La Belle Sauvage. Cykl Księga Prochu. Tom 1. Philip Pullman

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу La Belle Sauvage. Cykl Księga Prochu. Tom 1 - Philip Pullman страница 23

La Belle Sauvage. Cykl Księga Prochu. Tom 1 - Philip  Pullman

Скачать книгу

Mamo? – zagadnął. – A jak skończę podstawówkę w Ulvercote, to pójdę do szkoły średniej?

      – Zależy, co tata powie.

      – A jak myślisz, co powie?

      – Myślę, że każe ci zjeść kolację.

      – Mogę jednocześnie jeść i słuchać.

      – W takim razie szkoda, że ja nie mogę jednocześnie mówić i gotować.

      * * *

      Następnego dnia siostry zakonne były zajęte, a pan Taphouse był w domu, toteż Malcolm nie miał pretekstu, żeby po szkole zajrzeć do klasztoru. Leżał więc u siebie w sypialni i czytał książki na zmianę, to jedną, to drugą. Kiedy przestało padać, wyszedł sprawdzić, czy wszystko dostatecznie podeschło, żeby mógł nową czerwoną farbą przemalować nazwę kanoe, ale nie. Wrócił więc pochmurny do siebie i zajął się robieniem plecionki z bawełnianego sznurka.

      Wczesnym wieczorem jak zwykle roznosił jedzenie i napitki klientom w barze, ale gdy na chwilę zakrzątnął się przy ogniu, zauważył coś, co go zaskoczyło: Alice, pomywaczka, weszła do baru z rękami pełnymi czystych kufli i właśnie pochyliła się, żeby postawić je na kontuarze, gdy jeden z siedzących nieopodal mężczyzn wyciągnął rękę i uszczypnął ją w pupę.

      Malcolm wstrzymał oddech. Alice nie zareagowała od razu: upewniła się, że wszystkie kufle bezpiecznie stanęły na barze, zanim się odwróciła.

      – Który to zrobił? – zapytała całkiem spokojnym głosem, ale Malcolm widział, że ma rozdęte nozdrza i zmrużone oczy.

      Żaden z mężczyzn nie poruszył się ani nie odezwał. Podszczypywał ją Arnold Hemsley, pulchny farmer w średnim wieku z dajmonem-fretką. Ben, dajmon Alice, zmienił się w buldoga. Słysząc jego gardłowe warczenie, fretka usiłowała się schować Hemsleyowi do rękawa.

      – Następnym razem nie będę nawet próbowała ustalić, który to był. Po prostu wyrżnę pierwszego z brzegu.

      Wzięła do ręki jeden z kufli i roztrzaskała go o bar, tak że w kościstej pięści zostało jej tylko ucho najeżone sterczącymi odłamkami. Zapanowała cisza, w której szkło posypało się na kamienną posadzkę.

      – Co tu się dzieje? – To ojciec Malcolma wynurzył się z kuchni.

      – Ktoś popełnił błąd – odparła Alice.

      Rzuciła ucho kufla na kolana Hemsleya, który odsunął się gwałtownie, spróbował je złapać i skaleczył się szkłem. Obojętna na to Alice wyszła do kuchni.

      Malcolm, przykucnięty przy kominku z pogrzebaczem w dłoni, słyszał wymieniane półgłosem uwagi Hemsleya i jego przyjaciół:

      – Za młoda jest, durniu skończony...

      – Niech lepiej uważa...

      – To było głupie, ona jest jeszcze za młoda...

      – Specjalnie mnie prowokowała...

      – Wcale cię nie prowokowała! Czyś ty rozum postradał?

      – Zostaw ją, to córka starego Tony’ego Parslowa...

