Virion 4. Szermierz. Andrzej Ziemiański
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Virion 4. Szermierz - Andrzej Ziemiański страница 5
– Że formalnie już jesteś właścicielką czarownicy, tylko na akt sprzedaży trzeba jeszcze zaczekać.
Westchnęła ciężko.
– No co? – Rozłożył ręce. – Nikt nie ma cudownych środków komunikacji na odległość. Nawet czarownicy sobie z tym słabo radzą. By nie powiedzieć: w ogóle.
– Podobno „zdarzenia” potrafią coś sobie przekazać na wielkie odległości.
– O? Coś jest na ten temat w papierach? – Wskazał zwały archiwizowanych dokumentów na półkach.
– Nie. Tak mi wynika z własnych przemyśleń.
Daazy zainteresował się najwyraźniej, bo przysiadł na zydlu tuż obok stanowiska Taidy przy stole.
– Co wiesz?
Uśmiechnęła się.
– To raczej kobieca intuicja.
– No mów, mów!
– Popatrz, pani Nikt zaryzykowała nawet osobiste spotkanie ze mną. Z cesarską prokurator. I po co? Tylko po to, żeby zwrócić nam Lunę. Widzisz w tym jakiś sens?
– No… przy okazji za pomocą jedwabnego sznurka dała ci do zrozumienia, że byłaś następna na liście świadków do usunięcia. Ale właśnie darowano ci życie.
– Dlaczego?
Daazy wzruszył ramionami.
– Pomyśl chwilę. Ni stąd, ni zowąd pani Nikt decyduje się uratować Lunę. I to dosłownie w ostatniej chwili.
– Ta koincydencja to akurat mógł być przypadek.
– Być może. Ale co sprawiło, że postanowiła podjąć aż takie straszne ryzyko i spotkała się osobiście z prokurator prowadzącą śledztwo w sprawie takich jak ona?
– Dobre pytanie. Na pewno nie był to Zakon.
– A ja myślę, że był. Choć nie bezpośrednio.
Popatrzył na nią zdumiony.
– Zastanów się przez moment. Czego byś ode mnie chciał? – Taida zawahała się na chwilę. – Czego byś ode mnie oczekiwał, oddając Lunę i w dodatku jeszcze sznur, którym miałam być uduszona? Co byś chciał w ten sposób powiedzieć?
Daazy zamyślił się na dłuższą chwilę, a potem uderzył dłonią o wierzch drugiej.
– To propozycja zawieszenia broni! – prawie krzyknął. – Oni chcą powiedzieć, że w jakiejś sprawie jesteśmy po tej samej stronie.
– Rozumiem, że „zdarzenia” nie mają raczej sojuszników na tym świecie. Ale jak mogą podejrzewać, że baba, która prowadzi śledztwo przeciwko nim, nagle zmieni front?
– Nie mają sojuszników, więc doraźnie lepszy wróg twojego wroga niż nikt. Ot co.
– Czyli Zakon jest tym wspólnym wrogiem?
– A kto?
– No to jakoś się muszą porozumiewać na większe odległości. – Taida rozłożyła szeroko ręce. – Jedyna aktywność Zakonu miała miejsce w królestwie, z którym Luan wtedy prowadziło wojnę. Zamieszany był i Virion, i ta jego Niki. I coś, co tam się stało, sprawiło, że „zdarzenia” nagle postanowiły nam pomóc. I w cudzysłowie „chwilę później” pani Nikt daje nam prezent. Jakoś się upiorzyce musiały porozumieć.
Daazy spojrzał kpiąco na swojego szefa.
– A masz dowód, który by potwierdzał tę tezę?
– Tylko kobiecą intuicję.
– Doceniam. – Skinął głową, chcąc ukryć radosny uśmiech.
Taida zrozumiała, że nie przekona go w ten sposób. Zresztą nie to było najważniejsze. Doszła bowiem także do innych wniosków.
– Zwróć uwagę na jeszcze jedną rzecz. Z dostępnych nam raportów wynika, że Zakon zapobiegł rozpaleniu gigantycznych ognisk mających tworzyć płonący krzyż ciągnący się przez granice wielu państw.
– Wszędzie oprócz Luan.
– Tak. Tu też nie stworzono ogromnego ogniska, ale tylko dlatego, że chłopi wcześniej rozkradli część przygotowanego drewna. A plan zakonny, jak wynika ze źródeł, polegał na zapobieżeniu podpaleniom stosów i ujęciu, jak to oni mówią, demonów. U nas nie mieli szans.
– Chłopi wypłoszyli…
– Czekaj. W Luan właśnie najprawdopodobniej znajdował się najważniejszy stos.
– Dlaczego tak sądzisz?
– Tylko tutaj zakonni ogrodzili teren i coś badają. W żadnym innym miejscu tego nie robią.
– Aha, rozumiem. Chłopi pomieszali rycerzom szyki i…
– A kto wypędził chłopów z wiosek? – znowu wpadła mu w słowo.
To było jak olśnienie. Daazy powoli rozmasował sobie twarz.
– Luna – powiedział. – To Luna obróciła wniwecz zakonny plan.
– No to ją ukarali.
Zapadła męcząca cisza. Żadne z nich nie chciało się odezwać. Szukanie teraz świadków wydarzeń mijało się z jakimkolwiek sensem. Zakon nigdy nie działał wprost. Nigdy otwarcie nie wystąpiłby przeciwko Radzie Czarowników. Ukradkiem, cudzymi rękami, pozorując ciąg przypadkowych zajść – to były ich metody działania. Nawet uruchomienie prowincjonalnego prefekta i zlecenie mu śledztwa mijało się z celem. Nigdy nie dowie się, czy ktoś z zakonnych wywiadywał się w sprawie Luny, upewniał, że nigdy, ale to nigdy nie ma szans na uwolnienie. A samo powolne konanie w nieustannej męce? To tak. To było postępowanie miłe sercu zakonnej hołoty. Te rachuby nigdy ich nie zawodziły.
Tyle tylko, że tym razem pojawił się upiór o imieniu Nikt. I wbrew wszelkim zasadom zdrowego rozsądku pomógł jednemu swojemu wrogowi uwolnić drugiego swojego wroga.
Kumulujące się napięcie przerwała Taida:
– Byłeś u Luny?
– Byłem, ale Giron nie dopuszcza. Boi się podejrzeń o kolesiostwo między prefektem a prokuraturą.
Skinęła głową.
– Mówił, co z nią teraz?
– Tak. Podręcznik lekarza ojca Viriona jest istną rewelacją. Czarownica odzyskuje siły, komplikacji brak.
– A umysł?
Daazy uciekł ze spojrzeniem. Najpierw wzrokiem błądził między stosami poukładanych na półkach papierów. Potem dotknął palcem