La Belle Sauvage. Cykl Księga Prochu. Tom 1. Philip Pullman

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу La Belle Sauvage. Cykl Księga Prochu. Tom 1 - Philip Pullman страница 16

La Belle Sauvage. Cykl Księga Prochu. Tom 1 - Philip  Pullman

Скачать книгу

      – Wcale się panu nie dziwię – zwrócił się Coram do Löfgrena. – Dla mnie również inteligencja u kobiety jest cechą niezwykle atrakcyjną. O czym chciała z panem porozmawiać, jeśli wolno mi spytać?

      – Nic pan z niego nie wyciągnie – powiedział Hallgrimsson. – Już próbowałem. Pomyślałby kto, że kazała mu podpisać jakąś klauzulę tajności.

      – Nie powiedziałem ci, bo tylko byś ze mnie drwił, ty stary bufonie – odparł Löfgren. – Wypytywała mnie o pole Rusakowa. Wie pan, co to takiego?

      – Nie, proszę pana, nie wiem.

      – Ale idea pola w filozofii naturalnej jest panu znana?

      – Mniej więcej. Tym terminem określa się obszar, na którym działa jakaś siła. Dobrze mówię?

      – To nam wystarczy. Tyle że pole Rusakowa bardzo się różni od wszystkich innych pól, jakie znamy. Jego odkrywca, Moskwianin nazwiskiem Rusakow, badał tajemnicę świadomości, ludzkiej świadomości. Interesowało go, jak to możliwe, że twór na wskroś materialny, jakim jest ludzkie ciało, wraz z mózgiem, naturalnie, generuje coś tak nienamacalnego i niewidzialnego jak świadomość. Czy świadomość też jest materialna? Nie możemy jej zmierzyć ani zważyć. Czy jest zatem tworem duchowym? Kiedy użyjemy słowa „duchowy”, dalsze wyjaśnienia stają się zbędne, ponieważ od tej chwili świadomość staje się własnością Kościoła i nikt nie ma prawa jej kwestionować. Oczywiście nie jest to odpowiedź satysfakcjonująca dla rzetelnego badacza natury. Nie będę się tu wdawał w szczegółowe opisy przeprowadzonych przez Rusakowa doświadczeń, ale ich ostatecznym wynikiem była idea absolutnie niezwykła: otóż świadomość jest najzupełniej normalną właściwością materii, taką samą jak masa czy ładunek jantaryczny. Istnieje pole świadomości, które przenika cały wszechświat, a najpełniej objawia się, tak przynajmniej uważamy, w istotach ludzkich. Dokładnie w jaki sposób się to odbywa, to kwestia, którą z wielkim zaangażowaniem usiłują rozstrzygnąć naukowcy na całym świecie.

      – Nie na całym świecie – poprawił kolegę Hallgrimsson – tylko tam, gdzie wolno im prowadzić takie badania. Rozumie pan, panie van Texel, że coś takiego musiało zwrócić uwagę Sądu Konsystorskiego.

      – Rzeczywiście, rozumiem. To musiał być potężny wstrząs dla Kościoła. I o tym właśnie chciała porozmawiać z panem ta kobieta? – Coram znów zwrócił się do profesora.

      – Tak – przytaknął Löfgren. – Jej zainteresowanie tą materią było dość niezwykłe u osoby, która nie jest zawodowym akademikiem. Zadawała nadzwyczaj dociekliwe pytania o pole Rusakowa i ludzką świadomość. Kiedy pokazałem jej wyniki moich prac, w lot chwytała wszystko, co byłem w stanie jej powiedzieć. A potem, przyznaję ze smutkiem, nagle straciła zainteresowanie moją osobą i zaczęła przypochlebiać się mojemu obecnemu tu koledze po fachu.

      – Czyżby słyszała o pańskich zapasach wina? – zasugerował Coram.

      – Ho, ho, ho! Nie, nie chodziło ani o wino, ani o moje rozliczne cnoty osobiste. Chciała zapytać alethiometr o los swojej córki.

      – Córki? Ma pan na myśli dziecko, którego ojcem jest...

      – Lord Asriel – dokończył Hallgrimsson. – Nie inaczej. Dokładnie to dziecko. Chciała, żebym użył alethiometru do jego odnalezienia.

