La Belle Sauvage. Cykl Księga Prochu. Tom 1. Philip Pullman

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу La Belle Sauvage. Cykl Księga Prochu. Tom 1 - Philip Pullman страница 20

La Belle Sauvage. Cykl Księga Prochu. Tom 1 - Philip  Pullman

Скачать книгу

Rety, po co te nerwy?

      Prawdę mówiąc, powodów miała aż nadto.

      Otworzyła drzwi.

      – Na pewno przemokłeś – powiedziała.

      – Tylko trochę – odparł chłopak.

      Strząsnął nieprzemakalny płaszcz przed drzwiami, zanim oddał go Hannah, a spojrzawszy na schludny dywan i wyfroterowaną drewnianą podłogę, zdjął także buty.

      – Wejdź – zaprosiła go – zagrzej się. Jak tu dotarłeś? Chyba nie na piechotę?

      – Przypłynąłem kanoe.

      – Kanoe? A gdzie je zostawiłeś?

      – W warsztacie szkutniczym. Pozwalają mi je tam trzymać. Pomyślałem, że lepiej będzie je wyciągnąć na brzeg i odwrócić do góry dnem, bo kiedy nabierze wody, wybranie jej zajmuje całe wieki. Nazywa się La Belle Sauvage.

      – Dlaczego?

      – Tak się nazywał bar mojego stryja. Brat mojego taty też był karczmarzem i miał bar w Richmond. Nazwa mi się spodobała.

      – Ładny miał szyld?

      – O tak, przedstawiał piękną damę, która dokonała bohaterskich czynów, chociaż nie wiem dokładnie jakich. Proszę, oto pani książka. Przepraszam, trochę zamokła.

      Siedzieli po bokach kominka. Z chłopaka buchały kłęby pary.

      – Dziękuję. Połóż ją może na kominku.

      – To był dobry pomysł, tak mi ją podrzucić. Dzięki temu wiedziałem, dokąd przyjść.

      – Warsztat zawodowca.

      – To znaczy? Co ma pani na myśli?

      – Sztukę... przekazywania wiadomości i tym podobne. A właśnie, miałam zapytać: jak się nazywasz?

      – Malcolm Polstead.

      – A co... z żołędziem?

      – Skąd pani wiedziała, żeby mnie o niego zapytać? – odpowiedział Malcolm pytaniem na pytanie, nie poruszając się.

      – Jest sposób... Istnieje pewien przyrząd... No, sama do tego doszłam. Poza mną nikt o niczym nie wie. Co możesz mi powiedzieć o żołędziu?

      Malcolm sięgnął do wewnętrznej kieszeni, a kiedy wyciągnął rękę przed siebie, na jego dłoni spoczywał żołądź. Hannah ostrożnie wzięła go do ręki, pełna obaw, że chłopak spróbuje jej go zabrać, ale on nadal ani drgnął i tylko patrzył w skupieniu, jak odkręca czapeczkę żołędzia. W końcu pokiwał głową.

      – Patrzyłem – wyjaśnił – żeby się przekonać, czy wie pani, w którą stronę się odkręca. Ja się początkowo dałem nabrać, bo nigdy wcześniej nie widziałem śruby, która odkręcałaby się zgodnie z ruchem wskazówek zegara. A pani wiedziała od razu, więc myślę, że to jest przeznaczone dla pani.

      I w tej samej chwili, gdy części żołędzia rozdzieliły się, odsłaniając puste wnętrze, wyjął z kieszeni wielokrotnie złożony arkusik cienkiego papieru.

      – Czyli gdybym próbowała go odkręcić w niewłaściwy sposób...

      – Nie oddałbym pani tej wiadomości.

      Dał jej kartkę, którą ona rozłożyła, szybko przebiegła wzrokiem i schowała do kieszeni swetra. W jakiś sposób chłopiec przejął kontrolę nad przebiegiem spotkania, czego absolutnie nie planowała. Musiała coś z tym zrobić.

      – Jak to znalazłeś?

      Opowiedział jej całą historię od początku, od chwili, gdy Asta wypatrzyła mężczyznę stojącego pod dębem, do rozmowy z panią Carpenter, która pokazała mu notkę w „Oxford Timesie”.

      – Na Boga... – Hannah pobladła. – Robert Luckhurst?

      – Tak, z Magdaleny. Znała go pani?

      – Trochę. Nie miałam pojęcia, że to on... Nie powinniśmy się znać, a już na pewno nie powinnam ci o tym mówić. Zwykle odbywało się to w taki sposób, że on zostawiał żołądź w umówionym miejscu, ja go stamtąd odbierałam, a potem, napisawszy odpowiedź na wiadomość, zostawiałam go w innym miejscu, również ustalonym. Nie wiedziałam, kto mi go przynosił ani kto go potem odbierał.

      – To dobry system – pochwalił Malcolm.

      Hannah zaczęła się zastanawiać, czy już powiedziała za dużo. Nie spodziewała się, że w ogóle cokolwiek powie chłopakowi, ale nie spodziewała się także, że i bez tego będzie wiedział tak dużo.

      – Mówiłeś o tym jeszcze komuś? – zapytała.

      – Nie. Pomyślałem, że to by mogło być niebezpieczne.

      – Całkiem słusznie – przyznała i zawahała się. Mogła mu podziękować i od razu odesłać go do domu, albo... – Napijesz się czegoś gorącego? Chocolatl?

      – O tak, bardzo chętnie.

      Przeszła do małej kuchni, wstawiła mleko, żeby się zagotowało, i jeszcze raz przeczytała wiadomość. Czy było w niej coś kompromitującego? Wzmianka o alethiometrze była oczywista, nazwiska oksfordzkich specjalistów od jego odczytywania nie stanowiły tajemnicy... Za to napomknięcie o Prochu oznaczało poważne kłopoty.

      Dodała odrobinę cukru do kakao i zalała mieszaninę gorącym mlekiem, przyrządzając od razu podwójną porcję – dla Malcolma i dla siebie. Chłopak tyle już wiedział, że musiała mu zaufać. Nie miała wyboru.

      – Ma pani dużo książek – powiedział, kiedy wróciła. – Jest pani akademiczką?

      – Tak. Ze Świętej Zofii.

      – Jest pani historystką?

      – Historyczką. W pewnym sensie. Można by chyba powiedzieć, że specjalizuję się w historii idei. – Włączyła lampę przy kominku i w pokoju od razu zdobiło się cieplej, a świat na zewnątrz przez kontrast wydał się zimniejszy i mroczniejszy. – Malcolmie, ta wiadomość...

      – Tak?

      – Sporządziłeś jej kopię?

      Zarumienił się.

      – Tak. Ale ukryłem ją w schowku pod podłogą w moim pokoju. Nikt o nim nie wie.

      – Zrobisz coś dla mnie? Spalisz ją?

      – Tak. Obiecuję.

      Ich dajmony zdążyły się już zaprzyjaźnić: Jesper siedział na szczycie gablotki z bibelotami i osobliwościami. Asta – w postaci szczygła – przysiadła obok niego i słuchała, jak przyciszonym głosem opowiada jej o

Скачать книгу