Virion 4. Szermierz. Andrzej Ziemiański

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Virion 4. Szermierz - Andrzej Ziemiański страница 3

Virion 4. Szermierz - Andrzej Ziemiański

Скачать книгу

drugi szef.

      – Imms?

      – A w czyjej gestii są sprawy zbiegłych niewolników?

      – Luna znikąd nie uciekła.

      – Znasz go – osadził ją pewnym tonem. – Będzie wnikał?

      Taida opuściła głowę. Poczuła, jak mury Zamku napierają na nią nieubłaganie z każdej strony. Przecież sama wysłała czarownicę z zadaniem. Przecież…

      – Trzeba to jakoś odkręcić – powiedziała niepewnie.

      – Tego się nie da odkręcić. – Nerva tylko machnął dłońmi. – Wybacz, ale znowu wyszła z ciebie baba. Nie pomyślałaś, jakie będą konsekwencje faktu, że Luna popadła w niewolę?

      – Nie z własnej winy!

      – A kogo to obchodzi?! – krzyknął jeszcze głośniej. – Myślisz, że jak biedak idzie w niewolę za długi, to z własnej woli? Chłop wyzuty z ziemi też z własnej woli? Kogo to obchodzi? – powtórzył. – Masz piętno wypalone na dupie, to jesteś niewolnikiem do końca życia. Nie! Do końca świata!

      Krzyczał na Taidę jak na krnąbrną uczennicę. Przez chwilę nie wiedziała nawet, co odpowiedzieć.

      – A jeśli księciu przypadkiem wypalą piętno, to…

      – To się go zabije w najłagodniejszy z możliwych sposobów – dokończył za nią. – Czarownica, książę czy choćby cesarz są symbolami, dziecko. A symbole muszą być nieskazitelne. Nieskalane.

      No i co z tego, że Nerva miał rację? Taida postanowiła zawalczyć o kobietę, którą sama wysłała na samobójczą, jak się okazało, misję.

      – Szefie. Zleciłeś mi konkretne śledztwo. I właśnie doszłam do ściany. Nie mogę ruszyć dalej bez czarownicy!

      Nerva powoli opadł na oparcie swojego wielkiego fotela. Długo patrzył na Taidę spod przymrużonych powiek.

      – No i nareszcie mówisz jak mój oficer, a nie zasmarkana dziewczynka – wycedził w końcu. – Oczywiście, że nie damy pogrześć Luny! Jest teraz w naszych rękach i zrobi, co zechcemy!

      Popatrzył na nią triumfalnie.

      – Co? – Taida przełknęła ślinę.

      Uśmiechnął się cynicznie.

      – Nie ma procedury uwalniania niewolników, więc ją sobie kupisz. Luna będzie odtąd twoją prywatną własnością.

      – No chyba żartujesz?

      – Nie. Wyślij kogoś na prowincję albo nawet każ to zrobić tamtejszemu prefektowi. Wiele cię to nie będzie kosztować, bo dziewczyna niezdatna do niczego.

      Taida czuła, że palą ją policzki. Jak mogłaby to zrobić swojej koleżance? Komuś, z kim rozmawiała tak niedawno jak równy z równym?

      – Teraz wymyślmy, jak ją wyleczyć, nie płacąc za to z twojej kieszeni, bo w ten sposób ocieramy się o przestępstwo. Jakieś pomysły?

      Taida musiała się skupić. Jej szef nie tolerował żadnych rozterek. Nie tolerował braku koncentracji. A już najbardziej nie lubił, kiedy ktoś nie miał pomysłów na rozwiązanie sytuacji.

      – Aaaa… Eee… – Początek jej wypowiedzi był trochę niezborny, przełknęła więc ślinę raz jeszcze. – Proponuję zawiadomić prefekturę w osobie Girona, że zbiegła niewolnica. Niech ją „złapie”, a ponieważ okaże się niezbędna do jakiegoś śledztwa, niech ją wyleczy za państwowe pieniądze. A potem ja się zgłoszę i powiem, że to moja własność, niech oddaje.

      Nerva przytaknął.

      – Giron, stary, doświadczony, zakochany w tobie – mruknął. – Poradzi sobie z tym.

      – Pozostaje więc sprawa domu Luny, wszystkich posiadłości i tego, co miała. W tej chwili status właściciela w aktach to „zaginiona”.

      – Właśnie. Nie możemy dopuścić, żeby zmieniono go na „niewolnica”.

      – Oczywiście, ponieważ wtedy stanie się jasne, że odnaleźliśmy Lunę. I czarownicy ją zabiją. Proponuję, żebyśmy to my zabili ją wcześniej.

      Z głęboką satysfakcją obserwowała, jak brwi szefa wędrują do góry.

      – No? No?

      – W obu przypadkach własność Luny ulega przepadkowi. Jeśli zabiorą majątek niewolnicy, przechodzi on na własność cesarza. Jeśli jednak zabiorą nieżywej właścicielce, to przechodzi na skarb państwa. Proponuję więc, żeby zgon stwierdził ktoś ze Służby Skarbu, bo te kutasy, nasi sąsiedzi, na pewno potrafią sobie coś przy okazji uszczknąć na budżet operacyjny.

      – Brawo, pani prokurator. – Nerva klasnął w dłonie. – Zmień tylko Lunie imię.

      – A kogo obchodzi, jak się wabi mój pies? – Taida uśmiechnęła się dziś po raz pierwszy. I włożyła w to sporo wysiłku.

      Skinął głową.

      – No fakt.

      Mimo że był stary i potężnej tuszy, wstał szybciej niż ona.

      – Dziękuję za rozmowę. – Patrzył na Taidę spod przymrużonych powiek. – I cieszę się, że jesteś moją podwładną, pani oficer.

      To ostatnie zostało wypowiedziane chyba nawet z odcieniem szacunku. Prawie jej zasalutował.

      Winne należała do rodziny książęcej, cokolwiek to oznaczało w dalekim królestwie, z którego pochodziła. Nigdy ani słowem nie zająknęła się o stopniu pokrewieństwa z samym księciem, którego imienia również zdecydowała się nie przywoływać. Niemniej glejt, którym się posługiwała, był niewątpliwie prawdziwy. Otwierał wszystkie drzwi, zwalniał z opłat, czy to myta, czy ceł po drodze, sprawiał, że głowy pochylały się gremialnie na widok samego pergaminu i jego pieczęci.

      Niestety, widać też było gołym okiem, że choć pochodzenie Winne i jej rodziny jest bardzo wysokie, to jednak cała trójka nie podróżowała w sposób książęcy. Żołnierzy ochrony mieli raptem sześciu. W dodatku takich, którzy mogli się nadać jedynie do rozgarniania tłuszczy w karczmie. Byli licho oporządzeni, beznadziejnie wyszkoleni, obraz nędzy i rozpaczy bardziej niż delegacja z książęcej gwardii. Podobnie dwoje służących. Choć starsza para ewidentnie znała etykietę na wskroś, to ich ubiory zdradzały raczej gminne pochodzenie.

      No i sama rodzina. „Książęca”.

      Matriarchini Winne na pewno pochodziła ze starej arystokracji. Jej maniery i dystyngowany sposób zachowania onieśmielały wszystkich. Jej mąż, Komo, w zasadzie się nie odzywał. Wyglądał na zalęknionego. Tak samo jak ich córka, Natrija, młode, niewinne i chyba naiwne dziewczę o wielkich, zawsze wilgotnych oczach. Stroje całej trójki dawno już zapomniały czasy swojej świetności. Nieliczne

Скачать книгу