      Ojciec kazał Malcolmowi zamieść potłuczone szkło, więc niczego więcej już nie usłyszał, zresztą tamci i tak za chwilę przestali o tym rozmawiać, bo dyżurnym tematem rozmów był deszcz i jego wpływ na poziom wód. Zbiorniki były pełne, służby wodne zostały zmuszone do otwarcia śluz i spuszczenia do rzeki nadmiaru wody. Wokół Oksfordu i Abingdon na łąkach potworzyły się rozlewiska, ale w tym akurat nie było niczego niezwykłego – problem polegał na tym, że woda nie chciała spływać i zagrażała wioskom położonym dalej w dole rzeki.

      Malcolm zastanawiał się nad tym, czy nie powinien sporządzać jakichś notatek, na wypadek gdyby zasłyszane rozmowy okazały się istotne, ale postanowił tego nie robić. Takie dyskusje musiały się toczyć we wszystkich nadrzecznych barach w królestwie. Mimo wszystko, było to dziwne.

      – Panie Anscombe? – zagadnął jednego z przewoźników.

      – O co chodzi, Malcolmie?

      – Pamięta pan, żeby były już kiedyś takie deszcze?

      – Ależ tak. Przyjrzyj się domowi śluzowego nad Duke’s Cut. Na ścianie mają tam taką tablicę, na której zaznaczony jest poziom wody podczas powodzi w... Kiedy to było, Dougie?

      – W tysiąc osiemset osiemdziesiątym trzecim – odpowiedział jego towarzysz.

      – Nie, nie tak dawno.

      – W pięćdziesiątym drugim? Pięćdziesiątym trzecim?

      – Coś w tym guście. Co jakieś czterdzieści, pięćdziesiąt lat zdarza się taka monstrualna powódź. Właściwie powinni się już nauczyć.

      – Ale co mają z tym zrobić? – zapytał Malcolm.

      – Kopać więcej zbiorników – odparł Dougie. – Zawsze jest zapotrzebowanie na wodę.

      – Nie, nie – zaoponował pan Anscombe. – To rzeka jest problemem. Powinni ją porządnie dragować. Widziałeś pogłębiarki przy pracy pod Wallingford? Takie są małe, delikatne, za słabe do takiej roboty. Jak przyjdzie naprawdę wielka fala, pierwsze je zniesie. Problem jest, kiedy ze wzgórz spływa wielka masa wody i nie mieści się w korycie rzeki, które nie jest należycie pogłębione. Wtedy woda rozlewa się na boki.

      – Jeżeli jeszcze nie zajęli się przygotowaniami poniżej Abingdon, to najwyższy czas, żeby wzięli się do roboty – powiedział Dougie. – Tamte wioski są zupełnie bezbronne. A gdyby wykopali ze dwa, trzy zbiorniki w górze rzeki, to przecież woda by się nie zmarnowała. To cenny zasób.

      – Może na Saharze – zadrwił pan Anscombe. – Ale jak chcesz ją tam posłać? Pocztą? W Anglii wody nie brakuje, to głębokość rzeki jest problemem. Wystarczy ją zdragować, a wszystko pięknie spłynie aż do morza.

      – Po tej stronie Chiltern Hills teren jest zbyt płaski – wtrącił ktoś inny i wdał się w szczegółowe wyjaśnienia, ale w tej samej chwili Malcolm został wezwany, żeby zanieść piwo gościom w Oranżerii.

      * * *

      Pierwszą rzecz wartą przekazania Hannah usłyszał nie w Pstrągu, tylko w szkole podstawowej w Ulvercote. Długotrwałe deszcze przyprawiały nauczycieli o ból głowy, bo dzieci nie mogły wychodzić na dwór i trzeba im było wynajdować zajęcia w budynku szkoły, przez co wszyscy byli rozdrażnieni i marudni.

      W zatłoczonej, zgiełkliwej i dusznej sali zabaw Malcolm z trzema kolegami zestawili razem dwie ławki i na połączonych blatach grali w cymbergaja, ale było widać, że dajmon Erica ma jakieś ekscytujące, tajemnicze nowiny, z czym zresztą Eric nie starał się specjalnie kryć.

      – No co? Co? Co? – dopytywał się Robbie.

      –

Скачать книгу