteczko? Trochę pojaśniałaś.
– Czarowiatr zwiał mój czar maskujący. – Próbowałam znowu się nim otoczyć.
– Zważywszy na to, co się wydarzyło tego ranka, chyba lepiej, żebyś go na sobie miała, póki Baldwin jest w domu – poradził Gallowglass.
– Balwdin nie może się dowiedzieć o mocy Diany. Doceniłbym twoją pomoc, Gallowglassie. I Fernanda również. – Matthew nie określił dokładnie, jaką formę miałaby przybrać ta pomoc.
– Oczywiście. Czuwałem nad cioteczką przez całe jej życie. I nie przestanę teraz.
Po tych słowach różne części mojej przeszłości, których nigdy nie rozumiałam, trafiły na swoje miejsce jak elementy układanki. Jako dziecko często czułam, że obserwują mnie inne byty, ich spojrzenia łaskotały albo mroziły mi skórę. Jedną z nich był Peter Knox, wróg mojego ojca i ten sam czarownik, który szukał w Sept-Tours Matthew i mnie, a zabił Em. Czy drugą mógł być ten niedźwiedź, którego teraz kochałam jak brata, ale poznałam go dopiero, kiedy przenieśliśmy się do szesnastego wieku?
– Obserwowałeś mnie? – Moje oczy napełniły się łzami. Zamrugałam, żeby je odpędzić.
– Obiecałem dziadkowi, że będę cię pilnował. Ze względu na Matthew. – Niebieskie oczy Gallowglassa złagodniały. – I dobrze. Byłaś prawdziwym diabłem wcielonym: wspinałaś się na drzewa, biegałaś za rowerami na ulicy, szłaś do lasu, nie mówiąc nikomu, dokąd się wybierasz. Nie mam pojęcia, jak twoi rodzice dawali sobie z tobą radę.
– Czy tatuś wiedział? – musiałam spytać.
Mój ojciec poznał wielkoluda w elżbietańskim Londynie, kiedy nieoczekiwanie wpadł na Matthew i na mnie podczas jednej ze swoich regularnych podróży w czasie. Nawet we współczesnym Massachusetts ojciec od razu rozpoznałby Gallowglassa. Tego człowieka nie dawało się z nikim pomylić.
– Starałem się nie ujawniać.
– Nie o to pytałam. – Byłam coraz lepsza w wyłapywaniu półprawd wampirów. – Czy ojciec wiedział, że mnie pilnujesz?
– Zadbałem o to, żeby Stephen zobaczył mnie tuż przed tym, jak razem z twoją matką wyruszyli do Afryki. – Gallowglass prawie szeptał. – Pomyślałem, że gdy nadejdzie koniec, pocieszy go świadomość, że jestem blisko ciebie. Byłaś taka mała. Stephen musiał wariować, myśląc o tym, ile czasu minie, zanim będziesz z Matthew.
Bishopowie i de Clermontowie działali bez naszej wiedzy przez lata, a nawet wieki, żeby bezpiecznie nas ze sobą połączyć: Philippe, Gallowglass, mój ojciec, Emily, moja matka.
– Dziękuję, Gallowglassie – powiedział Matthew ochryple. Był tak samo jak ja zaskoczony porannymi rewelacjami.
– Nie ma za co, stryju. Robiłem to z chęcią. – Gallowglass odchrząknął i wyszedł z pokoju.
W bibliotece zapadła niezręczna cisza.
– Chryste. – Matthew przeczesał rękami włosy. Był to znak, że zbliża się kres jego cierpliwości.
– Co zrobimy? – zapytałam, usiłując odzyskać spokój po nagłym przyjeździe Baldwina.
Matthew mi nie odpowiedział, bo cichy kaszel zasygnalizował czyjąś obecność.
– Przepraszam, że przeszkadzam, milord.
W drzwiach stał Alain Le Merle, dawny giermek Philippe’a de Clermonta. Trzymał starą szkatułkę ze srebrnymi ćwiekami na wierzchu ułożonymi w inicjały P.C. oraz małą księgę rachunkową oprawioną w zielony bukram. Jego szpakowate włosy i miły wyraz twarzy były takie same jak w 1590 roku, kiedy go poznałam. Podobnie jak mój mąż i Gallowglass on też był stałą gwiazdą w zmiennym wszechświecie.
– O co chodzi, Alainie? – zapytał Matthew.
– Mam sprawę do pani de Clermont – odparł Alain.
– Sprawę? – Matthew zmarszczył brwi. – To nie może zaczekać?
– Obawiam się, że nie – powiedział przepraszającym tonem Alain. – Wiem, że to trudny okres, milord, ale sieur Philippe stanowczo przykazał, żeby dać te rzeczy madame de Clermont najprędzej jak to możliwe.
Alain zagonił nas z powrotem do naszej wieży. To, co zobaczyłam na biurku, całkiem wyparło z mojej głowy wydarzenia minionej godziny i pozbawiło mnie tchu.
Mała książeczka oprawiona w brązową skórę.
Haftowany rękaw wytarty ze starości.
Bezcenne klejnoty: perły, diamenty i szafiry.
Złoty grot strzały na długim łańcuszku.
Dwie miniatury o jasnych powierzchniach, tak świeżych jak w dniu, kiedy zostały namalowane.
Listy przewiązane wyblakłą wstążką w kolorze goździkowym.
Srebrna pułapka na szczury z lekko zaśniedziałym pięknym grawerunkiem.
Pozłacany instrument astronomiczny godny cesarza.
Drewniane pudełko zrobione