Księga życia. Trylogia Wszystkich Dusz. Tom 3. Deborah Harkness
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Księga życia. Trylogia Wszystkich Dusz. Tom 3 - Deborah Harkness страница 2
Nie zauważyłem, odparł krótko Philippe de Clermont. Stał niedaleko i wpatrywał się w swoje równie przeświecające palce. Ze wszystkich rzeczy w byciu martwym, których nie lubił – tego, że nie może dotknąć żony Ysabeau, że nie czuje jej zapachu ani smaku, że nie ma mięśni, żeby stoczyć pojedynek – na szczycie listy znajdowała się niewidzialność. Ona wciąż mu przypominała, jaki się stał nieważny.
Emily wydłużyła się mina, a Philippe przeklął się w myślach. Odkąd czarownica umarła, była jego stałą towarzyszką, dzieliła jego samotność. Co sobie myślał, żeby warczeć na nią jak na służącą?
Może będzie łatwiej, kiedy już przestaną nas potrzebować, odezwał się Philippe łagodniejszym tonem. Może i był bardziej doświadczonym duchem, ale to Emily rozumiała metafizykę ich sytuacji. To, co mu powiedziała, zupełnie nie zgadzało się z tym, co on sam myślał o zaświatach. Sądził, że żywi widzą zmarłych, bo czegoś od nich potrzebują: pomocy, wybaczenia, odpłaty. Emily twierdziła, że to tylko ludzkie mity i że martwi mogą się ukazać żywym wyłącznie wtedy, kiedy ci odpuszczą i pójdą dalej.
Dzięki tej informacji łatwiej było mu znosić to, że Ysabeau go nie widzi. Ale niewiele łatwiej.
– Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć reakcję Em. – Ciepły alt Diany popłynął w stronę blanków. – Będzie taka zaskoczona.
Diana i Matthew, powiedzieli jednocześnie Emily i Philippe, zerkając w dół na brukowany dziedziniec otaczający château.
Tam. Philippe wskazał na podjazd. Nawet martwy zachował wzrok wampira, ostrzejszy niż ludzki. Z szerokimi ramionami i szatańskim uśmiechem nadal był aż nazbyt przystojnym mężczyzną. Spojrzał z tym właśnie uśmiechem na Emily, a ona nie mogła się powstrzymać; musiała go odwzajemnić. Są piękną parą, prawda? Spójrz, jak zmienił się mój syn.
Wampiry nie powinny się zmieniać wraz z mijającym czasem, dlatego Emily spodziewała się, że zobaczy te same ciemne włosy, czarne z granatowym połyskiem; te same zmienne szaro-zielone oczy, chłodne jak zimowe morze; tą samą bladą skórę i duże usta. Ale podobnie jak Philippe ona też zauważyła kilka subtelnych różnic. Włosy Matthew były krótsze, a z brodą wyglądał jeszcze groźniej niż zwykle, jak pirat. Emily wydała stłumiony okrzyk zaskoczenia.
Czy Matthew jest… większy?
Tak. Podtuczyłem go, kiedy on i Diana byli tutaj w tysiąc pięćset dziewięćdziesiątym. Przez książki robi się miękki. Musi więcej walczyć, a mniej czytać. Philippe zawsze uważał, że istnieje coś takiego jak nadmiar edukacji. Matthew był na to żywym dowodem.
Diana też wygląda inaczej. Bardziej jak jej matka z tymi długimi miedzianymi włosami, stwierdziła Em, odnotowując najbardziej widoczną zmianę u swojej siostrzenicy.
Diana potknęła się na bruku, a Matthew natychmiast wyciągnął rękę, żeby ją przytrzymać. Kiedyś Em uważała jego nadopiekuńczość za przejaw zaborczości charakterystycznej dla wampirów. Teraz, z nowej perspektywy, zrozumiała, że on po prostu dzięki nadnaturalnej spostrzegawczości widział najdrobniejszą zmianę wyrazu twarzy i nastroju Diany, każdą oznakę zmęczenia czy głodu. Jednakże dzisiaj jego troska wydawała się zwielokrotniona.
Zmieniły się nie tylko jej włosy. Na twarzy Philippe’a odmalowało się zdumienie. Diana nosi dziecko… dziecko Matthew.
