La Belle Sauvage. Cykl Księga Prochu. Tom 1. Philip Pullman

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу La Belle Sauvage. Cykl Księga Prochu. Tom 1 - Philip Pullman страница 13

La Belle Sauvage. Cykl Księga Prochu. Tom 1 - Philip  Pullman

Скачать книгу

się roześmiał. – Ale coś ci powiem, Malcolmie: nie mów nikomu o dziewczynce. Została nam powierzona w wielkiej tajemnicy. Nie waż się puścić pary z ust.

      – Ale dużo ludzi już wie. Moja mama i tata wiedzą, ich klienci... Wszyscy o tym gadają.

      – O rety... W takim razie może to bez znaczenia. Na wszelki wypadek nie mów już nic więcej, może to wystarczy.

      – Siostro Fenello, a czy byli u was jacyś ludzie z KSD? No wiesz, Kontysto...

      – Z Konsystorskiego Sądu Dyscyplinarnego? Boże uchowaj. Cóżeśmy takiego zrobiły, żeby na to zasłużyć?

      – Nie wiem. Nic. Niedawno gościło w Pstrągu dwóch jegomościów z KSD i wszyscy się ich bali. Wypytywali o jednego z towarzyszy podróży lorda kanclerza. Pan Boatwright się im postawił i chcieli go aresztować, ale zniknął. Pewnie uciekł. Może teraz żyje w lesie.

      – Wielkie nieba! George Boatwright, ten kłusownik?

      – Siostra go zna?

      – O tak. I mówisz, że ma teraz na pieńku z... O rety, rety.

      – Siostro, a co właściwie robi KSD?

      – Przypuszczam, że czyni dzieło Boże. Dla nas to za trudne do zrozumienia.

      – Byli tutaj?

      – Nawet gdyby byli, nie dowiedziałabym się o tym. Przyjęłaby ich siostra Benedicta, nie ja, a szczegóły ich odwiedzin zachowałaby dla siebie. Jest dzielną kobietą, nie chciałaby niepokoić nikogo innego.

      – Zastanawiam się, czy ich wizyta miała coś wspólnego z dziewczynką.

      – O tym nie tylko bym nie wiedziała, ale nawet bym o to nie wypytywała. No dobrze, temu ciastu już wystarczy.

      Siostra zabrała Malcolmowi ciasto i grzmotnęła nim z całej siły o kamienny blat. Malcolm widział, że coś ją trapi, i żałował, że zapytał o KSD.

      Zanim wyszedł, zabrała go jeszcze, żeby pokazać mu Lyrę. Dziewczynka spała w salonie, gdzie zakonnice podejmowały gości, ale siostra Fenella powiedziała, że to żaden kłopot, jeśli tylko Malcolm będzie bardzo cicho.

      Na paluszkach wszedł za nią do pokoju, który był zimny, pachnący pastą do polerowania mebli i żałośnie szary w świetle wpadającym przez zalewane deszczem okno. Na środku stało solidne dębowe łóżeczko, a w nim spało dziecko.

      Malcolm nigdy nie widział niemowlęcia z bliska i od razu uderzyło go to, jak bardzo jest prawdziwe. Wiedział, że niemądrze byłoby powiedzieć coś takiego na głos, więc trzymał język za zębami, ale wrażenie było nieodparte: nie spodziewał się, że coś tak malutkiego może mieć tak perfekcyjny kształt. Dziewczynka miała tak samo idealną formę jak drewniany żołądź. Jej dajmon, pisklę jakiegoś małego ptaka w rodzaju jaskółki, spał razem z nią, ale gdy tylko Asta – także w postaci jaskółki – sfrunęła niżej i przysiadła na skraju łóżeczka, przebudziło się i szeroko otworzyło żółty dziobek w oczekiwaniu jedzenia. Malcolm się roześmiał, czym z kolei obudził dziewczynkę, która na widok jego roześmianej twarzy również zaczęła się śmiać. Asta udała, że łapie jakiegoś drobnego owada i wpycha go wprost w gardziołko mniejszego dajmona, który w zupełności się tym zadowolił – a wtedy Malcolm zaniósł się śmiechem jeszcze głośniejszym, na co dziewczynka tak się roześmiała, że dostała czkawki. Przy każdym czknięciu jej dajmon podskakiwał.

