Wzlot Persopolis. James S.a. Corey

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wzlot Persopolis - James S.a. Corey страница 4

Wzlot Persopolis - James S.a. Corey

Скачать книгу

      – Idę stąd wprost do budynku rządowego – poinformował Paolo, obracając się, by spojrzeć Ochidzie w oczy.

      Jego asystent wiedział, o co pyta.

      – Rozumiem. Zastrzyki dokładnie spełniają zadane przez ciebie parametry.

      Obaj wiedzieli, kto zostanie umieszczony w Stodole, jeśli coś pójdzie nie tak. Byli cenni, ale też podlegali prawu. Wszyscy mu podlegali. To właśnie znaczyła Lakonia.

      – Doskonale – powiedział Paolo, posyłając Ochidzie nieszczery przyjazny uśmiech. – Wezmę je.

      Ochida machnął do kogoś w kącie pomieszczenia i techniczka podbiegła, niosąc srebrną metalową walizkę. Podała ją Paolowi, a potem się oddaliła.

      – Coś jeszcze? – zapytał Ochida.

      – Zaczynam widzieć pewien wzrost – przyznał Paolo, wskazując na ostrogę kostną wystającą z kręgosłupa kudłatego mężczyzny.

      – Tak – zgodził się Ochida. – Są prawie gotowi.

      * * *

      Pracując z Winstonem Duartem, Paolo odkrył w nim wiele cech, które wzbudzały jego podziw. Wysoki konsul był inteligentny, potrafił pojmować dogłębnie bardzo złożone tematy, a jednak decyzje podejmował starannie i po głębokich przemyśleniach. Duarte cenił rady innych, ale po zebraniu informacji był stanowczy i zdecydowany. Potrafił być charyzmatyczny i ciepły, a przy tym nie sprawiał wrażenia fałszywego czy nieszczerego.

      Jednak Paolo przede wszystkim szanował jego całkowity brak pretensjonalności. Wielu mniejszych ludzi, mając władzę absolutnego dyktatora wojskowego całej planety, otoczyłoby się pompą i wyszukanymi pałacami. Duarte zamiast tego zbudował Budynek Rządowy Lakonii. Była to olbrzymia kamienna budowla, wznosząca się nad stolicą, a jednocześnie, mimo monumentalnych rozmiarów, sprawiająca wrażenie ciepłej, nie zastraszającej. Jakby cała jej solidność i rozmiary miały po prostu pomieścić ważne prace i rozwiązania istotnych problemów, a nie nadawać wielkość jej rezydentom.

      Caton i Paolo jechali małym wózkiem szeroką ulicą prowadzącą do głównego wejścia budynku. Poza nimi nie było tu innych osób i pojazdów. Ulica kończyła się kamienną ścianą, wąską bramą i budką strażniczą. Paolo wysiadł z wózka, biorąc ze sobą metalową walizkę.

      – Nie musisz na mnie czekać – zwrócił się do Catona.

      Technik nie odezwał się od czasu zabrania go sprzed Stodoły i wydawał się zadowolony ze zwolnienia.

      – Tak, doktorze. Proszę zadzwonić, jeśli...

      Ale Paolo już się oddalał.

      Idąc, usłyszał elektryczny jęk pojazdu.

      Wąska brama otworzyła się przed nim i dwóch żołnierzy opuściło swoje stanowiska, bez słowa podążając po jego bokach. Ci nie byli w lekkich pancerzach jak wartownicy stojący na straży na uniwersytecie. Mieli na sobie zwiększające siłę pancerze wspomagane, zbudowane z kompozytowych płyt, z zamontowanymi różnymi rodzajami uzbrojenia. Skafandry miały granatowy kolor flagi Lakonii, a ozdobiono je identycznymi parami stylizowanych skrzydeł. Sądził, że mają symbolizować feniksa, ale równie dobrze mógł to być jakiś drapieżnik. Przyjemny kolor sprawiał, że pokryte nim zabójcze maszyny zdawały się nie na miejscu. Ich kroki na kamiennym dziedzińcu i delikatny szum silników pancerzy wspomaganych były jedynymi dźwiękami towarzyszącymi mu w drodze do drzwi Budynku Rządowego.