Emily uważniej przyjrzała się siostrzenicy, korzystając z większej wnikliwości, którą dała jej śmierć. Philippe miał rację, częściowo. Chciałeś powiedzieć: „dzieci”. Diana będzie miała bliźnięta.
Bliźnięta, powtórzył z zachwytem Philippe. Jego wzrok przyciągnęła żona. Spójrz, tam są Ysabeau, Sara, Sophie i Margaret.
Co się teraz stanie, Philippie? Serce Emily ściskał coraz większy lęk.
Końce. Początki. Philippe celowo mówił niejasno. Zmiana.
Diana nigdy nie lubiła zmian, stwierdziła Emily.
To dlatego, że boi się tego, czym musi się stać, odparł Philippe.
* * *
Marcus Whitmore widział wiele okropności od tamtej nocy w roku 1781, kiedy Mathew de Clermont uczynił go wampirem. Ale żadna nie przygotowała go na dzisiejszą próbę: poinformowanie Diany Bishop, że jej ukochana ciocia Emily Mather nie żyje.
Marcus odebrał telefon od Ysabeau, kiedy razem z Nathanielem Wilsonem oglądali w rodzinnej bibliotece wiadomości telewizyjne. Żona Nathaniela Sophie i ich córka Margaret drzemały na kanapie.
– Świątynia – rzuciła naglącym tonem Ysabeau. – Przyjdź. Natychmiast.
Marcus bez pytania posłuchał babki. W drodze do drzwi zatrzymał się tylko po to, żeby zawołać swojego kuzyna Gallowglassa i ciotkę Verin.
W letnim przedwieczornym świetle dotarł do polany na szczycie wzgórza, rozjaśnionej przez nadprzyrodzony blask, który przesączał się między drzewami. Od wiszącej w powietrzu magii Marcusowi zjeżyły się włosy.
Potem wyczuł obecność wampira Gerberta z Aurillac. I jeszcze kogoś. Czarownicy.
Lekkie, zdecydowane kroki rozbrzmiały na korytarzu, przenosząc Marcusa z powrotem do teraźniejszości. Ciężkie drzwi otworzyły się ze skrzypieniem.
– Cześć, kochanie.
Marcus odwrócił wzrok od krajobrazu Owernii i wziął głęboki wdech. Zapach Phoebe Taylor przypominał mu gęstwinę bzów, które rosły przed czerwonymi drzwiami jego rodzinnej farmy. Delikatny, ale zdecydowany aromat zapowiadał wiosnę po długiej zimie Massachusetts i zawsze przywoływał obraz jego od dawna nieżyjącej matki i jej wyrozumiałego uśmiechu. Teraz kojarzył mu się jedynie ze stojącą przed nim drobną kobietą o żelaznej woli.
– Wszystko będzie dobrze. – Phoebe poprawiła mu kołnierzyk. Jej oliwkowe oczy były pełne troski.
Przerzucił się na bardziej oficjalne ubrania niż T-shirty mniej więcej w tym czasie, kiedy zaczął podpisywać listy imieniem i nazwiskiem Marcus de Clermont zamiast Marcus Whitmore, pod którym to nazwiskiem znała go Phoebe, zanim opowiedział jej o wampirach, ojcach liczących sobie tysiąc pięćset lat, francuskim zamku pełnym groźnych krewnych i o czarownicy Dianie Bishop. Według Marcusa z cudem graniczyło to, że dziewczyna z nim została.
– Nie będzie. – Marcus pocałował ją w dłoń. Phoebe jeszcze nie poznała Matthew. – Zostań tu z Nathanielem i resztą. Proszę.
– Mówię ci po raz ostatni, Marcusie Whitmore, że będę stała u twojego boku, kiedy będziesz witał swojego ojca i jego żonę. Nie wierzę, że nadal musimy o tym dyskutować. – Phoebe wyciągnęła do niego rękę. – Idziemy?
Marcus ujął jej dłoń, ale zamiast ruszyć do drzwi, tak jak narzeczona się spodziewała, przyciągnął ją do siebie. Phoebe popatrzyła na niego zaskoczona, z jedną ręką w jego dłoni, drugą przyciśniętą do jego serca.
– Dobrze. Ale jeśli ze mną pójdziesz, musisz spełnić pewne warunki. Po pierwsze, przez cały czas