      – Nie wie, gdzie ono jest?

      – Nie. Dziecko, dziewczynka, ściśle rzecz biorąc, jest pod opieką sądu, ale może być gdziekolwiek. Najwyraźniej miejsce jej pobytu zostało objęte tajemnicą. Matka zaś odkryła, tylko proszę pamiętać, panie van Texel, że zasłyszał pan o tym przez przypadek, że dziewczynka występuje w przepowiedni wiedźm. Pani Coulter nam o tym nie powiedziała, to informacja... ehm... zasłyszana od jednej z jej służących. Pani Coulter bardzo zależy teraz na tym, żeby dowiedzieć się jak najwięcej na ten temat, a w szczególności odszukać córkę, by ponownie objąć ją... Chciałem powiedzieć „opieką”, ale obawiam się, że bardziej przypominałoby to areszt.

      – Rozumiem – powiedział Coram. – Co mówi ta przepowiednia? Czy i to udało się panu zasłyszeć?

      – Niestety nie. Domyślam się jednak, że proroctwo wspomina po prostu o tym, że dziecko jest w jakimś sensie niezwykle ważne. To wszystko, co udało się nam ustalić. Matka również nie zna treści przepowiedni. Doprawdy, nadzwyczajna kobieta... Czy mamy się spodziewać wizyty wysłanników Sądu Konsystorskiego, panie van Texel?

      – Mam nadzieję, że nie, proszę pana. Ale czasy są trudne.

      Coram wypytał się o wszystko, co go interesowało, i dowiedział się tego, co chciał. Po kolejnych paru minutach uprzejmej rozmowy wstał.

      – Panowie, jestem wam wielce zobowiązany. Za wyśmienitą kolację, jedno z najlepszych win, jakich zdarzyło mi się próbować w życiu, oraz możliwość obejrzenia tego niecodziennego przyrządu.

      – Jest mi ogromnie przykro, że mogliśmy przedstawić panu tylko zgrubny zarys jego funkcjonowania. – Profesor Hallgrimsson wstał z wyraźnym wysiłkiem. – Ale przynajmniej ma pan teraz świadomość trudności.

      – W rzeczy samej. Tak się zastanawiam... Przestało już padać?

      Coram podszedł do okna i wyjrzał na ulicę – pustą z prawej i lewej strony, bardzo ciemną na odcinku pomiędzy dwiema latarniami i lśniącą od wilgoci.

      – Pożyczyć panu parasol? – zaproponował profesor.

      – Dziękuję, nie trzeba. Deszcz prawie ustał. Dobranoc panom. I jeszcze raz dziękuję.

      * * *

      Przyszedł czas na zmierzenie się z drugim problemem dręczącym Corama.

      Deszcz istotnie ustał, ale powietrze było ciężkie od wilgoci i przenikliwie zimne. Mgliste aureole okalały wszystkie uliczne latarnie, upodabniając je do złotych dmuchawców. Nieustanne kapanie wody z okapów towarzyszyło Coramowi i Sophonax, kiedy nieśpiesznie szli brzegiem rzeki.

      – Chcesz mi wskoczyć na ramię, Sophie? – zapytał Coram.

      Sophonax mogła być dajmonem, ale była przecież także kotem, a chodniki były zupełnie mokre.

      – Wolałabym nie – odparła jednak.

      – Cały czas za nami idzie? – mruknął Coram.

      – Tak. Chociaż nie rzuca się w oczy.

      Odkąd przed tygodniem opuścili Nowgorod, Coram wiedział, że są śledzeni. Nadszedł czas, by położyć temu kres.

      – Ten sam, prawda?

      – Ten dajmon łatwo się nie ukryje.

      Coram okrężną drogą zmierzał do małego, wąskiego pensjonatu nad rzeką, w którym miał wynajęty pokój. Zwolnił kroku, zbliżywszy się do rzeki w miejscu, gdzie przy kamiennym nabrzeżu cumowało pół tuzina barek. Zatrzymał się z dłońmi na mokrej poręczy żelaznej balustrady i zapatrzył na czarną wodę. Dajmon kręcił mu się pod nogami,

Скачать книгу