Wzlot Persopolis. James S.a. Corey

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wzlot Persopolis - James S.a. Corey страница 8

Wzlot Persopolis - James S.a. Corey

Скачать книгу

sam raz, by dopilnować właściwego ułożenia. Z pewną satysfakcją obejrzała się w lustrze. Żałowała tylko, że nie ma do towarzystwa Saby, ale pewnie rzucałby zbyt wieloma żartami o kochanku królowej. Wyłączyła lustro, które przełączyło się na domyślny obraz Ziemi.

      Na połowie planety panowała teraz noc, prezentując półksiężyc bieli i błękitu. Pasiarze próbowali zniszczyć Ziemię, a jednak wciąż się kręciła. Próbowali spalić statki planet wewnętrznych, a jednak widziała flotę KZM, odbudowaną z niedobitków i wciąż latającą.

      Z drugiej strony, Ziemia próbowała przez pokolenia dławić Pasiarzy swoim butem, a oto Drummer. Czas uczynił z nich sojuszników w wielkiej ekspansji cywilizacji do gwiazd.

      Przynajmniej do czasu, aż zmieni się coś innego.

      Rozdział drugi

       Bobbie

      Mieli już za sobą przejście z powolnej strefy, a od Freehold wciąż dzieliły ich tygodnie, ale lądowanie atmosferyczne w statku tak starym jak Rosynant nie było czymś równie łatwym jak kiedyś. Wiek ujawniał się na nieoczekiwane sposoby. Dochodziło do awarii systemów, które do tej pory zawsze działały. Na coś takiego przygotowywali się, na ile tylko się dało.

      Bobbie zmrużyła oczy, przyglądając się panelowi ściennemu na pokładzie warsztatu i obserwowała przewijanie długiej listy danych, zakończonej zapewnieniem statku, że zdoła poradzić sobie z przynajmniej jeszcze jednym lądowaniem bez spalenia się.

      – Wszystko świeci się na zielono, jeśli chodzi o atmosferyczne silniki hamujące – poinformowała Bobbie.

      – Hm? – odpowiedział jej senny głos Aleksa.

      – Śpisz tam? To twoja cholerna lista przygotowań do lądowania, a ja tu na dole odwalam całą czarną robotę. Mógłbyś chociaż udawać zainteresowanie.

      – Jasne, nie śpię – odpowiedział pilot. – Po prostu mam własną listę rzeczy do zrobienia. – Usłyszała jego uśmiech.

      Zamknęła ekran diagnostyczny. Weryfikacja statusu silników była ostatnią pozycją na jej liście zadań. Zresztą poza założeniem skafandra i wyjściem na zewnątrz, by obejrzeć dysze, nie mogła zrobić już nic więcej.

      – Zrobię tu trochę porządków, a potem wrócę na górę – rzuciła.

      – Mhm.

      Bobbie odłożyła na miejsce swoje narzędzia i użyła łagodnego rozpuszczalnika do starcia rozlanego przez nią smaru. Pachniał słodko i intensywnie, jak coś, co gotowała, gdy mieszkała jeszcze samotnie na Marsie. Niepokój sprawiał, że usiłowała przygotować się do misji nawet, gdy była już gotowa. W dawnych czasach zajmowała się w takiej sytuacji czyszczeniem i konserwacją swojego pancerza wspomaganego, powtarzając te czynności wielokrotnie, aż stały się czymś w rodzaju medytacji. Teraz w ten sam sposób traktowała konserwację statku.

      Mieszkała na Rosynancie dłużej niż w jakimkolwiek innym miejscu. Dłużej niż w rodzinnym domu, dłużej niż trwała jej służba w marines.

      Warsztat był krainą Amosa, a mechanik bardzo dbał o swój teren. Wszystkie narzędzia znajdowały się na miejscach, każda powierzchnia lśniła. Poza olejem i rozpuszczalnikiem jedynym dodatkowym zapachem w pomieszczeniu był ozon, który zdradzał obecność przemykającej blisko olbrzymiej energii. Podłoga wibrowała w rytmie reaktora fuzyjnego, bijącego serca statku, znajdującego się poziom niżej.