      – No już, już... – Siostra Fenella pochyliła się, żeby wyjąć dziecko z łóżeczka.

      Kiedy jednak wzięła je na ręce, na drobnej buzi Lyry odmalowała się troska i zgroza. Wyciągnęła rączki do swojego dajmona, wykręcając się przy tym w uścisku zakonnicy, i omal nie wypadła jej z rąk. Asta była szybsza: złapała małego dajmona w dziób, podfrunęła i położyła go dziewczynce na piersi, na co on zmienił się w miniaturowego tygryska i zaczął groźnie szczerzyć kły i syczeć na wszystkich. Przerażenie dziewczynki zniknęło jak ręką odjął. Leżała w ramionach siostry Fenelli i rozglądała się z wielkopańskim samozadowoleniem.

      Malcolm był zauroczony i zachwycony tym ucieleśnieniem wszelkiej doskonałości.

      – Lepiej położymy cię z powrotem, skarbie – powiedziała siostra Fenella. – Nie powinniśmy byli cię budzić, prawda, słodziutka?

      Odłożyła niemowlę do łóżeczka i otuliła je kocykiem, bardzo starając się nie dotknąć przy tym jego dajmona. Malcolm domyślał się, że zakaz dotykania cudzych dajmonów odnosi się także do niemowląt, ale już po tych kilku minutach spędzonych w towarzystwie dziewczynki do głowy by mu nie przyszło wyrządzić jej jakiejkolwiek przykrości. Został jej sługą na całe życie.

      4

       Uppsala

      W wygodnie urządzonym gabinecie na uniwersytecie w Uppsali, w Szwecji, siedzieli trzej mężczyźni pogrążeni w rozmowie. Deszcz smagał okna, a od czasu do czasu wiatr wpychał przez komin kłęby dymu i przygaszał ogień płonący w żelaznym piecyku.

      Gospodarzem spotkania był Gunnar Hallgrimsson, kawaler w wieku około sześćdziesięciu lat, pulchny i bystry profesor filozofii metafizycznej. Jego dajmon, rudzik, siedział mu na ramieniu i rzadko się odzywał.

      Jednym z jego gości był zaprzyjaźniony akademik, Axel Löfgren, profesor fizyki – chudy, małomówny, lecz niezwykle pogodny z natury. Jego dajmon miał postać fretki. Przyjaźnili się z Hallgrimssonem od dawna, a ich tradycyjne wzajemne prowokacje największego rozmachu nabierały zwykle po dobrym obiedzie, tym razem jednak ich zapał studziła obecność trzeciego, nieznajomego mężczyzny.

      Obcy był mniej więcej w wieku Hallgrimssona, ale wyglądał starzej. W przeciwieństwie do gładkich policzków i pozbawionego zmarszczek czoła profesora jego twarz nosiła liczne ślady życiowych prób i doświadczeń. Był Gipcjaninem ze wschodniej Anglii, nazywał się Coram van Texel i w swoich podróżach przemierzył wiele północnych krain. Był szczupły, średniego wzrostu, a jego ruchy cechowała niezwykła ostrożność, jakby bał się, że może coś niechcący stłuc, jak człowiek nienawykły do kruchych kieliszków i delikatnej zastawy. Jego dajmon – ogromny kot, którego sierść mieniła się tysiącem jesiennych odcieni – pozaglądał ukradkiem we wszystkie zakamarki pokoju, zanim z wdziękiem wskoczył Coramowi na kolana. Za dziesięć lat od tego wieczoru i potem ponownie za kolejne dziesięć lat te same kolory kociej sierści miały zachwycać i zadziwiać Lyrę.

      Właśnie skończyli kolację. Coram przybył tego samego dnia z północy z listem polecającym od znajomego profesora Hallgrimssona, konsula wiedźm z miasteczka Trollesund.

      – Napije się pan tokaju? – zaproponował Hallgrimsson i usiadł. Chwilę wcześniej wyjrzał przez okno na zalewaną deszczem ulicę, po czym zaciągnął grube zasłony dla ochrony przed przeciągami.

      – Z prawdziwą przyjemnością – odparł Coram.

      Profesor odwrócił się do stolika ulokowanego na wyciągnięcie ręki od wygodnego fotela, w którym się rozsiadł, i nalał złocistego wina do trzech kieliszków.

      –

Скачать книгу