      Przy wejściu strażnicy zatrzymali go, a potem rozstąpili się na boki. Paolo wyobrażał sobie, że czuje dotyk promieni rentgenowskich i fal milimetrowych odbijających się od jego skanowanego od stóp do głów ciała.

      – Wysoki konsul czeka na pana w skrzydle medycznym – odezwał się jeden z nich po dłuższej chwili, a potem odwrócili się i wszyscy odmaszerowali.

      * * *

      – Technicznie rzecz biorąc, tak. Sny ustały – przyznał Duarte, gdy Paolo wprowadzał w żyłę na jego przedramieniu igłę wenflonu. Z doświadczenia wiedział, że Duarte odwraca własną uwagę, by nie patrzeć w dół, na wbijane igły. Urocze było to, że najpotężniejszy człowiek we wszechświecie wciąż czuł się trochę nieswojo, gdy chodziło o igły.

      – Doprawdy? – zapytał Paolo. Pytanie wcale nie było niedbałe. Działania niepożądane niezwykle eksperymentalnych zabiegów, które przechodził Duarte, były czymś, co wymagało uważnego śledzenia. – Jak dawno temu?

      Duarte westchnął i zamknął oczy. Albo zaczynały działać podawane dożylnie środki znieczulające, albo próbował przypomnieć sobie dokładną datę. A może i to, i to.

      – Ostatni zdarzył się jedenaście dni temu.

      – Jest pan pewien?

      – Tak – potwierdził Duarte z uśmiechem, nie otwierając oczu. – Jestem pewien. Właśnie wtedy ostatni raz spałem.

      Paolo prawie puścił wężyk linii kroplówki, który podłączał do wenflonu.

      – Nie spał pan od jedenastu dni?

      Duarte w końcu otworzył oczy.

      – W ogóle nie czułem zmęczenia. Wręcz przeciwnie. Każdego dnia mam więcej energii i czuję się zdrowszy niż dzień wcześniej. Jestem pewien, że to skutek uboczny procedur.

      Paolo przytaknął, choć czegoś takiego się nie spodziewał. Poczuł w brzuchu bolesny skurcz niepokoju. Skoro występowały tak ekstremalne skutki uboczne, to co jeszcze ich czekało? Prosił Duartego, by zaczekał na zebranie większej liczby danych, ale ten domagał się dalszych postępów, więc jak mógł mu odmówić?

      – Widzę ten wyraz twojej twarzy, stary przyjacielu – powiedział Duarte, uśmiechając się jeszcze szerzej. – Nie musisz się martwić. Sam uważnie to monitoruję. Gdyby coś wyglądało podejrzanie, wezwałbym cię tydzień temu. Ale czuję się fantastycznie, nie dochodzi do nagromadzenia toksyn zmęczenia i badanie krwi twierdzi, że nie rozwija się psychoza. A dzięki temu wszystkiemu mam teraz codziennie osiem dodatkowych godzin na pracę. Nie mógłbym być szczęśliwszy.

      – Oczywiście – odpowiedział Paolo. Zakończył podpinanie worka kroplówki z porcją zmodyfikowanych przez protomolekułę ludzkich komórek macierzystych. Duarte sapnął cicho, gdy do jego żyły dotarł chłodny płyn. – Ale proszę pamiętać o przesyłaniu mi tego typu informacji, nawet jeśli będzie się wydawać, że nie stanowią problemu. Modele zwierzęce nigdy nie są doskonałe, a jest pan pierwszą osobą, która przechodzi tę procedurę. Śledzenie skutków jest niezwykle ważne dla...

      – Obiecuję – wszedł mu w słowo Duarte. – Jestem całkowicie pewien, że twoje laboratorium działa dokładnie tak, jak powinno. Ale dopilnuję, żeby mój osobisty lekarz przesyłał ci wszystkie codzienne notatki.

      – Dziękuję, wysoki konsulu – odpowiedział Paolo. – Pobiorę też krew i dam ją do analizy moim pracownikom. Tak na wszelki wypadek.

      –

Скачать книгу