      Na ścianie Amos wymalował maksymę:

      ON DBA O CIEBIE – TY DBASZ O NIEGO

      Przechodząc obok nich, Bobbie poklepała wymalowane słowa i wspięła się na biegnące przez środek statku połączenie drabiny i windy. Ros leciał z bardzo łagodnym hamowaniem 0,2 g i były takie czasy, że skorzystanie z windy zamiast wspięcia się po drabinie byłoby jak przyznanie się do porażki, nawet jeśli ciąg był dziesięciokrotnie większy. Jednak przez ostatnie kilka lat stawy Bobbie zaczęły sprawiać problemy i udowadnianie sobie, że wciąż potrafi się wspiąć – przestało być aż tak istotne.

      Zaczynała dochodzić do wniosku, że prawdziwą oznaką starzenia się był fakt, że człowiek nie musiał sobie już udowadniać, że się nie starzeje.

      Włazy rozdzielające pokłady otwierały się przed zbliżającą się windą, a potem zamykały się cicho po jej przejściu. Ros mógł być przeterminowany o dekadę lub dwie, ale Clarissa nie tolerowała na swoim statku żadnych zbędnych dźwięków. Claire przynajmniej raz na tydzień przechodziła przez wszystkie systemy środowiskowe i włazy ciśnieniowe. Kiedy Bobbie wspomniała o tym Holdenowi, odpowiedział: to dlatego, że kiedyś zepsuła ten statek. Wciąż próbuje go naprawić.

      Winda zatrzymała się z cichym dźwiękiem na mostku i Bobbie wysiadła. Właz do kokpitu był otwarty. Znad górnej części oparcia pryczy przeciążeniowej pilota wystawała brązowa i niemal całkowicie łysa głowa Aleksa. Załoga spędzała większość czasu pracy na mostku, więc powietrze tutaj pachniało nieco inaczej. Długie godziny spędzone w pryczach przeciążeniowych oznaczały, że woń potu nigdy nie znikała do końca, niezależnie od tego, jak intensywnie pracowały wymienniki powietrza. I jak we wszystkich pomieszczeniach, w których dużo czasu spędzał James Holden, unosił się tu przyjemny zapach kawy.

      Bobbie przesunęła palcem po ściance, czując, jak tkanina pochłaniająca uderzenia trzaska pod naciskiem. Ciemnoszara barwa wyblakła i coraz trudniej było stwierdzić, gdzie tkanina nie pasuje z powodu uszkodzeń i łat, a gdzie po prostu nierówno się starzeje. Wkrótce trzeba będzie ją wymienić. Mogła ignorować kolor, ale trzaskanie oznaczało, że materiał traci wymaganą elastyczność. Robił się zbyt kruchy na wykonanie swojej pracy.

      Bobbie miała obolałe ramiona i coraz trudniej było jej rozróżnić to, które zostało gwałtownie zwichnięte podczas ćwiczeń z walki wręcz dziesiątki lat temu, od tego, które bolało po prostu od całych dekad nieszanowania swojego ciała. Miała na sobie całkiem sporo bitewnych blizn i z każdym rokiem coraz trudniej było je odróżnić od normalnych uszkodzeń zużywania się ciała wraz z wiekiem. Jak odbarwione miejsca na ścianach Rosa, wszystko po prostu blakło nierównomiernie.

      Wspięła się po krótkiej drabince przez właz do kokpitu, próbując czerpać przyjemność z obolałych ramion tak, jak kiedyś cieszyła się z bólu po intensywnym treningu. Jak mawiał jej dawny sierżant musztry, ból jest przyjacielem wojownika. Ból przypomina, że jeszcze żyjesz.

      – Jo – rzucił Aleks, gdy opadła na fotel działonowego za nim. – Jak wygląda nasza staruszka?

      – Młoda nie jest, ale wciąż się trzyma.

      – Pytałem o statek.

      Bobbie roześmiała się i wywołała ekran taktyczny. Daleko w oddali ukazała się planeta Freehold. Ich cel.

      – Mój brat zawsze narzekał, że za dużo czasu spędzam, szukając metafor.

      – Starzejąca się marsjańska wojowniczka mieszkająca wewnątrz starzejącego się marsjańskiego wojownika – rzucił Aleks z uśmiechem pobrzmiewającym w głosie.

Скачать книгу